Читать книгу Naśladowca - Erica Spindler - Страница 9
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ОглавлениеŚroda, 8. marca 2006
godz. 18.40
M.C. nie przepadała za środowymi wieczorami, a konkretnie czasem między godziną szóstą trzydzieści a ósmą trzydzieści. Nazywała te dwie godziny „rodzinnym pieczeniem” i nie chodziło tylko o to, że wraz z piątką rodzeństwa zbierali się wówczas w rodzinnym domu, żeby zjeść sutą kolację. Jednak wspólny posiłek był jedynie pretekstem do „przypiekania” innego rodzaju. Właśnie wtedy matka wyciągała z nich wszystkie szczegóły ich prywatnego życia.
M.C. już czuła podmuch płomieni na twarzy, gdyż zwykle stanowiła ulubioną przystawkę matki. Wydawało się, że matka raczej nigdy jej nie zaakceptuje, zupełnie jakby nie umiała dostrzec w niej nic dobrego i wartościowego. Kiedyś M.C. bardzo to martwiło, jednak z czasem stało się obojętne. Zrozumiała, że woli być sobą, niż udawać kogoś innego, byle tylko zadowolić matkę.
Nie odważyła się jednak wystąpić otwarcie przeciw rodzinnemu rytuałowi i tylko była coraz bardziej wkurzona na bandytów za to, że właśnie w środę robią sobie wolne. Gdyby tak jeden z drugim wziął się do roboty, miałaby dobrą wymówkę.
Zatrzymała się przed domem, w którym się wychowała. Był to duży, jednopiętrowy budynek, który okazał się wystarczający nawet dla tak licznej rodziny. Zasępiła się jeszcze bardziej, kiedy pomyślała o Kitt Lundgren i jej anonimowym rozmówcy.
Czy to możliwe, że Kitt wymyśliła wszystko, żeby ponownie włączono ją do śledztwa? Czy posunęłaby się do takiej mistyfikacji?
Jeśli plotki na temat jej obsesji związanej z tą sprawą były prawdziwe, to mogła zrobić praktycznie wszystko.
M.C. zawstydziła się trochę swoich podejrzeń. Westchnęła i spojrzała na werandę. Stali tam Michael i Neil, pogrążeni w rozmowie. Uśmiechnęła się do siebie. Jakiś czas temu nadała rodzeństwu przydomki: Pracuś, Nieudacznik i Trzech Lizusów. Najstarszy, Michael, czyli Pracuś, został w końcu kręgarzem. Co prawda matka wolałaby, żeby był księdzem, ale skoro jak pozostali bracia nie stronił od seksu i uroków życia, musiała zadowolić się tym, że ma syna „doktora”, jak chwaliła się sąsiadkom.
Neil był Nieudacznikiem i uczył matematyki w katolickiej szkole średniej, do której wcześniej wszyscy chodzili, a także zajmował się trenowaniem szkolnej drużyny zapaśniczej. Trudno byłoby chyba o bardziej normalnego człowieka. Neil zdecydował się też poświęcić dla dobra rodzeństwa i ożenił się jako pierwszy. Dał też matce pierwszego, i jak do tej pory jedynego, wnuka.
Trzej najmłodsi chłopcy, Tony, Max i Frank, czyli Lizusy, postanowili wspólnie zainwestować, a także wykorzystać przepisy „kochanej mamusi” i otworzyli włoską restaurację o nazwie (a jakże!) „Mama Riggio”. W tej chwili mieli już dwa lokale w Rockford i planowali otwarcie trzeciego na przedmieściach Chicago.
M.C. bardzo kochała swoich braci. Nawet tego, który wpadł na pomysł udekorowania restauracji starymi rodzinnymi fotografiami, w tym jedną, na której miała aparat na zębach i krosty na całej twarzy. Pokazywał ją nawet niektórym zaprzyjaźnionym klientom.
– To nasza siostra, Mary Catherine. Wiesz, ciągle jest panną…
Gdy o tym myślała, aż zaciskała pięści ze złości…
M.C. odpędziła niewesołe myśli i wyskoczyła z terenówki.
– Cześć, chłopaki.
– Cześć, stara! Fajnie wyglądasz! – krzyknął w jej stronę Neil.
M.C. zatrzasnęła drzwiczki wozu.
– Dzięki. Specjalnie tak się ubrałam, żeby wystraszyć mamę.
Włożyła same czarne rzeczy, a włosy związała w koński ogon.
– Masz broń?
– Jak zawsze. Więc lepiej uważaj!
Ze wszystkich braci najbardziej lubiła Michaela. Pewnie dlatego, że miał do niej najmniej pretensji, kiedy w dzieciństwie dreptała za nim jak porzucony szczeniak. Poza tym łączyły ich wspólne poglądy na wiele istotnych spraw.
M.C. uściskała go i ucałowała na powitanie.
Następnie przywitała się z Neilem. Kiedy go puściła, brat uśmiechnął się do niej.
– Może zostaw pistolet przed wejściem. Mama jest dzisiaj w kiepskim nastroju. Będzie cię kusiło, żeby z niego skorzystać.
– To nic. Każdy sąd mnie uniewinni. Mieliby mnie karać za zbrodnię w afekcie?
W tym momencie na werandę wpadł trzyletni syn Neila Benjamin, a zaraz za nim jego matka Melody. Prawdę mówiąc, małżeństwo Neila z wiotką, niebieskooką protestantką wywołało prawdziwą burzę w rodzinie. Matka nigdy nie pogodziła się z tym, że syn jej nie posłuchał. Natychmiast zaczęła się skarżyć na bóle w piersi i duszności, których Michael nie podjął się leczyć.
Dzięki temu M.C. miała pół roku spokoju, ale potem Melody zepsuła wszystko, bo najpierw nawróciła się na katolicyzm, a potem oznajmiła, że jest w ciąży. Gdyby mogła, to pewnie jeszcze zostałaby Włoszką!
Tak, M.C. była otoczona samymi lizusami.
Benjamin, który właśnie ją zauważył, wydał radosny okrzyk i pobiegł w jej stronę. M.C. przykucnęła i wyciągnęła ramiona. Bratanek rzucił się jej na szyję, a potem czekał cierpliwie na swój prezent. Wiedział nawet, w której jest kieszeni. Dziś były to ciasteczka w kształcie zwierzątek.
– Psujesz go – stwierdziła bratowa.
M.C. wyprostowała się z uśmiechem.
– A komu mam dawać słodycze? Tym dryblasom? – wskazała braci.
– Jak tam pogoda? – Neil machnął ręką w stronę wnętrza domu.
– Pochmurno. I zanosi się na burzę. Wiecie, jaka jest mama – odparła z westchnieniem Melody.
O tak, wszyscy doskonale wiedzieli. Popatrzyli na siebie w milczeniu, jakby się zastanawiali, na kim dzisiaj matka dokona egzekucji.
Michael spojrzał na zegarek.
– Nasi restauratorzy już się spóźniają – zauważył niechętnie.
– Może postanowili zjeść kolację w swojej knajpie? – zaryzykowała śmiałe przypuszczenie M.C.
– Nie odważyliby się – mruknął Neil.
Miał rację. Wkrótce dostrzegli ich trzy samochody. M.C. odnotowała, że bracia cały czas rozmawiają przez komórki. Po chwili zatrzymali się i wysiedli. I dopiero wtedy zrozumiała, że kłócą się ze sobą przez telefony komórkowe!
Wyłączyli aparaty, dopiero kiedy znaleźli się na werandzie. Zaraz też przywitali się ze wszystkimi. Na dworze zrobił się taki hałas, że sąsiedzi mieli prawo zadzwonić na policję. Ale przecież to ona była z policji…
Spojrzała na braci. Naprawdę uwielbiała tych przystojniaków.
Melody starała się przekrzyczeć hałas.
– Może wejdziemy do środka. Zanim mama… – szukała odpowiedniego słowa.
– Naprawdę się wkurzy – skończył za nią Neil. – Racja, chodźmy do domu.
Weszli do środka, pokrzykując i śmiejąc się. Matka z ponurą miną przywitała ich w drzwiach kuchni.
– Wszyscy, poza Michaelem i Neilem jesteście spóźnieni – stwierdziła, a następnie wbiła zły wzrok w M.C. – Mam jedną córkę i żadnej pomocy.
Więc jednak wypadło na nią. Cóż za niespodzianka!
M.C. ucałowała ją w oba policzki.
– Przepraszam, mamo, ale byłam w pracy.
Matka tylko pokręciła głową.
– Tak, w pracy! Doskonale wiesz, co na ten temat sądzę!
– To znaczy?
– Praca w policji nie jest odpowiednia dla kobiet. Powinnaś z tego zrezygnować. I to jak najszybciej.
M.C. już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale matka zaprosiła ich do stołu. Zaczęli zajmować miejsca, a w tym czasie Melody pochyliła się w jej stronę.
– Zajmujesz się morderstwem tej dziewczynki?
Skinęła głową i spojrzała na Benjamina. Wyglądało na to, że interesuje go jedynie ciasteczkowe zoo, które zaczął właśnie rozkładać na stole, ale M.C. wiedziała, że dzieci uważnie przysłuchują się rozmowom dorosłych.
– Tak, to ja prowadzę tę sprawę – odparła półgłosem.
Usłyszał to Michael, który siedział po jej drugiej stronie i właśnie zaczął podawać wszystkim spaghetti.
– Moje gratulacje.
– Czy ten wariat znowu zaczął mordować? – spytała Melody z wypiekami na twarzy. – Ten od Śpiących Aniołków?
– Na to wygląda, chociaż są pewne różnice.
Brat podał jej teraz parmezan, a potem sałatę i groszek.
– Jakie różnice? – zainteresował się.
M.C. uśmiechnęła się do Michaela.
– Doskonale wiesz, że nie wolno mi o tym opowiadać.
– Więc to może być naśladowca – włączył się Max.
Wszyscy przy stole ucichli i spojrzeli na nią. M.C. pomyślała o dzisiejszej rozmowie Kitt Lundgren i poczuła się dziwnie.
– Na tym etapie śledztwa trzeba brać pod uwagę wszystkie hipotezy – stwierdziła ogólnikowo.
– Tak się cieszę, że mam syna – westchnęła Melody. – Inaczej strasznie bym się bała.
– Dość już tego! – Matka postanowiła włączyć się do rozmowy. – Jak wam nie wstyd gadać o tym przy stole! W dodatku dziecko słucha!
– Przepraszamy, mamo – powiedzieli zgodnym chórem, jak im się to już wielokrotnie zdarzało.
Zajęli się jedzeniem, które było naprawdę doskonałe. Matka bywała niemiła i opryskliwa, ale gotowała znakomicie. Gdyby M.C. nie miała takiej dobrej przemiany materii, pewnie już wyglądałaby jak zapaśnik sumo.
– Ach, Mary Catherine, nie uwierzysz, kogo dziś spotkałam w sklepie – odezwała się znowu. – Ni mniej, ni więcej tylko matkę Josepha Relliniego.
Najlepiej udawać, że nie rozumie, o co chodzi.
– Kogo?
– Josepha Relliniego. Skończył szkołę rok przed tobą. Pamiętasz? Grał w zespole.
Przypomniała sobie jak przez mgłę ciemnowłosego, lekko przygarbionego chłopaka. Był chyba dosyć miły, ale M.C. wiedziała, do czego prowadzi ta rozmowa. Nie zamierzała ułatwiać matce zadania. To byłoby wyjątkowo głupie posunięcie.
– Został księgowym. – Matka pochyliła się w jej stronę. – Dałam jej twój numer i powiedziałam, żeby kazała mu zadzwonić.
– Ależ mamo!
– A czemu nie? Per amor del cielo. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, skoro z ciebie taka fajtłapa!
Bracia dusili się ze śmiechu. Melody spojrzała na nią ze współczuciem, a M.C. aż poczerwieniała ze złości.
– Wcale nie potrzebuję faceta, mamo! Jest mi dobrze samej!
Mama Riggio pokręciła głową.
– Codziennie chodzę do kościoła i modlę się, żebyś w końcu się opamiętała, rzuciła tę okropną pracę i poznała jakiegoś miłego młodego człowieka. No, nie musi być nawet taki młody…
– Przepraszam, mamo, ale to…
Michael poczuł, że powinien się wtrącić.
– Przecież ona ma glocka. To tak, jakby była z facetem.
Tony machnął ręką.
– Daj jej spokój, mamo. Przecież ona jest lesbijką.
M.C. rzuciła w brata serwetką.
– Wypchaj się, Tony.
– Matko Boska! – Starsza pani wzniosła ręce do nieba. – Kiedy to się stało?!
– Tony tylko się wygłupia. Nie jestem lesbijką.
Max dolał sobie wina.
– Tony zawsze się wygłupia – stwierdził. – Ale ja też nie zamierzam szybko się żenić. Jest przecież tyle pięknych kobiet…
– Ty jesteś jeszcze młody – powiedziała pobłażliwie mama Riggio. – Ale twojej siostrze wcale nie ubywa latek!
Na szczęście do rozmowy włączyła się jak zwykle Melody, starając się załagodzić sytuację.
– M.C. nie powinna się spieszyć. Życie jest zbyt krótkie, żeby angażować się w byle jakie, przelotne związki.
– Mówisz z doświadczenia? – spytał Tony i posłał jej promienny uśmiech.
Melody nie dała się sprowokować.
– Jasne, bo wyszłam za najwspanialszego faceta na świecie.
Zgromadzeni mężczyźni wydali pełen aprobaty pomruk i zaczęli trącać Neila łokciami. Matka zajęła się czymś innym, a M.C. zaczęła pospiesznie połykać kolejne kęsy posiłku.
– Było mi bardzo miło, ale muszę już lecieć – powiedziała, wstając.
– Ale przecież nie zjedliśmy jeszcze deseru! Mam canoli od Cepellego.
Canoli od Cepellego to była zupełnie wyjątkowa sprawa. Prawdziwa uczta dla smakoszy.
Jednak teraz, kiedy po raz kolejny wdała się w utarczkę z matką, M.C. nie mogła zostać dłużej. Nie zniosłaby kolejnych uwag na swój temat. Ucałowała więc matkę, braci i Melody.
Kiedy wyszła na werandę, dogonił ją zaniepokojony Michael.
– Coś się stało? – spytał.
– Niby dlaczego?
– Przecież nie zjadłaś deseru – zauważył. – Nikt z rodziny nigdy tego nie robi.
– Mam już dosyć – rzuciła.
Domyślił się, że nie chodzi jej o jedzenie.
– Przecież wiesz, że mama naprawdę cię kocha.
– Nie powinna wtrącać się w moje sprawy! Jestem już dorosła, jak sama raczyła zauważyć.
– To prawda – przyznał – ale…
Urwał gwałtownie, a ona zmarszczyła brwi.
– No co?
– Chyba mnie nie pobijesz, prawda?
– Jasne, że nie. Po prostu cię zastrzelę, jeśli nie skończysz tego, co zacząłeś…
– No dobra, wiesz przecież, że do kłótni trzeba dwojga…
– To znaczy?
– Musisz pogodzić się z tym, że mama już taka jest…
– Ale ona nawet nie stara się mnie zrozumieć!
– A ty próbujesz?
Mary Catherine, jak cała jej rodzina, była obdarzona ognistym temperamentem. Na szczęście nauczyła się nad nim panować.
Czasami jednak miała z tym trudności. Na przykład teraz poczuła, że krew znów nabiegła jej do policzków. Szerokim gestem wskazała wnętrze domu.
– Przecież przyjeżdżam tu w te cholerne środy! Co jeszcze mam robić?! Przywozić ze sobą tłumy wielbicieli?!
Nie odpowiedział, a ona spojrzała na niego groźnie.
– Łatwo wam gadać – ciągnęła. – Tobie i tym cholernym typom. Jesteście przecież jej ukochanymi synkami. Jesteście tacy, jak sobie wymarzyła!
– A ty zawsze byłaś rodzinną bidulką – mruknął Michael.
– Dobra, możesz zapomnieć o całej rozmowie. Myślałam, że przynajmniej ty mnie rozumiesz.
Przeszła do samochodu, wskoczyła do środka i z hukiem zatrzasnęła drzwiczki. Odjeżdżając, obejrzała się jeszcze za siebie i stwierdziła, że brat wciąż stoi na werandzie.
Pomachał jej i uśmiechnął się.
Zmełła w ustach przekleństwo i przystanęła. Opuściła szybę i spojrzała w jego stronę.
– No dobra, spróbuję! – krzyknęła. – Ale gdybyś był dobrym bratem, to przyniósłbyś mi szybko trochę canoli.