Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 9
CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
2
Don Crutchfield
(Los Angeles, 15.06.1968)
ОглавлениеKOBIETY:
Dwa stadka przeszły koło parkingu. Pierwsza grupa wyglądała na ekspedientki. Miały na sobie ciuchy z godłem Ivy League i zmodyfikowany tapir. Drugą grupę stanowiły czyste hipiski. Nosiły łatane dżinsy, pacyfistyczny szajs i długie proste włosy, które wirowały.
Przyszły i poszły. Najmici im pomachali. Ekspedientki odmachały. Hipiski pokazały im fucka. Najmici zawyli jak wilki.
Parking przy stacji Shella, na rogu Beverly i Hayworth. Cztery dystrybutory i zatoka serwisowa/biuro. Trzej najmici rozwaleni w swoich brykach.
Bobby Gallard miał oldsmobile’a rocketa. Phil Irwin chevy’ego 409. Crutch – pontiaca GTO rocznik ’65. On był najmitą nowicjuszem. Miał najlepszą brykę: silnik o pojemności 6,5 l, czterobiegowa skrzynia biegów, rdzawoczerwony lakier.
Bobby i Phil zdążyli się już popołudniowo narąbać wysokooktanową wódką. Crutch wkurwił się na dziewczyny. Rozejrzał się w poszukiwaniu innych przechodniów. Zero – tylko jakieś stare żydówy zapierdzielające do synagogi.
Z powrotem do gazety. Nudy – znowu gadka o Jamesie Rayu i Sirhanie Sirhanie. Chrapnięcie – „Ameryka pogrążona w rozpaczy”/„Kryjówka domniemanego zabójcy”. Ray wyglądał na cieniasa. Sirhan wyglądał na abdula. Ej, Ameryko, już ja cię rozruszam w tej rozpaczy.
Crutch przerzucił kartki. Trafił na bokserów wagi muszej na Forum i szok – magazyn „Life” oferuje milion dolców za zdjęcia Howarda Hughesa! Przeszła ruda. Crutch jej pomachał. Spojrzała wzgardliwie, jakby na psie gówno. Najmici emitowali bardzo, bardzo złe fale. Byli tandetni i rdzennie chujowi. Wysiadywali na parkingu. Czekali na robotę od szmatławych prywatnych detektywów i prawników od rozwodów. Śledzili zdradzających małżonków, wpadali przez drzwi i robili zdjęcia głupków w trakcie pieprzenia. Była to robota wysoce ryzykowna, wysoce syfiasta, z potencjalnymi golaskami. Crutch był w tym nowy. Chciał zostać w tej robocie na zawsze.
Gazeta nazywała Howarda Hughesa dzianym pustelnikiem. Crutch miał olśnienie. Mógł się zagłodzić do skóry i kości i wejść przez szyb wentylacyjny. Trzask – jeden polaroid i spadówa.
Parking przysypiał. Bobby Gallard przerzucił gazetę z cipkami i siorbnął smirnoffa. Phil Irwin przetarł swojego chevy’ego giemzową szmatką. Phil śledził i podsłuchiwał dla Freddy’ego Otasha. Freddy O. był artystą wymuszeń i brutalem do wynajęcia. Kiedyś pracował w policji Los Angeles. Stracił licencję prywatnego detektywa za jakiś przekręt ze szprycowaniem koni. Phil był jego ulubionym najmitą/fagasem.
Parking przysypiał. Zero roboty, zero przechodzących cipek, nuda stacji benzynowej.
Było gorąco i wilgotno. Crutch ziewnął i wylot klimy skierował sobie na jaja. To go trochę orzeźwiło i ożywiło. Żegnaj, znużenie stacji benzynowej.
Miał dwadzieścia trzy lata. Wygnano go z Liceum Hollywood za numery z ukrytą kamerą w damskiej szatni. Jego stary mieszkał w baraku przy Santa Anita. Crutch senior żebrał na ulicy, codziennie stawiał na wyścigach i jadł wyłącznie burito pastrami. Mama Crutcha zniknęła 18.06.1955. Miał dziesięć lat. Wstała, zwiała i nigdy nie wróciła. Co roku na Boże Narodzenie przysyłała kartkę i pięć dolców, z różnymi znaczkami, zawsze bez adresów zwrotnych. Stworzył własne akta osoby zaginionej. Wypełniły cztery kartony. Zabijał tym czas. Obdzwaniał cały kraj i sprawdzał posterunki policji, szpitale, kostnice. Zaczął poszukiwania w liceum.
Nic – Margaret Woodard Crutchfield jak się zapadła pod ziemię, tak się nie pojawiła na powierzchni.
Wpadła mu ta robota najmity. Tak to się stało:
Trzymał się z kumplem z liceum, Buzzem Duberem. Buzz podzielał jego namiętność do zakradania się. Do soft zakradania się, o takiego:
Hancock Park. Wielkie, ciemne domy. Legowiska panienek z dobrych domów. Puk, puk. Nikogo nie ma w domu? Świetnie.
Wchodzisz niepostrzeżenie, z latareczką, przeczesujesz parę luksusowych mieszkanek. Chodzisz po dziewczęcych sypialniach i wychodzisz z kompletami bielizny.
Zrobił to z Buzzem parę razy. Zrobił to wiele razy sam. Tatą Buzza był Clyde Duber. Clyde był prywatnym detektywem z najwyższej półki. Robił w sprawach rozwodowych i wyciągał gwiazdy z gówna. Wprowadzał dzieciaki z college’u do lewicowych ugrupowań i dzięki nim je szpiegował. Gliny przyłapały Crutcha na majtkowym zakradaniu. Dupnęły go za jakąś koronkową czarną bieliznę i kanapkę, którą podkradł z lodówki Sally Compton. Clyde zapłacił za niego kaucję i załatwił wyczyszczenie akt. Wziął go do jeżdżenia i śledzenia. Clyde powiedział, że podglądanie przez okno jest w porządku, ale nie ma mowy o włamach. „Ja ci za podglądanie zapłacę, mały” – tak powiedział.
Parking przysypiał. Bobby Gallard malował sprayem żelazny krzyż na swoim oldsmobile’u. Phil Irwin łyknął kilka pastylek nembutalu i popił burbonem Old Crow. Crutch rozmarzył się o Howardzie Hughesie. Olśnienie: napaść na jego szpanerski penthouse! Wejść na chama!
Zajechał nieoznakowany radiowóz. Parking się ożywił. Crutch dostrzegł czerwoną muchę w kratkę i wyczuł pizzę.
Jak po sznurku – Crutch ruszył za Bobbym i Philem. Scotty Bennett wysiadł z wozu i przywrócił krążenie w nogach. Miał sześć i pół dychy. Ważył sto kilo. Zajmował się rozbojami w policji Los Angeles. Do muchy miał przyszytą osiemnastkę.
Tylne siedzenie było zapchane sześciopakami i pizzą. Bobby i Phil wskoczyli i się uraczyli. Crutch zajrzał do wozu i zerknął na deskę rozdzielczą. Stały wystrój: zdjęcia z miejsca zbrodni, wszystkie przyklejone taśmą i pożółkłe.
Fiksacja Scotty’ego: tamten wielki rabunek. Zima 1964. Sprawa ciągle nierozwiązana. Martwi strażnicy i spaleni bandyci – nadal niezidentyfikowani. Zrabowano worki z gotówką i szmaragdy.
Scotty wskazał na zdjęcia.
– Żebym nie zapomniał.
Crutch przełknął ślinę. Scotty zawsze się czaił. Nosił dwie czterdziestki piątki, a na rzemieniu pałkę sprężynową. Bobby i Phil żłopali piwsko i wpierdzielali pizzę. Zrobili z tylnego siedzenia koryto. Crutch wskazał muchę Scotty’ego.
– Ostatnim razem miałeś szesnastkę.
– Dwa czarnuchy obrabowały monopolowy na rogu Siedemdziesiątej Czwartej i Avalon. Akurat się nawinąłem na tyłach z pompką remingtona.
Crutch wybuchnął śmiechem.
– Tak jest w raporcie, co? Strzelanina ze skutkiem śmiertelnym podczas pełnienia obowiązków służbowych.
– Właśnie tak. Sześcioma punktami pokonałem najbliższego rywala.
– Co się z nim stało?
– Zastrzeliły go dwa czarnuchy.
– Co się stało z nimi?
– Napadli na monopolowy na rogu Normandie i Slauson. Akurat się nawinąłem na tyłach z pompką remingtona.
Powietrze śmierdziało dojrzałym serem i piwskiem. Scotty zmarszczył nos. Phil kulił się nad swoim żarciem, z nogami na jezdni. Spodnie mu zjechały. Widać mu było rowa. Scotty podciągnął go za pasek do góry.
Phil uniósł się w powietrzu. Phil miał to spojrzenie „Ratuj”, które wywoływał u niego Scotty. Phil dotknął stopami ziemi i stanął na baczność. Bobby przełknął i też stanął na baczność. Scotty puścił oko do Crutcha.
– Szukam dwóch białych w jasnoniebieskim t-birdzie rocznik sześćdziesiąty drugi z granatowymi błotnikami. Walą po steak house’ach, rabują gotówkę, biorą klientów na zakładników i zmuszają kobiety, żeby im obciągały. Byłbym wdzięczny, gdybyście mieli oczy szeroko otwarte.
– Rysopisy? – spytał Crutch.
– Nosili maski. – Scotty się uśmiechnął. – Ofiary płci żeńskiej opisały ich jako wyposażonych normalnie.
– Wyposażonych, tak?
Bobby’emu i Philowi opadły szczęki. Crutch uśmiechnął się znacząco. Scotty chwycił piwo i resztki pizzy i wyrzucił je z wozu. Kawał kiełbasy spadł Scotty’emu na marynarkę. Phil zadrżał i strzepnął mu żarcie z marynarki.
Scotty wsiadł do wozu i odjechał na wschód. Crutch wylampił się na blondynę przy dystrybutorze.
– On myśli, że jest twardy – powiedział Phil – ale ja wiem, że mógłbym dać mu radę.
Parking znowu przysypiał. Bobby’emu wpadła robota wrobieniowa. Jego kochany żydowski prawnik przyjechał i zapodał mu, o co chodzi. Kumulacja, napalony mężuś-kurwa. Klientem jest żona. Wynajmij pokój w hotelu z pokojami na godziny i znajdź mężusia w jego ulubionej spelunce. Nagraj przypadkowe spotkanie. Przynieś mi zdjęcia i film.
Zajechał Buzz Duber. Crutch przedstawił mu sprawę Hughesa. Buzz doznał olśnienia. Powiedział, że zna jednego czarnego karła. Facet odgrywa pigmejów w filmach z dżunglą. Mogliby go wysłać do kryjówki Howarda Hughesa w wózku room service’u.
Zajechał Freddy Otash. Schudł trochę. Pochwalił się tym swoim kijowym hotelem w Las Vegas, co to go kupił. Podrzucił Philowi śledzenie. Phil odjechał, ledwie przytomny.
Crutch i Buzz posnęli od nadmiaru piwa i pizzy. Crutchowi śniła się Dana Lund, w delikatnym świetle dziennym.
Klakson zatrąbił o wiele za głośno. Crutch otworzył oczy. Cholera – ulubiony krętacz Phila, Chick Weiss.
Ze swoim cadillakiem, żydziorskim kajakiem. Z pokręconym fryzem do dupy i odpierdzielony w brytyjski gajer. Ze swoją pojebaną obsesją na punkcie sztuki karaibskiej.
– Mam dla ciebie pedrylską sprawę – powiedział Weiss. – Facet lubi dobrze podwieszonych Filipińczyków, a ja mam mutanta z fiutem dwadzieścia siedem centymetrów. Żona chce rozwodu, i trudno jej się dziwić chyba.
Mężuś miał dymalnię w Ravenswood. Crutch przyniósł rolleiflexa z fleszem. Buzz założył wojskowe buty.
Mutant spotkał się z nimi w holu. Crutch był zawiedziony. Miał straszną ochotę na widowiskowe wtargnięcie. Naradzili się. Crutch powiedział mutantowi, żeby pronto zaciągnął tatuśka do wyra. Buzz kazał mu zapewnić odpowiednie oświetlenie. Mutant powiedział, że weźmie sobie foty fiuta. Obsługiwał małżonków obojga płci. Chciał więcej roboty przy rozwodach. Chciał, żeby rozsławiono jego status dobrze podwieszonego.
Ustalili czterominutowe odliczanie. Mutant zmył się do apartamentu 311. Crutch przygotował aparat. Buzz odliczał sekundy na stoperze.
10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 – już.
Wbiegli po schodach. Pognali korytarzem i znaleźli 311. Buzz otworzył drzwi. Crutch uniósł aparat. Podążyli za miłosnymi odgłosami do drzwi pokoju i pchnęli je.
To była czysta greka. Mutant ruchał tatuśka swoim monstrualnym fiutem. Crutch zwolnił migawkę. Pop pop pop pop – sypialnię zalało oślepiające białe światło. Tatusiek zawodził standardowe pedalskie żale: „Jak mogłeś?!”. Mutant wciągnął spodnie i wyszedł wyjściem awaryjnym. Buzz zobaczył na toaletce paczkę zioła i zwinął ją. „To jest życie” – pomyślał Crutch.
– Musi mieć z metr – powiedział Buzz.
– Jakieś trzydzieści centymetrów – poprawił Crutch. – Pamiętaj, Chick Weiss podał nam miarę.
– Możemy go znowu wykorzystać. Wziąłeś jego numer?
– Da się go znaleźć przez Gildię Aktorów Filmowych. Gra pomagiera w jakimś programie.
Biuro Clyde’a Dubera, Beverly Hills. Sękata boazeria, trofea golfowe i czerwona skóra. Fryz na ścianie.
Odnosiło się to do tego wielkiego napadu na wóz pancerny. Clyde się na tym zaciął. Ta sprawa utknęła mu jak gówno w dupie. Za szkłem wisiał poplamiony atramentem banknot. Oprawione zdjęcia spalonych truposzy i rozrzuconych szmaragdów. Jest sierżant Scotty Bennett. Poniewiera dwoma czarnuchami.
Clyde prowadził amatorskie akta sprawy. To był jego projekt. Scotty dogadzał mu bibelotami. Clyde uwielbiał Scotty’ego nagrania z pokoju przesłuchań. Występowały w nich wrzeszczące czarnuchy.
– Freddy Otash kupił jakiś hotel w Vegas.
Clyde nalał potrójną szkocką.
– Freddy to przygłup. Krążą plotki i tylko tyle umiem o tym powiedzieć.
– Powiedz tacie o sprawie Hughesa.
Crutch podrapał się po jajkach.
– Magazyn „Life” oferuje milion baksów za zdjęcie Howarda Hughesa. Myślę, że możemy to zrobić.
Clyde zrobił gest sugerujący walenie konia. Szczeniaki – dopust białego człowieka. Szczeniaccy kierowcy, szczeniacka infiltracja, szczeniackie zasadzki.
Buzz szturchnął Crutcha.
– Masz plany na wieczór?
– Myślałem, że trochę pojeżdżę.
– Kurwa, będziesz podglądał Chrissie Lund.
– Kim jest Chrissie Lund? – spytał Clyde.
– Pierwszaczka z USC1. Crutch ma pierdolca na jej punkcie.
Clyde upił szkockiej.
– Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobił. Jak paragraf czterysta pięćdziesiąt dziewięć, włamanie i wtargnięcie.
Crutch zarumienił się i rozejrzał po ścianach. Zapamiętać: kupić jakąś muchę w kratę i ostrzyc się na rekruta jak Scotty Bennett.
Buzz przygotował sobie whisky z wodą.
– Daj nam jakąś robotę z wabikiem, tato. Wyślij nas do jakichś komuchów.
– Nie ma mowy. Jesteście zbyt zieloni i zbyt porządnie wyglądacie. Żebyście się nadawali do takiej roboty, musielibyście umieć nawijać po komuszemu. Wy byście nie rozpoznali rozruchów społecznych. Znacie się tylko na niedostępnych szparkach dzierlatek.
Buzz wybuchnął śmiechem. Crutch się zarumienił. Zapamiętać: przejrzeć akta i wyśledzić obciąganych świrów Scotty’ego.
– Kto zleca te infiltracje?
Clyde kopem odsunął krzesło.
– Dziane prawicowe szajbusy. Sami lekarze i królowie. Doktor Charles S. Toron, król eugeniki. Doktor Fred Hiltz, król nienawistnych broszur, i doktor Wesley Swift, król nazistowskiej biblii.
– Doktor Fred jest dentystą. Pozostali skończyli jakieś uczelnie korespondencyjnie, jak wszyscy asfaltowi kaznodzieje – powiedział Buzz.
– Dentystą pozbawionym dyplomu. Przeginał z kokainą do znieczuleń i zaczął ludziom pierdolić zęby.
Crutch pomyślał o Danie Lund. Zapamiętać: wziąć obiektyw z filtrem zmiękczającym. Buzz zwinął torebeczkę z trawą. Clyde wywrócił oczami: smarkacze.
– To mi coś przypomina. Doktor Fred miał dla nas robotę. Jakaś kobieta ukradła mu pieniądze i uciekła.
Buzz spojrzał na Clyde’a. Crutch spojrzał na Clyde’a. Spojrzenia obu mówiły JA. Clyde podrzucił monetę. Buzz obstawił reszkę. Moneta spadła. Wyszedł orzeł.
Crutch miał tanią metę w Vivian Apartments. Spelunka bez windy zaraz za Paramount. Mieszkali tam inspicjenci i dyżurni planu. W czasie lunchu epizodystki odpłatnie dawały dupy w wielkim schowku na miotły. Crutch zmieścił całe swoje gówno w dwóch pokojach.
Akta z gównem, gówniany aparat, gówniany samochód i gówniane podsłuchy. Clyde nauczył go inwigilacji. Miał od chuja kabli telefonicznych i przewodów. Wszystkie numery „Playboya”. Miał „Car Craft” od 1952 roku. Na ścianach zamiast tapet miał czterdzieści jeden playboyowych playmate.
Instalował się tam na noc. Aktualizował notatki o ostatnim miejscu pobytu matki. Boże Narodzenie 1967 – Margaret Woodard Crutchfield pisze z Des Moines. Ślady w rejestrach – zero. Wstecz do 1966 – kartka świąteczna z Dubuque. Totalnie nijakie miasto – sprawdzone wszystkie rejestry, zero.
Crutch się denerwował. Buzz był diabli wiedzą gdzie, nawalony diabli wiedzą czym. Buzz miał taką poważną ciągotę, której jemu brakowało. Buzz nosił fałszywą odznakę policyjną i zmuszał kurwy do obciągania. Nic to. Tak było lepiej.
Robiło się ciepło. Zbierało się na letnią burzę. Crutch poszedł się przejechać. Objechał Hollywood Boulevard i ruszył dalej na Strip. Patrzył na ludzi. Długowłose dziewczyny ożywiały go, a długowłosi chłopcy wkurzali. Szukał birda z 1962 roku i obciąganych bandytów Scotty’ego. Zobaczył dwóch pedałów w birdzie z 61 i nic więcej.
Jechał na wschód do Hancock Park. Wyłączył światła i stanął na rogu Drugiej i Plymouth. Ten wielki hiszpański dom nie dawał mu spokoju.
W oknach się świeciło, na górze i na dole. Zobaczył Chrissie w dresie USC – jedno spojrzenie i zniknęła. Zobaczył Danę, jak w kuchni związuje sobie włosy na karku.
Buzz tego nie kumał. Nikt tego nie kumał. Dlatego nikomu o tym nie mówił. Nie chodziło o Chrissie Lund. Chodziło zawsze o Danę Lund, która miała pięćdziesiąt trzy lata.
1
USC (University of Southern California) – Uniwersytet Południowej Kalifornii (przyp. tłum.).