Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 11

CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
4
(Las Vegas, 17.06.1968)

Оглавление

Biuro Szeryfa zamknęło Fremont. Kasyna niskostawkowe opuściły flagi do połowy masztów. Przetoczyła się nijaka kawalkada.

Proszę bardzo: parada ku pamięci Wayne’a Tedrowa seniora.

Południe w Las Vegas, temperatura 42° i rośnie. Ojcowie miasta w kowbojskich kapeluszach i smażeniogennych garniturach. Pospieszne olśnienie burmistrza. Senior był ważniakiem. Okażmy szacunek.

Wlokła się procesja samochodów. Stojący widzowie skwierczeli i gapili się otępiali od słońca. Kilku pracowników kuchni machało transparentami i buczało. Wayne senior przewodniczył ich związkowi zawodowemu i wyruchał ich, układając się na boku z kierownictwem.

Policja Las Vegas przysłała straż honorową. Wayne stał na platformie z Buddym Fritschem i Bobem Gilstrapem. Buddy był nerwowy. Biło od niego, że musi się napić. Pewnie zobaczył ciało Wayne’a seniora.

Ślimacze tempo. Turyści hasali i machali kubkami z chipsami i piwem. Protestujące czarnuchy przyciągnęły tablice z hasłami przeciwko policji. Podgrupa drwiła z Wayne’a. Usłyszał ciche okrzyki „Zabójca białasów!”.

Sonny Liston doskoczył do platformy. Tępy gnój wrzasnął: „Ali skopał ci dupę!”. Sonny go zrzucił. To wywołało śmiechy. Sonny napił się evercleara. Buddy i Bob odsunęli się od niego. Wayne zszedł z platformy.

– Zabiłeś go? – spytał Sonny.

– Tak – odparł Wayne.

– Dobrze. To był rasistowski skurwysyn. Ty też jesteś rasistowskim skurwysynem, ale zabijasz tylko czarnuchów, którzy na to zasłużyli.

Ten jełop znowu krzyknął:

– Ali skopał ci dupę!

Sonny rzucił w niego butelką i pogonił go. Tłum szykował się na ubaw. Caddy kabrio przejechał o centymetr od nich. Na tylnym siedzeniu kłębiły się showgirlsy. Uśmiechnęły się, pomachały i zmitygowały się – ojej, chyba powinnyśmy być smutne.

Wayne zobaczył Carlosa Marcella po drugiej stronie ulicy. Wymienili uśmiechy i pomachali. Wayne’a popchnięto. Tłum zafalował i wepchnął go na platformę. Ludzie wyglądali na wkurzonych. Wayne zobaczył dlaczego: Dwight Holly przepychał się z wyciągniętą odznaką.

Wayne odszedł w ocienione miejsce. Trochę prywatności. Dwight szybko go znalazł.

– Kondolencje z powodu ojca, ale ja na twoim miejscu też bym go zabił.

– Doceniam, ale wolałbym zamknąć ten temat.

– Spokojnie, synu. Nie powinieneś się wzdragać przed żartami.

– Znamy się nie od dzisiaj. Ty byś powiedział, że to serdeczna znajomość, ja nie.

Dwight zapalił papierosa.

– Powiedz mi, że to wyciszone.

– W sensie, czy mam tak powiedzieć panu Hooverowi?

Dwight wywrócił oczami.

– Nie chwytaj mnie za słówka, Wayne. Powiedz mi, że to wyciszone, a ja przekażę to dalej.

– To wyciszone, Dwight. Powiedz mi, że mamy wyciszone Memphis, i uznajmy, że jesteśmy kwita.

Dwight przysunął się o krok.

– Mamy tam mały przeciek. Zaraz ci o tym opowiem, ale najpierw musisz wysłuchać wykładu.

Wayne cofnął się trochę. Dostrzegł go protestujący i machnął w jego stronę zaciśniętą pięścią. Dwight zaciągnął go za podium.

– Teraz jesteś podjarany. Masz układ z wujkiem Carlosem i może będziesz miał z Hughesem. Byłbym kiepskim przyjacielem, gdybym ci nie powiedział, że powinieneś uważać.

Wayne przysunął się o krok.

– Przyjacielem? Zmusiłeś mnie, kurwa, do Memphis!

Dwight przysunął się bliżej. Uderzył Wayne’em o latarnię i przyszpilił go do niej.

– Wendell Durfee miał swoją cenę, synu. I nie mów mi, że w pewnym stopniu nie chciałeś tej roboty.

Wayne odepchnął Dwighta. Świerzbiące ręce, nie wkurzaj go. Dwight wygładził Wayne’owi marynarkę.

– Chcę być na bieżąco z Carlosem. Dawaj mi coś, co uszczęśliwi starego pedała.

– To nieświeże nowości. Chłopcy chcą sprzedać Hughesowi resztę swoich hoteli i trzymać tam swoich mętów. Hughes chce spokojnego miasta. Ktoś musi przejąć robotę Warda Littella i tym kimś jestem ja.

„Senior był rasistą! Junior jest zabójcą!” – usłyszał Wayne słabe okrzyki.

– Koperta dla Dicka Nixona. Opowiedz mi o tym.

– Skąd…

– Mamy podsłuch w jego mecie w Key Biscayne. Nixon wspomniał o tym Bebe Rebozowi.

Wiatr zdmuchnął chorągiewki z platformy. Okrzyki senior/junior przybierały na sile.

– Chłopcy chcą zbudować kilka kasyn w Ameryce Środkowej albo na Karaibach i chcą, żeby w Departamencie Sprawiedliwości sprawy nie toczyły się za szybko. Chcieliby ułaskawienia dla Jimmy’ego Hoffy od siedemdziesiątego pierwszego. Uważają, że Nixon wygra wybory i będzie uległy.

Dwight kiwnął głową.

– Na razie to kupuję.

– Przeciek? Memphis? Będziesz…

– Staram się namierzyć subskrybentów nienawistnych wydawnictw. Chętnie bym zerknął na listy twojego ojca.

Wayne pokręcił głową.

– Nie. Ja skończyłem z biznesem nienawiści. Pogadaj z Fredem Hiltzem.

– Kurwa, Wayne. Nie proszę cię o Bóg wie co, proszę cię o…

– Przeciek? Memphis? Daj spokój, nie weźmiesz mnie na to.

Dwight sięgnął po papierosa. Paczka była pusta. Rzucił ją w tłum.

– Dziś rano dzwonił do mnie szef agentów specjalnych z St. Louis. W Grapevine Tavern podsłuchano rozmowę.

– Nie nadążam.

– To spelunka wiochmenów. Właścicielem jest jeden z braci Jimmy’ego Raya. Miałem tam podsłuch. Krążyły tam gówniane plotki i Jimmy to kupił. Pięćdziesiąt tysięcy nagrody za Kinga. Otash zwabił Raya tą pogłoską i urobił go.

„Senior – rasista, junior – zabójca, senior – ra…”

– Mów dalej. Ja nie wykonywałem tej części roboty.

– Paru wiecholi znalazło pluskwy. Wykumali, że to sprzęt FBI, i teraz mówią, że zamach nagrało biuro.

Wayne się podrapał.

– To gadanie, Dwight. Plotki i tyle.

– Tak, ale to trochę za blisko Jimmy’ego i tych pojechanych historii, które opowiadał.

– To znaczy?

– To znaczy, że to może ucichnąć, a może nie, a wtedy będziemy musieli coś z tym zrobić.

– My czy ty?

Dwight chwycił go za krawat.

– My, synu. Wendell Durfee nie był za darmo.


Kroplówka się skończyła. Pielęgniarka spała na kanapie. Janice zasnęła, oglądając telewizję.

Wayne sprawdził jej puls. Bił słabo-miarowo. Leciały popołudniowe wiadomości z przyciszonym dźwiękiem. Reporter standardowo kilka razy nawiązał do Kinga/Bobby’ego i płynnie przeszedł do Nixona i Humphreya.

Zbliżające się konwencje: Miami i Chicago. Pewne dwa zielone światła w pierwszej turze. Potencjalne protesty w obu siedzibach. Sondaże Nixon-Humphrey – w tej chwili remis.

Wayne patrzył, jak Cwany Dick i Serdeczny Hubert gimnastykują się i robią miny. Miał na podsłuchu Farlana Browna. Wieści z Grapevine go walnęły. „Gadki” i „Plotki” mogą oznaczać problemy ze świadkami. Dwight chciał zobaczyć listy subskrybentów Wayne’a seniora. Leżały w bunkrze pod Vegas. Senior zawsze nazywał go Chatą Nienawiści. Przechowywał tam całą kupę nienawistnej literatury.

Janice powierciła się i skrzywiła. Wayne podłączył drugą kroplówkę. Nixon i Humphrey gadali ple-ple-ple. Janice otworzyła oczy.

– Cześć – powiedział Wayne.

– To nieładni ludzie. – Wskazała telewizor. – Jeśli dożyję, nie będę wiedziała, na kogo głosować.

– Zawsze się kierowałaś wyglądem. – Wayne się uśmiechnął.

– Tak. Co wyjaśnia mojego pecha do mężczyzn.

Torebka zaczęła się opróżniać. Płyn dotarł do rurki. Wayne pokrętłem wyregulował przepływ. Janice zadygotała. Płyn dotarł do ramienia i spowodował lekką eksplozję koloru.

– Dzwonił dzisiaj Buddy Fritsch – powiedziała.

– I?

– I jest przerażony. Mówił, że są jakieś plotki.

Wayne wyłączył telewizor.

– O tamtej nocy?

– Tak.

– I?

– I Buddy powiedział, że jacyś sąsiedzi gadają. Mówią, że widzieli przed domem mężczyznę i kobietę.

Wayne wziął ją za ręce.

– Jesteśmy kryci. Wiesz, kogo znam, i wiesz, jak takie sprawy się załatwia.

Janice pokręciła głową i zabrała ręce. Wyprostowała się trochę. Łóżko się przesunęło. Wayne ścisnął jej ramię, żeby igła nie wypadła.

– Niedługo umrę, ale nie chcę, żeby ludzie wiedzieli, co zrobiłam.

– Kochanie…

– Nie powinniśmy byli tego robić. To było okropne i mściwe. To było złe.

Wayne odkręcił pokrętło. Torebka zmarszczyła się i nakarmiła rurkę. Janice natychmiast odpłynęła.

Zbadał jej puls. Nie był słaby-miarowy.


– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedział Farlan Brown.

– Tak bywa, proszę pana. Serce mu szwankowało i folgował złym nawykom.

– Złym nawykom? Taki porządnicki mormon?

Wayne się uśmiechnął.

– Mormoni piją i ruchają więcej niż reszta świata razem wzięta, co na pewno pan wie z własnego doświadczenia.

Brown klepnął się w kolana. Był wysoki i niby wieśniacko przyjacielski. Okulary w stylu Michaela Caine’a powiększały niedowidzące oczy. Apartament miał urządzony w stylu naśladującym epokę Tudorów. Grupa Hughesa zajmowała sześć górnych pięter Pustynnej Karczmy. Wielki facet miał penthouse.

– Zabawny pan jest – powiedział Brown.

– Niech pan na mnie patrzy jak na syna mojego ojca. Proszę dać mi pracę, a ja od razu ją wezmę.

Brown zapalił papierosa.

– Niech mi pan powie, dlaczego miałbym panu dawać pracę. Ma pan minutę, żeby mnie przekonać.

– Zmowa – powiedział Wayne.

Brown postukał w zegarek. Wayne podsunął mankiety i pokazał złotego roleksa. Wayne senior nauczył go tej sztuczki.

– Howard Hughes jest ksenofobem z manią wielkości, uzależnionym od narkotyków i transfuzji krwi z witaminami. Pracownicy nazywają go Drakulą. Pan Hughes opiera się na przytomnych ludziach takich jak pan, żeby w jego imieniu układali się ze światem i żeby ułatwiali jego umowy ze skorumpowanymi politykami i fiszami świata przestępczego, którzy rządzą stanem Nevada i zapewne całym krajem. Jestem łącznikiem Carlosa Marcella ze światem biznesu. Jestem zdolnym chemikiem, umiem spreparować substancje, które naćpają Drakulę tak, że nic nie będzie jarzył. Ja będę kurierem pana Marcella w kontaktach z Richardem Nixonem i mam nadzieję, że z jego administracją prezydencką. Drakula przekupuje Nixona za pięć milionów dolarów, a ja spustoszę oszczędności ojca, żeby dorzucić podobną sumę. Dostarczę ją, wraz z piętnastoma milionami pana Marcella, osobiście panu Nixonowi, na konwencji Partii Republikańskiej. Jestem odpowiedzialny za nadzór nad nadchodzącym wielkim projektem pana Marcella i jego kohort przestępczości zorganizowanej, którym jest budowanie urządzonych z przepychem hoteli-kasyn w zaprzyjaźnionych, rządzonych przez dyktatorów republikach bananowych gdzieś na południu, i gwarantuję panu, że Hughes Airways będzie miało wyłączne prawo dowozić tam frajerów. Powinien pan starannie rozważyć moją kandydaturę, ponieważ wie pan, kim jestem, i ponieważ ma pan tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że dzięki mnie to pan dobrze na tym wyjdzie.

Brown zerknął na zegarek.

– Pięćdziesiąt trzy sekundy. Zapunktował pan u pana Hughesa, a teraz także u mnie.

– Dlaczego zapunktowałem u pana Hughesa?

– Bo zastrzelił pan filcowanych ćpunów w sześćdziesiątym czwartym i pan Hughes uważa, że nadawałby się pan do odstraszania kolorowych od jego hoteli.

Wayne powiedział to łagodnie:

– Skończyłem z biznesem nienawiści, proszę pana. Proszę przekazać panu Hughesowi, że nie będę chciał tego robić, i proszę mu powiedzieć, że wymagam spotkania z nim osobiście, zanim pan mnie zatrudni.

Brown powiedział to łagodnie:

– Proszę pana, na to akurat ma pan niewielkie szanse.

Wayne rzucił mu na kolana cztery kapsułki i wyszedł z pokoju.


Dwie godziny.

Poszedł do siebie i się przeciągnął. Wyobraził sobie, jak Drakula wiruje wokół pierścieni Saturna i skacze wokół Jowisza. Może lata albo rozbija samoloty. Może rżnie Kate Hepburn na tylnym parkingu RKO.

Zadzwonił telefon. Wayne odebrał. Brown przerwał jego „Halo”.

– Ma pan robotę. I pan Hughes się z panem spotka.

Krew to włóczęga

Подняться наверх