Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 12

CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
5
(Los Angeles, 18.06.1968)

Оглавление

– Clyde mi mówił, że pan szukasz kobiet.

O – pierwsze słowa Króla Nienawiści. O – od drzwi, bez podania ręki ani prezentacji.

– Tak, proszę pana – powiedział Crutch. – To prawda.

Doktor Fred Hiltz się roześmiał.

– Mówił, że się pan na nie gapi.

Hacjenda nienawiści Hiltza – wielkie hiszpańskie domostwo. Beverly Hills, pierwszorzędny materiał filmowy, od groma żydowskich sąsiadów. Olbrzymi, obniżony salon przystrojony sztuką nienawiści.

Świetne oleje. Zrewidowani mistrzowie. Van Gogh linczujący. Rembrandt – obrazek z komory gazowej. Matisse robi okropności bambusom, Paul Klee opieka Martina Luthera Kinga.

Crutch oblukał ściany. Man Ray namalował Bobby’ego Kennedy’ego na stole w kostnicy. Picasso namalował Lady Bird Johnson robiącą patelnię Anne Frank.

Kurwa…

Crutch zwalczył zawroty głowy.

– Poznałem cipkę w Prime Rib Lawry’ego – powiedział Hiltz. – Nazywała się Gretchen Farr. Błysnęła szparką i już się uzależniłem. Ukradła mi z bunkra czternaście kawałków. Znajdź ją i odzyskaj szmal.

Żydki z diablimi rogami pędzla Fredericka Remingtona. Grant Wood – poćwiartowany LBJ.

– Opis? Ostatni adres? Zdjęcie, jeśli pan jakieś ma.

Hiltz szybko wyprowadził Crutcha na tyły. Wypad na zbity ryj: Raus! Mach schnell!. Przecięli długie korytarze. Ominęli koty i kuwety. Zdjęcia JFK w kostnicy przyklejone taśmą do ścian.

Na podwórku zobaczył posąg ogrodowy. Meks polewał z węża Chrystusa naturalnej wielkości, odzianego w strój klanowy.

– Nie mam zdjęć. Gretchen miała światłowstręt. To wysoka, cycata cipka, odrobinę śniada. Mieszkała w Beverly Hills Hotel, więc posuwałem ją w dobrej wierze. Nasłałem na nią Phila Irwina, ale on się uchlał i mnie olał. Próbowałem nająć Freddy’ego Otasha, ale on już nie zajmuje się ucieczkami.

Meks pryskał na Hitlera i Hermanna Goeringa. Zmywał ptasie gówna i kurz.

– Co jeszcze może mi pan o niej powiedzieć?

– Pan nie słuchasz! Ja nie mam nic. Ja moczyłem fajfusa i to mnie kosztowało czternaście patoli. Pan kumasz? Ja pana najmuję, bo pan wiesz, jak znaleźć ludzi, a ja nie wiem.

Kot wdrapał się na Mussoliniego i zaczaił się na ptaszki. Hiltz podprowadził żwawo Crutcha do jakichś schodów piwnicznych i zepchnął go w dół. Dotarli do wzmocnionych stalą drzwi. Hiltz je otworzył i puknął włącznik światła. Jarzeniówki rozjaśniły gniazdo nienawiści cztery metry na cztery.

Nienawistna literatura na ścianach. Nienawiść do czarnych, nienawiść do Żydów, nienawiść do katolików, nienawiść do Japońców, nienawiść do Chinoli, nienawiść do Latynosów, nienawiść do komuchów, nienawiść do skurwielskich białych ciemiężców. Nienawistne plakaty ułożone na podłodze. Pudła pełne nazistowskich opasek. Laleczki voodoo: Jackie Kennedy Onassis, papież Paweł, Martin Luther Koks.

Hiltz chwycił plakat. Ogromny niewolnik dźga kulącego się żydowskiego kupca. Niewolnik ma gigantyczne wybrzuszenie w kroczu. Żydek ma szponiaste stopy i szczurzy ogon. Napis głosi: LUDOBÓJSTWO TO ŚWIĘTY OBOWIĄZEK WOBEC ALLAHA!!!!

– Szwarce łykają to gówno. Nie uwierzyłbyś pan, jaki rynek stworzył ten rejwach z czarnymi bojówkami. Mam z tego cały geszeft. To więzienne traktaty czarnuchów, rzekomo pisane przez tych koksów w San Quentin. A wiesz pan, kto je naprawdę pisze? Taki rozmiłowany w asfaltach mosiek, z którym gram w golfa.

Crutch kichnął. Gniazdo nienawiści cuchnęło pleśnią i kocimi szczynami. Znowu zakręciło mu się w głowie.

– Gretchen Farr. Niech mi pan powie, o czym rozmawialiście. Niech mi pan powie, co ona panu o sobie mówiła. Niech mi…

– Myśmy nie gadali, tylko się dymali. Robiliśmy soixante-neuf i tworzyliśmy bestię o dwóch tyłkach. Nie marnowaliśmy cennego czasu na dyskusje.

– Proszę pana, może mi pan dać cokolwiek, co mógłbym…

Hiltz ściągnął pokrywę z wielkiego kosza na ubrania. W środku leżało pełno upchanych setek. W sumie musiało być tego koło pół miliona.

– To nieustająca zagadka, ślamazaro. Oskubała mnie tylko na czternaście tysiów. Wiem, bo co wieczór liczę swój szmal. Pan chcesz znać moje zdanie? Gretchen była wyważona. Ukradła mi pinda tyle, żebym nie zauważył.

Crutch zajrzał do kosza. Hiltz chwycił banknot i wsadził mu do kieszeni koszuli.

– Stawiam lunch. Znajdź pan ją, a ja panu zrobię siódme niebo z Brigitte Bardot i Julie Christie. Wierz mi pan, mam takie chody.


Szwarce, fajfus, szmal, bestia o dwóch tyłkach. Ewentualne siódme niebo. Robota etatowa dla Clyde’a Dubera i Spółki.

Crutch pojechał na parking i pogadał z Philem Irwinem. Phil wykonywał dla Chicka Weissa jakąś robotę rozwodową. Crutch wziął go na bok i zadał standardowe pytania do sprawy z ucieczką. Phil był niewyraźny w temacie Gretchen Farr. Bez kitu – Phil był niewyraźny codziennie po 10 rano. Tak, doktor Fred go najął. Tak, obdzwonił policję LA i szeryfa i dowiedział się, że na Farr nie ma skargi. Pogawędził z recepcjonistą w Beverly Hills Hotel. Recepcjonista odmówił sprawdzenia księgi gości. Wtedy poszedł w tango. Doktor Fred go wylał.

Crutch zadał najważniejsze pytanie:

– Doktor Fred to Icek?

– Nie – powiedział Phil. – Ale wszystkie jego żony były Żydówkami.

Phil odhaczony. Następny krok: Beverly Hills Hotel.

Crutch tam pojechał i się rozeznał. Machnął fałszywą odznaką pedziowatemu boyowi i zrobił porządne wrażenie. Pedziowaty boy ściągnął pedziowatego recepcjonistę. Pedziowaty recepcjonista spojrzał z niedowierzaniem na tandetne ciuchy Crutcha. Crutch powiedział mu, że pracuje dla Clyde’a Dubera. Pedziowaty recepcjonista skumał. Clyde miał klasę i je ne sais quois. Dobra, młody, pogadajmy.

Crutch zadał standardowe pytania do poszukiwań. Pedziowaty recepcjonista odpowiedział. Nazywał Gretch Farr niepewną. Wynajęła bungalow nr 21 na trzy tygodnie. Zastanawiał się, gdzie ciągnie kasę. Robiła sztuczki z bogatymi gośćmi, Europejczykami i Latynosami obojga płci. Płaciła gotówką za mieszkanie i co rano za dodatki. Zostawiła polecenie odbierania rozmów od Centrali Bev. To był serwis odbioru wiadomości dla podejrzanych ludzi. Gretch była typową podejrzaną laską.

W tym rzecz. Pedziowaty recepcjonista krokiem posuwistym oddalił się łasić do jakichś matron z pudlami. Crutch chwycił telefon i zadzwonił do informacji. Centrala Bev: 8814 Fountain, West Hollywood.

Pojechał tam i się rozeznał. Pod adresem znajdowało się pomieszczenie przylegające do apteki z prochami. Wszyscy najmici brali stąd dopalacze.

Zaparkował. Uczesał się. Przypiął podrabianą odznakę do marynarki i wrzucił do buzi kilka gum miętowych. Poćwiczył mruganie à la Scotty Bennett. Zapamiętać: kupić kilka much w kratkę.

Wszedł. Przy prawdziwej centrali pracowała starucha. Ciasno tam było – trzy i pół na cztery metry maks. Crutch wyczuł spray na karaluchy.

Starucha go zauważyła. On ją rozpoznał z opóźnieniem. Ciągutka Bev Shoftel. Legenda LA. W latach trzydziestych grała na fletach wszystkich wielkich gwiazd.

– Odznaka jest fałszywa – powiedziała. – Co rano jem płatki ryżowe, więc znam ją z dołączanych gadżetów.

– Jestem prywatnym detektywem – powiedział Crutch. – Pracuję dla Clyde’a Dubera.

Bev zdjęła słuchawki i poprawiła włosy. Spadło z nich trochę łupieżu.

– Obciągałam Clyde’owi Duberowi, jak ciebie jeszcze nie było na świecie. Obciągałam Buzzowi Duberowi na jego dwunaste urodziny, nie sądzę więc, żebyś dał radę mnie zastraszyć.

Crutch zamrugał. Powieka mu drgała nerwowo. Ciągutka Bev krzyknęła triumfalne „Ha!”.

– Odpowiedź brzmi nie. Czegokolwiek chcesz, tylko tyle dostaniesz.

– Gretchen Farr. Słyszałem, że jest niepewna, muszę zerknąć do jej rozmów.

– Niet – powiedziała Bev. – I nawet niech ci przez myśl nie przejdzie, żeby mnie prosić o loda, bo mam sześćdziesiąt trzy lata i wyszłam z branży.

– Mógłbym ci pomóc, mała. Wierz mi, mam taką władzę.

Bev znowu krzyknęła.

– Koniec przedstawienia, mały. Ale że mnie ubawiłeś, dam ci coś za friko. Słyszałam, jak Gretchen rozmawiała przez telefon po hiszpańsku.

Weszła rozmowa. Bev poprawiła słuchawki.

– Proszę – powiedział Crutch.

– Spadaj – powiedziała Bev.


Obciąganie. Ciągutka Bev obciąga Buzzowi i Clyde’owi. Teraz Buzz przymusza do obciągania. Obciągani złodzieje Scotty’ego.

Tego było za dużo. Crutchowi się zagotowało. Nie mógł się rozeznać.

Wszedł do prochowej apteki i kupił trochę deksedryny. Popił cztery tabletki kawą. Pojechał do siebie i przejrzał kilka „Playboyów”. Wyszedł na dach i gapił się na opalającą się dziewczynę. Deksedryna uruchomiła wspomnienia. Dana Lund przy basenie, w stroju jednoczęściowym bez ramiączek. Dana jako opiekunka na imprezie liceum.

Dana. Gretchen Farr. Spotkania w hotelu. Gretchen dupczyła się z mężczyznami oraz z kobietami.

Crutcha naszło dawne uczucie i chwycił swoje dawne narzędzia.


Apteka była zamknięta. Jak również Centrala Bev. Przejście prowadziło na tylny parking. Chmury zasłaniały księżyc. Boczne drzwi nie wyglądały solidnie.

Crutch wsadził do dziurki od klucza wytrych nr 4. Dwa przekręcenia zwolniły główną zapadkę. Wsadził wytrych nr 6. Obrócił jednocześnie. Zamek się zwolnił. Drzwi się otworzyły.

Wszedł i zamknął drzwi za sobą. Od oparów środka na karaluchy chciało mu się kichać. Wyjął latareczkę i ustawił wąski promień światła. Obok centralki zobaczył szafkę na akta.

Trzy szuflady na szynach. Oznaczone „A–G”, „H–P”, „Q–Z”. Pociągnął za rączki. Wszystkie trzy były zamknięte.

Skoncentrował się na zamku szuflady „A–G”. Wbił wytrych nr 5. Jedno pchnięcie i trzask.

„A–G”. Aaronson, Allworth. Trochę pod B, pod C i D. Echert, Ehrlich, Falmouth. Jest, Gretchen Farr.

Crutch trzymał latarkę w zębach i oburącz chwycił teczkę. Była cienka. W środku znalazł jedną kartkę. Przejrzał ją szybko. Rozmowy sprzed trzech tygodni, do końca maja ’68.

Żadnych notatek z adresami i informacji o samej Gretchen. Tylko lista rozmów przychodzących.

Avco Jewelers, Santa Monica – w sumie cztery rozmowy. Sześć rozmów z zagranicznych konsulatów – Panamy, Nikaragui, Dominikany. Że co? Co to ma być? Nieźle się zapowiada.

Imiona trzech mężczyzn: Lew, Al, Chuck. Pełno telefonów z prośbą o oddzwonienie do Gretchen – wszystkie numery z LA.

Du-32758/„Nie poda nazwiska”. Sal/No-52808. On znał nazwisko i ten numer: aktor, kumpel Clyde’a.

Crutch wyjął notes i przepisał wszystko. Spocił się jak na włamie. Opary środka na karaluchy drażniły mu nos. Od pieprzonej latarki bolały go zęby.


Bar Klondike, róg Ósmej i La Brea. Grecki drągal i różowy magnetyt dla zniewieściałych gości.

Crutch zadzwonił do Buzza z budki na zewnątrz. Chodnik był wielkim castingiem dla kowbojów z Kentucky. Crutch sprawdził Du-32758 przez Buzza i kazał mu poszukać w notesie. Buzz przejrzał notes i powiedział do Crutcha: „Zero wyników”. Crutch kazał mu zadzwonić do P.C. Bella i sprawdzić lewy numer.

Akcja na chodniku stała się zbyt zmysłowa. Crutch siedział w samochodzie i obserwował drzwi. Lincoln Sala stał na parkingu z tyłu. Sal w zasadzie mieszkał w Klondike. Wyjdzie wcześniej lub później, sam lub z kimś.

Sal Mineo. Płatny informator Clyde’a i Freda Otasha. Dwie nominacje do Oscara. Jeden kłopotliwy pedalski wybryk.

Crutch się zastanowił. Od deksedryny miał odloty. Toho Theatre był kawałek na południe. Przytulone pary stały w kolejce po bilety na debilne kino. Dziewczęta miały długie, proste włosy. Każdy najmniejszy ruch głowy powodował iskry.

Ktoś zastukał palcami w przednią szybę. Crutch zobaczył Sala Minea – przylizane loczki, obcisłe dżinsy. Otworzył drzwi. Sal wsiadł. Miał to pełne zachwytu spojrzenie pedalskiego makaroniarza.

Crutch przejechał za róg i zaparkował.

– Mogłeś wejść do środka – powiedział Sal. – Nie musiałeś się tu czaić cały wieczór.

– Nie czaiłem się.

– Zawsze się czaisz.

– Kurde, facet. Czekałem.

– Czaiłeś się.

Crutch się roześmiał.

– Dobra, czaiłem się.

Sal się roześmiał.

– Clyde coś chce, tak? Gdybyś robił coś na własny rachunek, czaiłbyś się pod oknem jakiejś laseczki.

Crutch mocno zacisnął dłonie na kierownicy. Sal podniósł ręce – hej, nie miałem na myśli nic złego.

– Dobra, zacznę jeszcze raz. W czym mógłbym pomóc tobie i Clyde’owi?

– Gretchen Farr. Obrobiła z kasy jednego z klientów Clyde’a, a ja wiem, że ty ją znasz.

Sal zapalił papierosa.

– Pewnie, znam ją. Wiem, że rutynowo dyma na kopy facetów i zmywa się z ich kasą, ale nie wiem, jak po niej do mnie trafiłeś. Jeśli wyjaśnisz mi to przekonująco, powiem ci, co chcesz wiedzieć.

To wydęcie warg, ten uliz Italiańca – Crutch zacisnął dłonie w pięści.

– Sprawdziłem telefony. Dwa tygodnie temu do niej dzwoniłeś.

Sal otworzył okno i wywietrzył w samochodzie. Sal podwinął nogi pod siebie i zrobił cielęce oczy.

– Powiedziałbym, że Gretchen Farr to pseudonim. Nie pytaj mnie, skąd to wiem, po prostu wiem. Nie mam pojęcia, gdzie ją znaleźć, bo nigdy nie mówi ludziom, gdzie mieszka. Jak powiedziałem, dyma mnóstwo facetów, okrada ich albo od nich pożycza kasę i znika. Dzwoniłem do niej, bo ona dzwoniła do mnie. W zasadzie nie rozmawialiśmy. Wcześniej naprowadzałem ją na facetów, ale zwykle chodziła swoją drogą. Jest bardzo, bardzo ostrożna, ta nasza Gretch. Zawsze pilnuje, żeby jej faceci byli z różnych parafii.

Dymanie, pieprzenie, ruchanie…

– Zdjęcia?

Sal pokręcił głową.

– Nie. W życiu nie widziałem dziewczyny, która by tak unikała aparatu.

– Ci faceci. Daj mi jakieś nazwiska.

– Nie. Naprawdę nie mam szczęścia, a Gretch zapłaciła mi za namiary i obiecałem, że jej nie wydam, jak boni dydy.

Crutch walnął dłonią w kierownicę. Crutch walnął dłonią w deskę rozdzielczą. Sal dalej patrzył maślanym wzrokiem i ani mrugnął.

– Lepiej ci, kochanie?

Crutch zacisnął dłonie. Bolały go palce. Sal zawinął włosy na palcu i westchnął.

– Dlaczego myślisz, że Gretchen Farr to pseudo? – spytał Crutch.

– Za bardzo wyglądała na Latynoskę, żeby się nazywać Farr. Już prędzej by się nazywała Spanglo.

– I nie mieszka w LA?

– Nie, tylko przejeżdża, pracuje i jedzie dalej.

– Jakieś powiązania? Znasz kogoś, kto ją zna?

Sal spojrzał wzrokiem łani.

– Wydajesz się zrezygnowany, więc coś ci dam. Umawiałem Gretchie z jednym pośrednikiem od nieruchomości, Arniem Moffettem, straszliwym kolesiem, który kiedyś naganiał dla Howarda Hughesa. Kupił mnóstwo starych dymalni Hughesa, więc może Gretchie mieszka w jednej z nich.

Crutch strzelił stawami palców. Głowa go bolała. Nie mógł się rozeznać. Myśli mu się plątały.

– Czekam na ten dzień, skarbie – powiedział Sal.

– Jaki dzień?

– Dzień, kiedy skumasz, że wcale nie jesteś taki twardy.


Te imiona dzwoniących: Al, Lew i Chuck. To mogli być klienci Gretchen. Mogli mu pomóc. Mogli mu podsunąć jakiś trop.

Crutch odkręcił deksę anielskim pyłem i old crowem. Przespał się i przed południem zadzwonił do trzech kolesi. Rzucił nazwisko Gretchen. Nastraszył ich. Umówił się w Carolina Pines – trzy spotkania z klientami w godzinnych odstępach. Dotarł do Pines wcześniej i zajął boks w głębi. Wciągnął naleśniki i kawę i przejaśniło mu się w głowie.

Al przybył o czasie. Był wkurzony. Kurwa, jestem żonaty. Zwabiłeś mnie tu, żeby mnie przemaglować o jakiś potajemny numerek. Crutch zasypał Ala pytaniami. Al powiedział mu co następuje:

Poznał Gretch w Trader Vic’s. Zaliczyli kilka numerków w ciągu dnia u niej i u niego. Miała metę w Beachwood Canyon. Nie pytaj gdzie, zawsze jechałem tam strasznie nawalony.

Gretchie powiedziała, że ma zasoby. Wspomniała o jakimś interesie import-eksport. Poprosiła go o pięć tysięcy. Zastanowił się nad tym. Prawie odmówił. Coś go odstraszyło.

Czuło się od niej coś podstępnego. Zerknął jej do torebki. Zobaczył cztery różne paszporty. Odmówił kasy.

Paszporty jakich czterech krajów? Jezu, nie wiem. Jakieś znajomości? Mówiła o jakichś ludziach? Stary, myśmy się tylko rżnęli.

Crutch zobowiązał się do milczenia i kazał Alowi odejść. Al odszedł. Przyszedł Lew. Był wkurzony. Fiucie, jestem żonaty. Zwabiłeś mnie tu, żeby mnie przemaglować o jakiś potajemny numerek. Crutch zasypał Lew pytaniami. Lew powiedział, co następuje:

Poznał Gretchen w Stat’s Char-Broil. Zgadali się. Posuwał ją w hotelu Miramar i w jakiejś dziupli przy Beachwood Canyon. Wyłudziła od niego pięć tysięcy. Zmyła się. Próbował znaleźć tę metę w Canyon. Nie udało mu się. Był zalany w trupa za każdym razem, kiedy tam jechał. Nie mógł znaleźć tej cholernej mety.

Jacyś znajomi? Paszporty? Tematy rozmów? Facet, ty nie kumasz, myśmy w zasadzie nie gadali.

Crutch zobowiązał się do milczenia i kazał Lew odejść. Lew odszedł. Pojawił się Chuck. Był wkurzony. Ty ćwoku, jestem żonaty. Zwabiłeś mnie tu, żeby mnie przemaglować o jakiś potajemny numerek. Crutch zasypał Chucka pytaniami. Chuck powiedział, co następuje:

Poznał Gretchie w Westward Ho Steak House. Puknął ją w domu milę na wschód od Beachwood Canyon. Wynajmowała go. Na meblach były nalepki z cenami – powinienem był się domyślić.

Pożyczył jej pięć tysiaków. Uciekła mu. Dzwonił do tej Centrali Bev i próbował ją znaleźć. Stara Bev milczała jak grób. Kazała mu spadać. Następnego dnia dostał pocztą prezent.

Zdjęcie zrobione polaroidem: Chuck i Gretchen Farr się dymają. Chuck skumał: odpuść sobie albo dostanie to twoja frau.

Chuck odpuścił. Chuck gówno wiedział o paszportach i znajomych. O czym rozmawialiście. Stary, myśmy się tylko ruchali.

Crutch zobowiązał się do milczenia i kazał Chuckowi odejść. Crutch poprosił kelnerkę o ołówek i papier. Przyniosła je. Crutch narysował kilka razy Gretchen Farr.

Klienci dali mu nieco inne opisy. Angielka z latynoską krwią? Jasne, może, może nie. Bev słyszała, jak mówiła po hiszpańsku. Odbierała rozmowy z trzech konsulatów: Panamy, Nikaragui i Dominikany. Kraje latynoskie. Jest szalona, ciemnowłosa, blada, kiedy pracuje po ciemku, rysuj, rysuj.

Narysował Gretchen sześć razy. Z różnymi fryzurami, uśmiechniętą i skrzywioną. Czuł, że kieruje nim jakiś szalony duch. Złamał mu się ołówek. Zatkało go i wkurwiło, kiedy zobaczył, do czego doszedł.

Narysował Gretchen Farr jako Danę Lund, sześć razy. Gretchen była Daną zrobioną na ciemno.


Avco Jewelers znajdowało się przy plaży. Na wystawie leżały eleganckie zegarki na aksamitnych poduszkach. Crutch schował się pod pasiastą markizą. Był pokrzepiony. Jechał na tłustych plackach i resztkach prochów.

Wszedł. Za ladą stał jakiś maruda, coś tam marudził z perłami. Przyjrzał się Crutchowi. Granatowy blezer i szare spodnie – dobra, damy radę.

– Słucham pana?

– Mam kilka pytań, gdyby był pan tak miły.

– Oczywiście. Czy ma pan na myśli coś konkretnego?

– Coś – zaskoczmy go. – Gretchen Farr – rzucił prosto z mostu.

Maruda pomarudził jeszcze z perłami.

– A to się tyczy…?

– To dochodzenie.

– Tyle rozumiem, ale wydaje się pan zbyt młody jak na policyjnego detektywa.

– Jestem prywatnym detektywem.

– Wątpię, ale rozstrzygnę tę wątpliwość na pańską korzyść.

Crutch zrobił się drażliwy.

– Słuchaj pan, ktoś dzwonił na jej centralę z pańskiego numeru. Ja tylko próbuję…

Rozbrzmiał dzwonek u wejścia. Tanecznym krokiem weszła do środka starsza pani tuląca do siebie chihuahua. Emanowała gorącą nadzieją na nowe perły.

– Panna Farr – wyszeptał maruda – przyszła tu jakieś dwa tygodnie temu, pod moją nieobecność. Zostawiła dla mnie wiadomość, prośbę, żebym zadzwonił, co uczyniłem. Odbyliśmy rozmowę. Chciała porady co do pocięcia pewnej liczby cennych szmaragdów, które posiadała. Spytałem ją o pochodzenie kamieni. Nie była w stanie udzielić mi odpowiedzi, co uznałem za osobliwe.

Starsza pani odstawiła pieska. Chihuahua spadł na ziemię, ujadając. Maruda wyszedł zza kontuaru i omdlał z zachwytu.


Buzz nazywał robotę dla Hiltza sprawą. Crutch myślał o niej „moja sprawa”. Doktor Fred miał szmal, by rozruszać etatową robotę dla Clyde’a. Cherchez la femme – Król Nienawiści miał z Gretchie dużo do pogadania. Buzz zadzwonił do P.C. Bell i przekupił jakiegoś pracusia, żeby namierzyć ten lewy numer. Na razie bez skutku. Buzz wykorzystał policyjne kontakty Clyde’a, żeby znaleźć informacje o la belle Farr. Na razie bez skutku. Arnie Moffett był ich jedyną wskazówką. Buzz nazwał ją gorącą. Crutch nazwał ją petardą.

Stali na dachu Vivian i rozpracowywali to wszystko. Zmierzchało. Było gorąco. Resztki słońca rozmazywały niebo w zieleń. Buzz jarał skręta i miał słowotok, głównie o brykach i dupach. Crutch grzebał przy teleskopie.

Zobaczył w Paramount zgrabne tancerki. Zobaczył Lonniego Ecklunda pracującego nad mercem z 53. Zobaczył kilku pijaków wytaczających się z Nickodell. Zobaczył, jak Sandy Danner ukradkiem pali papierosa na tylnej werandzie matki. Lonnie/Sandy/Buzz/Crutch – Liceum Hollywood 1962.

Dana Lund była poza zasięgiem. Crutch obrócił teleskop na zachód. Zobaczył Barb Cathcart grillującą hot dogi. Miała na sobie farbowaną nierównomiernie koszulkę i pacyfkę. Widać było piegowaty dekolt. Barb śpiewała z grupą o nazwie The Loveseekers. Przegrywali każdą Bitwę Kapel, w której brali udział. Barb pokazała mu cipę na balu w liceum wiosną 1958. Zmieniło się wtedy jego życie. Brat Barb był męską dziwką. Podobno miał fiuta o długości 35 centymetrów.

Szmaragdy, garsoniery, klienci, pieprzenie…

– Jesteś większym świrem niż ja – powiedział Buzz.

– Przyciśnijmy Arniego – powiedział Crutch.


Spid dawał ikrę. Cztery deksedryny, dwa anielskie pyły i jeden głębszy Jima Beama. Odlecieli. Crutch czuł, jak jego źrenice się rozszerzają.

Nieruchomość Moffetta to była dziupla. Zaraz obok delikatesów Mamy Gordon, „Dom Żydowskiego Bohatera”. Drzwi były otwarte. Światła włączone. Przy jednym biurku rozwalał się chudy koleś. Na czerwonej koszuli z krótkim rękawem miał naszywkę „Arnie”.

Był zajęty. Wgapiał się w obrotowe lusterko i wyciskał sobie wągry. Crutch odchrząknął. Buzz odchrząknął. Arnie się nie poruszył.

– Hm, proszę pana? – powiedział Buzz. Crutch go uciszył.

– Studenciaki, tak? – odezwał się Arnie. – Chcecie wynająć na imprezę jedną z moich dziupli i zwabić tam jakieś cipki.

Pomieszczenie się zakręciło. Zamigotały światła.

– Jesteśmy prywatnymi detektywami – powiedział Crutch.

Arnie wstał. Arnie chwycił się za krocze i powiedział:

– Tu sobie możecie pośledzić.

Crutch zobaczył Czerwień. Czerwony pokój, czerwone światła, czerwony świat. Kopnął Arniego w jaja. Ten zgiął się wpół. Walnął go w kark. Rzucił go twarzą na podłogę. Arniemu trzasnął nos. Rozprysła się krew. Arnie klapnął i sięgnął po telefon. Crutch wyciągnął kabel z gniazdka i rzucił jebanym telefonem przez pokój.

Buzz dygotał. Jego usta wyrabiały śmieszne rzeczy. Crutch zobaczył plamę moczu na jego spodniach i wyczuł gówno w jego gaciach.

Arnie młócił powietrze. Krew mu się lała. Crutch postawił stopę na jego szyi i uspokoił go.

– Gretchen Farr – powiedział.

Arnie zabulgotał. Buzz pobiegł do kibla, żeby się wyrzygać. Crutch rzucił chusteczkę. Arnie przetoczył się na plecy, zakrył nos i zatamował krwotok. Crutch wyciągnął piersiówkę. Arnie dał znak, żeby spokojnie i przechylił głowę. Crutch dał mu kilka łyczków. Jim Beam, stuprocentowy.

Arnie wciągnął powietrze, dyszał i kaszlał. Arnie odgrzebał umiejętności interpersonalne.

– Ty gnoju pierdolony – powiedział.

Crutch przykucnął. Starał się nie upaćkać krwią. Cały był spięty, a pokój skakał i wirował.

– Gretchen Farr.

– To komuszka. Taka lewacka przejezdna, ma więcej nazwisk niż połowa świata.

– Mów dalej.

– Słyszała, że kombinuję cipy dla Howarda Hughesa.

– Mów dalej – powiedział Crutch. Arnie dał mu znak, żeby spokojnie. Crutch dał mu trzy łyki. Arnie wciągnął bourbon doprawiony krwią i odetchnął.

– Wynajęła jedną z moich met. Hollywood Hills, mała dziura, dwa tygodnie.

– Mów dalej.

– To obrzydliwe speluny. Zestaw pornosów, popijawy, wynajmy krótkoterminowe.

– Mów dalej. Im szybciej mi powiesz, tym szybciej pójdę.

Krew przeciekła przez chusteczkę. Arnie ją rzucił i wytarł krew w spodnie. Podszedł Buzz, zapinając rozporek. Wyglądał psychodelicznie zielono.

– Dawaj, Arnie – powiedział Crutch.

– Co dawać? To komuszka z jakimś pojebanym planem.

– Arnie…

– Dobra, dobra. Wyciągnęła ze mnie informacje o organizacji Howarda Hughesa. Powiedziała, że chce się dostać do kolesia o nazwisku Farlan Brown. Powiedziałem, że go znam. To taki piździelec, który zgrywa mormona przed Hughesem. Kiedy się pojawia w LA, zawsze przychodzi do Dale’s Secret Harbor.

Jest: Hughes, Gretchie, szmaragdy i ten milioner…

– Klucze, Arnie. Do domu, który wynajęła Gretchen, i do wszystkich twoich dziupli.

Arnie kiwnął głową i wstał. Crutch pomógł mu utrzymać równowagę. Arnie kiwał się chwilę. Crutch zaparł się stopami i się ustabilizował. Jego Czerwony Świat wirował i się kiwał.


Buzz się przebrał i pojechał do Dale’s Secret Harbor. Crutch dalej się kiwał. Nagle zapragnął pogadać z Philem Irwinem i sprawdzić rejestr praw jazdy. Zatrzymał się przy budce telefonicznej i zadzwonił do wydziału komunikacji. Podał nazwisko Clyde’a Dubera i zbliżone dane Gretchie. Zero – tylko jedna osiemdziesięciodwuletnia Gretchen Farr aż w Visalii. Zadzwonił do Dale’s Secret Harbor i wywołał Buzza. Buzz zameldował: tak, rozpytał. Dowiedział się, że Farlan Brown jest fiszą od Hughesa. Głównie zajmuje się Hughes Airways. Było późno. Crutch przejechał obok parkingu. Czterystadziewiątki Phila nie było. Crutch się zastanowił. Jego skręt przeszedł w napięte nerwy i ziewanie. Sprawdził w delikatesach Cantera, Linny i Arta – Phil zawsze żarł późną nocą z żydowskim prawnikiem Chickiem Weissem.

Trzy punkty, zero Phila. Pojechał do Tommy Tucker’s Playroom, do Washington i La Brea. Phil lubił czarne. Uwielbiał kolorowe cipki. Playroom wychodził na asfaltowy burdel. Phil mógł tam być.

Owszem, był. Przy tylnym wejściu stał jego samochód. Zaparkowany. Kołysał się. Na tylnym siedzeniu widać było jego białą dupę. I szeroko rozstawione tłuste, ciemne nogi.

To trwało i trwało. Crutch zaparkował i się rozejrzał. Phil i czarna zapodali ścieżkę dźwiękową „Och, skarbie”. Crutch zatkał sobie uszy. Czarna wysiadła z samochodu. Miała afro i ważyła ze sto kilo. Spokojnym krokiem wróciła do Playroom. Phil wypadł z auta. Wstał i przyjrzał się GTO Crutcha. Ej, znam ten wóz.

Crutch wysiadł i się przeciągnął. Phil podszedł chwiejnym krokiem. Jego dres Dodgersów był w totalnym nieładzie.

– Śledziłeś mnie?

– No, szukałem.

– O, kurwa, pierwszej w nocy?

– Daj spokój. My nie mamy harmonogramu.

Phil zapalił papierosa. Musiał użyć czterech zapałek. Cuchnął perfumami czarnej laski.

– Mamy robotę, co? Mamy jakąś robotę i przyszedłeś po mnie.

Crutch pokręcił głową.

– Nie, to tylko ponowne przesłuchanie. Chciałem, żebyś opowiedział mi znowu o Gretchen Farr.

Phil wypuścił poskręcane kółko dymu.

– Dobra, dwadzieścia dolców.

– Dwadzieścia dolców?

– Właśnie. Wyruchałem doktora Freda na robocie i napiję się za dwadzieścia dolców.

Crutch wyciągnął zwitek i wyjął dwie dziesiątki. Phil rzucił papierosa na oldsmobile’a z 1964. Pomazał murzyński różowy lakier.

– Dobra, więc wypełniłem kilka raportów „brak tropów” dla doktora Freda, głównie dlatego, że nie uśmiechało mi się bieganie za tą podejrzaną Gretchen diabli wiedzą gdzie i dlatego, że ktoś mi zapłacił za odpuszczenie.

– Kto? Kto ci zapłacił?

– To była transakcja gotówkowa. Anonim. Kurier przywiózł mi kasę, a ja odesłałem nadawcy materiały. Kumasz, to było Hughes Tools Company. Pomyślałem, Jezu, to dopiero interesujące; potem przestałem się interesować i się uchlałem.

Znowu Hughes. Człowiek Hughesa Farlan Brown. Czerwony Świat znowu się zakołysał.

Phil ziewnął.

– Wszystko z tamtego czasu mi się myli, ale mam poczucie, że naprawdę widziałem Gretchen Farr, gdzieś w Hollywood Hills. Była taką starszą laską z blizną po nożu na prawym ramieniu. Widziałem też cometa z sześćdziesiątego szóstego, może białego… i część tablicy… ADF-dwa… Kurwa, co ja tam wiem? Byłem napruty.


Wydział Komunikacji w Hollywood prowadził informację całodobową. Gliny latały i sprawdzały akta w try miga. Crutch rzucił dyżurnemu dwadzieścia dolców i nazwisko Clyde’a Dubera. Facet wpuścił go do archiwum.

Miał rocznik i model, i część numeru rejestracyjnego. To oznaczało niełatwe poszukiwania. Phil był nałogowym pijakiem. Jego pamięć budziła wątpliwości. Comet nie musiał być zarejestrowany w Kalifornii. Karty rejestracyjne cisnęły się w wielkich pudłach. Oznaczono je według hrabstwa pochodzenia i ułożono nazwiskami rejestrujących. Poczynając od hrabstwa Los Angeles, F jak Farr, do dzieła.

Crutch ściągnął pudła na podłogę. Całą noc wyciągał karty. Szedł hrabstwami po kolei. Zaczynał od F jak Farr i szedł w tył i w przód. Gretch pewnie używała fałszywych nazwisk. Farr mogło być nazwiskiem szesnastym albo czterdziestym drugim. Resztki prochów ulotniły się z jego organizmu. Czuł się jak jeden wielki ból i ziewnięcie. Pajęczyny poprzyklejały mu się do rąk. Pleśń przykleiła się do głowy.

Przez okno zobaczył świt. Doszedł do hrabstwa Kern. Żadnego F jak Farr. Sprawdźmy pod G i H. Doszedł do wynajmu samochodów Hertza, rozproszonego na biura w całym stanie. Trafił.

Biały comet rocznik ’66. ADF 212. Zarejestrowany w hrabstwie Kern, wysłany do hrabstwa Los Angeles. Wynajęty w biurze na rogu Sunset i Vermont.

Crutch wyciągnął kartę i wybiegł na zewnątrz do budki. Zadzwonił pod numer Hertza. Przedstawił się jako sierżant Robert S. Bennett z policji Los Angeles. Głupek u Hertza to kupił. Scotty/Crutch zapodał gadkę o comecie 66 i Gretchen Farr.

– Co mi pan może powiedzieć na ten temat?

Głupek szurał papierami. Nie znalazł Gretchen Farr – nic dziwnego.

– Kto miał ostatnio wóz i kto ma go teraz? – spytał Scotty/Crutch.

Głupek powiedział, że comet ma wrócić dzisiaj o dwudziestej drugiej. Po dwóch tygodniach wynajmu. Wynajmujący: kobieta o nazwisku Celia Reyes. Adres miejscowy: Beverly Hills Hotel. Prawo jazdy z Dominikany. Szampańska Dominikana, hot spot Karaibów.


Crutch zaparkował pod Hacjendą Nienawiści. Wrzaskliwa opera ryczała na podwórku. Ruszył podjazdem. Brama nie była zamknięta na klucz. Ptaki gnieździły się na posągach dyktatorów. Muzyka dobiegała z drzwi do schronu.

Podszedł i pokonał kilka stopni. Celowo zrobił hałas. Doktor Fred przy biurku kreślarskim rysował komiks. Robił tego szalonego smolucha z głową jak arbuz.

Doktor Fred miał na sobie szatę Klanu i sandały. Luger na pasku marszczył mu prześcieradło. Muzyka ogłuszała.

Zobaczył Crutcha. Wyłączył arię w pół krzyku. Szybko narysował lugera i zrobił jakiś numer z uzbrojonym bandytą.

– Ma pan brązowe oczy. Jest pan Żydem?

– Pan też ma brązowe oczy.

– Owszem, ale ja wiem, że nie jestem Żydem.

Crutch potarł uszy – krzyk jeszcze w nich rozbrzmiewał.

– Ma pan krew na spodniach – powiedział doktor Fred.

– To krew z pańskiego zlecenia.

– Strasznie chce mi pan coś powiedzieć. Chce pan znać moje zdanie? Myślę, że czuje pan zapach pieniędzy.

Czuł zapach kryjówki: stęchlizna, pleśń, na pewno pieniądze.

– Gretchen, Arnie Moffett i Farlan Brown. Niech mi pan powie to, czego mi pan nie powiedział.

– Dlaczego miałbym to robić, ślamazaro? Wie pan, co to ślamazara? To samo co nieudacznik.

– Próbuję panu pomóc. Jestem tylko…

– Dzieciakiem. Ryzykantem, który wpadł w jakieś gówno z Clyde’em Duberem. I teraz wpadł pan w gówno ze mną. Clyde płaci panu sześć dolarów za godzinę, ale ja się z panem podzielę całym milionem.

Na schodkach przysiadła wiewiórka. Doktor Fred wymierzył z lugera i wystrzelił. Strzał wywołał grom dźwiękowy w schronie. Wiewiórka zniknęła. Doktor Fred podrzucił łuskę.

– Nie sądziłem, że mnie okradnie. Pizda to jedno, a złodziejka to drugie.

Crutch potarł uszy.

– To nie wszystko.

– Dlaczego pan to mówi? Pan jesteś ślamazara. Phil Irwin bez wódy.

– Niech mi pan nie pieprzy. Poskładałem do kupy kilka nazwisk i one wszystkie prowadzą w jedno miejsce.

– Drakula – powiedział doktor Fred.

Że co? Resztki gromu dzwoniły mu w uszach.

Doktor Fred wsadził lugera do kabury.

– Więc powziąłem podejrzenia względem Gretchen. Więc przeszukałem jej torebkę i znalazłem numer Arniego Moffetta. Więc zadzwoniłem do Arniego. A Arnie był giętki. Więc mu zapłaciłem za wiadomości o Gretchie, a on mi powiedział, że Gretchen chciała się dostać do ważniaka Howarda Hughesa, Farlana Browna.

– I? – spytał Crutch. Resztki świergotu po wystrzale zgasły.

– Więc ja chciałem się zbliżyć do Hughesa. Mamy tę samą wrażliwość na tematy rasowe, i ja mam plan oczyszczenia, który on może sfinansować. Miałem rywala, który nazywał się Wayne Tedrow senior. Pomiędzy siebie mieliśmy wpierdolony ten cały biznes nienawiści. On właśnie umarł, a jego tępy dzieciak Wayne junior może być nowym frontmenem Drakuli. Chcę położyć łapy na kryjówce poczty nienawiści seniora i dostać się do Drakuli i myślę, że ten mormoński dupek Farlan Brown jest kluczem. Jestem zbyt kontrowersyjny, żeby zrobić podejście, ale taki nieudacznik jak pan mógłby się tam przemknąć niezauważenie. Magazyn „Life” oferuje milion dolców za zdjęcie Hughesa, a taki oportunista jak pan mógłby się do niego dostać.

Przechył, skręt, obrót i krew na jego spodniach.

– Dobrze, proszę pana – powiedział Crutch.

Krew to włóczęga

Подняться наверх