Читать книгу Naśladowca - Erica Spindler - Страница 10

CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Оглавление

Środa, 8. marca 2006

godz. 21.10

Bar Bustera znajdował się w miejscu nazywanym Five Points, gdyż krzyżowało się tu pięć najważniejszych dużych ulic Rockford. Ten obszar na przemian kwitł i podupadał, w zależności od tego, czy przedsiębiorcy decydowali się otwierać nowe bary, restauracje i kluby.

Jednak bar Bustera przetrwał wszelkie przeciwności. Wybór dań nie był duży, ale serwowano tu solidne i smaczne posiłki oraz alkohol. Poza tym w niektóre dni tygodnia można było wieczorami posłuchać muzyki na żywo lub obejrzeć inne występy.

M.C. była zbyt poruszona, żeby jechać od razu do domu, dlatego postanowiła wstąpić do Bustera. Trochę zaniedbany bar nie cieszył się popularnością wśród policjantów, ale często można tu było spotkać przynajmniej kilku oficerów. W tej chwili potrzebowała drinka i rozmowy o pracy, żeby się trochę uspokoić.

Weszła do budynku, wciągając w nozdrza zapach papierosów, hamburgerów i piwa. Przy barze siedział Brian wraz z dwoma kumplami – śledczymi Scottem Snowe’em i Nickiem Sorensteinem. Rozmawiali z jakimś mężczyzną, którego nie znała.

Podeszła do kontuaru. Snowe zauważył ją pierwszy i od razu pomachał ręką.

– Bardzo mi miło, że cię widzę – rzuciła.

– Naprawdę? – Snowe wypił łyk piwa.

Skinęła głową i zamówiła wino.

– Tak, chciałam się dowiedzieć, co nowego w sprawie Entzel.

– Ee, myślałem, że chodzi ci o mnie…

– To później – powiedziała ze śmiechem.

– No dobra, zwłaszcza że mam niewiele do opowiedzenia. Na oknie były tylko odciski palców rodziców i tej małej. Morderca z całą pewnością nosił rękawiczki.

– Jakieś skrawki materiału albo włosy?

– To nie moja działka. Spytaj o zdjęcia.

– No dobra, co ze zdjęciami?

– Zostawiłem je na twoim biurku, kiedy wychodziłem z pracy. Gdzie byłaś? W toalecie?

M.C. zignorowała to pytanie.

– I jak wyszły?

– Prawdziwe dzieła sztuki. Czego się spodziewałaś po mistrzu?

Mary Catherine przewróciła oczami.

– Gratuluję dobrego samopoczucia – mruknęła.

– Hej, Riggio – wtrącił Sorenstein. – Nie boisz się tej speluny?

– Odwal się, stary.

Nick Sorenstein był policyjnym entomologiem. Z prawdziwą pasją grzebał w trupach i wyłuskiwał z nich przeróżne larwy i owady. Wymagało to przygotowania i olbrzymiej wiedzy, a jednocześnie narażało na zaczepki i żarty kolegów.

Snowe znowu napił się piwa.

– M.C. pytała właśnie, czy znaleźliśmy coś w pokoju Entzel.

– A owszem, bardzo ciekawe czarne nitki – ożywił się Sorenstein. – Były na oknie i w łóżku małej. Morderca pewnie nosi się na czarno.

– To nic nowego.

– Dużo kociej sierści – ciągnął Sorenstein, nie zwracając uwagi na jej ironiczną uwagę. – Mają długowłosego kota, który nazywa się Whiskers. Wziąłem próbki jego sierści do laboratorium. Trzeba będzie poczekać na wyniki badań. To wymaga czasu.

– Którego mamy mało…

Dopiero teraz zwrócił na nią uwagę Brian, dotychczas zajęty rozmową z facetem, którego nie znała.

– Cześć, M.C., to jest nasz nowy znajomy, Lance Ca… Castrolliani, czy jakoś tak. – Sposób, w jaki wypowiedział nazwisko nieznajomego, wskazywał, że siedział tu już od dłuższego czasu.

– Castrogiovanni – poprawił go mężczyzna i wyciągnął dłoń w jej stronę.

– Mary Catherine Riggio – przywitała się z nim.

– Bardzo mi miło, ale muszę już lecieć. Zaraz mnie poproszą na scenę.

Dopiero po chwili zrozumiała, co miał na myśli. W środy u Bustera występowali komicy, a Lance Castrogiovanni miał na sobie nawet odpowiedni kostium.

Popatrzyła za nim z nadzieją. Chętnie by się dzisiaj z czegoś pośmiała.

– Jest taki chudy, że mógłbym go podnieść jedną ręką – rzucił Snowe. – Ale nie sądzę, żeby mu się to spodobało.

Koledzy wybuchnęli śmiechem. No tak, te męskie żarty. Jednak Snowe wiedział, co mówi. Chociaż nie był zbyt wysoki, to jednak dobrze zbudowany i miał mięśnie jak stal. Widziała go parę razy na siłowni.

Zaś Castrogiovanni, który zaczął właśnie monolog o nieszczęśliwym dzieciństwie, był co prawda wysoki, ale przy tym chudy jak szczapa. Jego rude włosy przyciągały wzrok.

– Zacznę od tego, że pochodzę z dużej włoskiej rodziny – mówił Castrogiovanni.

M.C. spojrzała z zainteresowaniem w stronę sceny.

– Nie jest mi łatwo, bo spróbujcie sobie wyobrazić, że ciągle wpadacie na kogoś z rodziny. Tylko czy ja wyglądam na Włocha?

Nie wyglądał. W oczy rzucały się nie tylko rude włosy, ale też jasna, piegowata cera.

– No właśnie. Adoptowano mnie – ciągnął. – Sami możecie się domyśleć, jak to było. Jak musieli nałgać moim rodzicom: tak, oczywiście, to urodzony Włoch. Będzie z niego dobry mafiozo. – Dotknął swoich włosów. – Pewnie powiedzieli im, że z czasem ściemnieją. Ale tak się nie stało, a ja nie zostałem mafiozem. Jak myślicie, czy ktoś czułby respekt przed facetem, który ma włosy w kolorze marchewki?

M.C. zaśmiała się. Wiedziała, że Castrogiovanni ma sporo racji.

– Albo to, widzieliście ten gest? – Wykonał gest, który znała od swoich braci, więc wybuchnęła głośnym śmiechem. – Normalnie budzi szacunek i posłuch, ale jeśli o mnie idzie, to chłopcy tylko pukali się w głowę. Albo pukali mnie w głowę. – Zrobił żałosną minę.

– Naprawdę starałem się być prawdziwym Włochem, wiecie, mafiozem – ciągnął. – Chodzić, jak prawdziwy Włoch. To takie męskie…

Zademonstrował wolny, kołyszący się chód, który był znakiem firmowym również jej braci. Robił to naprawdę dobrze, ale owszem, w jego wykonaniu wyglądało w równym stopniu śmiesznie, co żałośnie.

M.C. nie mogła powstrzymać śmiechu. Mężczyzna spojrzał w jej stronę.

– Jasne, śmiejcie się z mojego bólu. Ale ja przecież chciałem tylko, żeby przyjęli mnie do rodziny…

Sorenstein szturchnął ją, więc spojrzała w bok.

– Podobno Kitt miała telefon od kogoś, kto podaje się za Mordercę Śpiących Aniołków.

– Tak? Skąd to wiesz?

– Od kogoś z Centralnego Biura Śledczego.

Doskonale wiedziała, od kogo. Mrużąc oczy, spojrzała na Briana, który wygłupiał się, flirtując z młodziutką barmanką.

– Fałszywy alarm. Niektórzy po prostu nie wiedzą, co zrobić z czasem.

– Jesteś pewna? – spytał Snowe.

– Myślisz, że prawdziwi mordercy nie mają nic lepszego do roboty tylko wydzwaniać na policję? Daj spokój.

– Różnie to bywa.

Poirytowana M.C. zaczęła żałować, że jednak nie pojechała do domu.

– Dajcie spokojnie pooglądać – mruknęła i znowu obróciła się do sceny.

– Co? Nadepnęliśmy ci na odcisk? – zaczął się z nią drażnić Sorenstein.

– Czyżby nie układało ci się z Kitt? – dołączył do niego Snowe.

– Po prostu chcę posłuchać – odparła.

Nie zwróciła uwagi na ich śmiechy. Spokojnie wysłuchała całego monologu, popijając wino, a kiedy się skończył, zaczęła głośno klaskać. Co jakiś czas zerkała ukradkiem na kolegów.

Kiedy Castrogiovanni skończył, znowu do nich podszedł.

– Dziękuję – rzuciła. – Właśnie tego potrzebowałam.

Barmanka postawiła przed nim piwo, zapewne jako część honorarium. Wypił kilka łyków, a potem się uśmiechnął.

– Pochodzi pani z włoskiej rodziny?

Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, miała przecież ciemne włosy i oliwkową cerę. Nie trzeba było nawet pytać o nazwisko.

– To było bardzo zabawne. I celne – dodała.

– Dzięki.

– Mów mi M.C., tak jak wszyscy.

– Lance. – Uścisnęli sobie dłonie.

– Jak to się stało, że rodzina pozwoliła ci zostać komikiem? – zaciekawiła się, myśląc o swojej matce, która z pewnością by tego nie przeżyła.

– Wynajęli wujka Tony’ego, żeby mnie ścigał.

– Miał cię przekonać do wyboru innego zawodu?

– Gorzej. Groził, że jeśli nie zmienię zdania, to skieruje sprawę do sądu. Trzeba go było widzieć, istny Al Capone!

– Mówisz poważnie?

– Oczywiście. Powiedziałem, że czekam na jego prawników. – Upił kolejny łyk piwa. – A ty? Co z twoją rodziną?

– Jestem najmłodsza z sześciorga rodzeństwa. Mam pięciu braci.

– A, więc jesteś małą księżniczką. Pozazdrościć.

– Tak, tylko że pracuję w policji. Wyobrażasz sobie księżniczkę z pistoletem?

Uniósł kufel i mrugnął do niej wesoło.

– Witam w klubie odszczepieńców i buntowników.

Odszczepieńców? Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, ale nagle zrozumiała, że to trafne określenie. Bardzo kochała swoją rodzinę, ale była inna. I to nie tylko dlatego, że nie stosowała się do wyznawanych przez nich zasad. Była też inna z powodu swego zawodu i stylu życia.

– Mogę się włączyć do rozmowy? – spytał Brian, który chyba już skutecznie przepłoszył barmankę. M.C. uznała jednak, że ma dosyć i wstała. – Jasne, ale ja znikam. Jestem potwornie zmęczona.

Wychodząc, zerknęła jeszcze na Lance’a Castrogiovanniego. Zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się. Odwzajemniła jego uśmiech, zastanawiając się, czy go jeszcze kiedyś spotka. Miała nadzieję, że tak.

Naśladowca

Подняться наверх