Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 10

8. Okolice Granady, 1943

Оглавление

Pora sjesty była chwilą, gdy wszyscy porzucali swoje zajęcia i udawali się na popołudniową drzemkę. W ciepłym klimacie okazywała się zbawienna dla regeneracji organizmu. W domach szczelniej zamykano okiennice, na werandach układano się w hamakach, na polach wsuwano się w małe namioty, a świat wokół zdawał się zamierać. Julian Chełmicki nie mógł do tego przywyknąć. W upalne dni w istocie praca we wczesnych godzinach popołudniowych była wyjątkowo uciążliwa, ale on o tej porze nie umiał zasypiać. Owszem, rozkładał grubą derkę w cienistym miejscu albo zamykał się w pokoju, ale sen nigdy nie nadchodził.

Tego dnia znalazł kępę dość dorodnych krzewów, obok których przepływał niewielki, ale wartki strumień. Obmył z potu swoje ciało, a potem kilka minut brodził w wodzie, czując ulgę od upałów, gdy chodził po chłodnych kamieniach. Później napoił konia, zostawił nad brzegiem stado i położył się w głębokim cieniu, spoglądając na błękitne niebo. Przymknął powieki i nagle kolejny raz przed jego oczami pojawiła się twarz kobiety. Piękna. Potem przyszedł następny obraz. Kręciła biodrami, miała długie, smagłe nogi i płaski brzuch. Do owych wizji dołączyło wspomnienie dźwięków. Melodyjny śmiech, ryk silnika samochodu, skrzypiący głos jakiegoś starca.

– Esperanza – powiedział na głos i zerwał się na równe nogi. – Ona miała na imię Esperanza. Nie była snem ani marzeniem. Ona istniała naprawdę.

Podbiegł do strumienia, by chłód wody przywrócił mu więcej wspomnień dotyczących dziewczyny, ale nagle znowu poczuł w głowie pustkę. Zawiedziony, usiadł z powrotem na derce i przestał wysilać umysł. Powrócił do chwil, które nazbyt dobrze pamiętał. I dwóch bliskich mu kobiet – Alicji i Weroniki. Oddalenie od nich na tak długi czas powinno być zbawienne dla jego targanego rozterkami serca, ale nie było. Wciąż miotał się między uczuciem do zwariowanej, pyskatej, ale słodkiej Alicji i dystyngowanej, spokojnej pani doktor. Zaczęło do niego docierać, że zachował się jak drań wobec każdej z nich. Będąc przy Weronice, tęsknił za Alicją, lecz, gdy tylko ta zjawiała się w pobliżu, miał ochotę uciec do mieszkania przy Hożej. Od najmłodszych lat wpajano mu pewne zasady i tkwiły w nim silnie i niezmiennie. To właśnie one pozwalały mu przez całe dorosłe życie funkcjonować w przekonaniu, że to, co robi, jest słuszne i właściwe. Potrafił dzięki temu w jasny i klarowny sposób oceniać czyjeś poczynania, odróżniać dobro od zła, honor od jego braku i podłość od szlachetności. Tymczasem gdy pojawiły się w jego życiu uczucia, wszystko legło w gruzach. Nie chodziło o ocenę postępowania Alicji ani Weroniki, ale o niego samego. Nagle znalazł się w sytuacji, gdy powinien osądzić własne poczynania. Gdyby patrzył na innego mężczyznę zachowującego się jak on, jego opinia byłaby jednoznaczna – facet bez honoru, z wątłym kręgosłupem moralnym, bawidamek i podły egoista. Zatem musiał spojrzeć prawdzie w oczy i siebie ocenić w ten sam sposób. Ale istniało serce, dusza czy gdziekolwiek człowiek posiadał siedlisko uczuć i sprawa już nie była taka klarowna. Postanowił jednak, że musi z tym skończyć. Nie chciał już ranić swoim niezdecydowaniem żadnej z tych kobiet, ale siebie także nie chciał oszukiwać. Zatem mógł zrobić tylko jedno, gdy kiedyś uda mu się powrócić do kraju: nie będzie ani z Alicją, ani z Weroniką. Bez względu na wszystko. Niech chociaż one mają szansę na szczęście, on skupi się tylko na walce, bo tam wszystko było jasne i oczywiste. Z wrogiem trzeba walczyć, dobro ojczyzny było najważniejsze i był gotów za to umrzeć, ani przez chwilę nie mając dylematów, czy to, co robi, jest słuszne.

Pod wieczór dotarł ze stadem do zagrody finki i udał się na posiłek do kuchni. Eduardo postawił przed nim talerz parującej, sycącej zupy i podał pajdę chleba.

– Esperanza – powiedział głośno Julian, wpatrując się badawczo w twarz Eduarda w nadziei, że jego wybawcy to imię coś powie.

Starszy człowiek spojrzał na Chełmickiego spłoszony, a trzymana w jego dłoni łyżka zaczęła drżeć. Odłożył ją na stół, po czym wzruszył ramionami, tym samym dając do zrozumienia, że wypowiedziane przed chwilę imię nic mu nie mówi. Ale Julian był przekonany, iż to nieprawda. Nie wiedział jednak, czy ta dziewczyna jest kimś bliskim dla Eduarda, czy kimś, kogo należało się wystrzegać.

– Powiedz, proszę. Kto to jest? – zapytał Julian, bo tyle po hiszpańsku już umiał powiedzieć.

Kolejne wzruszenie ramionami i uciekający wzrok. Jeśli Julian mógł mieć jakieś wątpliwości, w tym momencie zniknęły zupełnie.

– Eduardo, proszę – jęknął Chełmicki.

Starszy człowiek wstał zza stołu i przeszedł do niewielkiego, ciemnego saloniku. Otworzył jedną z okiennic i wpuścił do środka strumień jasnego światła. Podszedł do ciężkiej komody, otworzył jedną z głębokich szuflad i wyjął skórzany, powycierany na narożnikach album. Pokiwał ręką do Juliana, by ten do niego podszedł. Usiedli na kanapie pokrytej kolorowym suknem, którego wzór zdradzał wpływy mauretańskie w tej części Hiszpanii, i Eduardo zaczął nerwowo przerzucać grube karty albumu. W końcu znalazł to, czego szukał i popukał palcem w czarno-białą fotografię, przedstawiającą smukłą kobietę o długich ciemnych włosach. Na Juliana Chełmickiego spoglądała kobieta z jego wspomnień. Piękna Esperanza.

– Hija – niemal wyszeptał Eduardo.

Chełmicki zerwał się z kanapy, wybiegł do sieni, chwycił wiszące na gwoździu kluczyki do furgonetki i wzniecając tumany kurzu, ruszył z impetem do Granady.

***

O tej porze doktor Salazar już nie przyjmował pacjentów, dlatego Julian udał się wprost do jego domu, znajdującego się na tyłach przychodni.

– O, „Boląca Głowa” – przywitał go doktor.

– Musi pan ze mną pojechać. Natychmiast. Proszę. To ważne. – Julian wyrzucał z siebie słowa, niemal bez przerwy na oddech.

– Coś się stało Eduardowi? – zapytał zatroskanym głosem Salazar.

– Nie, doktorze, ale przypomniałem sobie tę kobietę. To córka Eduarda. Tyle zrozumiałem. Ale bez pana, doktorze, nie dowiem się niczego więcej – błagalnym tonem powiedział Chełmicki.

– Mówisz o „Migdałowych Oczach”, młody człowieku? – zapytał Salazar, bo zwyczajowo imię nic kompletnie mu nie mówiło w przeciwieństwie do określenia „córka Eduarda”. Jego imię wszak pamiętał, ponieważ znali się od dzieciństwa.

– A ile córek ma Eduardo? – zapytał Chełmicki.

– Jedną. To najmłodsze jego dziecko. Żona zmarła w połogu, straszna tragedia, byłem przy tym. Synów zaś wykończyli komuniści. Walczyli w szeregach generała Franco.

– A Esperanza? – zapytał niepewnie Julian.

– Eduardo za wszelką ceną chciał ją ochronić. Błagał, by w nic się nie wdawała, bo tylko ona mu została na świecie. Ale gdzie tam… Pewnego dnia opuściła dom i ojca i powiedziała, że będzie walczyć z Hitlerem. Eduardo obawiał się, że wyjedzie do Francji albo do Włoch, bo w Hiszpanii było spokojnie, ale nie. Od czasu do czasu widywałem ją w Granadzie, ojca także odwiedzała. Ale już od kilku miesięcy jej nie widuję.

– A dla kogo pracuje? Coś pan wie?

– Na pewno nie dla koleżków generała Franco z Abwehry. – Salazar uśmiechnął się, po czym dodał: – Jedźmy, jedźmy, może Eduardo coś nam powie.

***

Eduardo siedział na werandzie, palił fajkę, patrząc na rozciągające się przed jego oczami andaluzyjskie krajobrazy, i niemal bez zdziwienia powitał doktora. Domyślił się, że jego gość zechce zadać mu kilka pytań i usłyszeć na nie odpowiedzi, ale bez pomocy doktora nie dałby rady.

– Nie widziałem córki od tygodni… – jęknął starszy człowiek.

– A dla kogo pracuje? – zapytał Salazar.

– Na pewno nie dla Niemców… – mruknął Eduardo.

– Dla komunistów? – Doktor ciągnął gospodarza za język, bo ten zdawał się niezbyt chętny do dłuższych opowieści na temat swojej córki.

– Broń Boże! – Eduardo przeżegnał się. – Komuniści zabili mi synów, jej braci.

– Z pewnością nie przyjechałem tutaj, by spotykać się z komunistami czy niemieckimi wtyczkami. Myślę, że musiał być to ktoś z alianckiej strony. Może byłem w drodze na Gibraltar? Tylko po co? Jeśli miałbym się spotkać z kimś z naszego rządu, po diabła kazano by mi jechać tutaj, a nie do Londynu? – głośno zastanawiał się Julian.

– Nie wiem, kim są ci ludzie. Ale przez nich nie widuję mojej małej córeczki! – Eduardo zaczął łkać. – Nie wiem, w co oni ją wciągnęli, ale przestała mówić mi cokolwiek.

– Ale ty mnie znalazłeś, ugościłeś, a ja wcześniej spotkałem twoją Esperanzę, więc powiedz prawdę – niemal wykrzyknął Julian.

Salazar przetłumaczył owo zdanie znacznie spokojniejszym tonem, ale Eduardo musiał wyczuć złość Chełmickiego. Przez kilka chwil na werandzie zapanowała niemal grobowa cisza, przerywana jedynie odgłosami cykad.

– Przybiegła do mnie. Płakała. Powiedziała tylko, żebym z nią poszedł w góry. Błagała, żebym się tobą zaopiekował, a potem zniknęła. Uratowała ci życie, a teraz może sama jest w niebezpieczeństwie – Eduardo w końcu pękł.

– Muszę ją odnaleźć… – powiedział cicho Chełmicki.

– Nie wiem, gdzie ona jest. Nie wiem… Moja mała córeczka… Moja mała Esperanza. – Eduardo rozpłakał się na dobre, nie było więc sensu kontynuować tej rozmowy, zwłaszcza że najwyraźniej staruszek nic nie wiedział o losach swojej córki.

Chełmicki odwiózł doktora Salazara do Granady, a gdy powrócił, zamknął się w swoim pokoju. Położył się na łóżku i kierując wzrok na sufit, pytał siebie:

– Kim jesteś, dziewczyno? Gdzie się teraz podziewasz? Jesteś moim wrogiem, czy moim aniołem stróżem?

Po kilku minutach zasnął z nadzieją, że niebawem przypomni sobie dużo więcej niż tylko postać pięknej Esperanzy.

Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa

Подняться наверх