Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 14
12. Okolice Kielc, 1943
ОглавлениеTego ranka, jak codziennie po przebudzeniu, Alicja wsłuchiwała się w odgłosy domowej krzątaniny. Śmiech babci, dźwięk naczyń i niski, spokojny głos wuja. Mateuszek jeszcze spał, więc dziewczyna rozkoszowała się letnim porankiem, pozwalając sobie nie myśleć o niczym. Ani o Julianie, ani o Hance czy Sergiuszu. Jednak po chwili do jej uszu dotarł męski głos, który nie należał ani do dziadka, ani też do wuja. Rozpoznała go i zerwała się na równe nogi. Chciała wybiec, tak jak stała – rozczochrana i w koszuli nocnej. Jednak tuż przy drzwiach zatrzymała się i spojrzała w lustro. Nie mogła tak pokazać się przybyszowi. Przygładziła włosy, zdjęła koszulę i włożyła sukienkę. Czuła, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Jeszcze moment i zobaczy Sergiusza. Nie myślała, jakie wieści jej przywozi ani jak zareaguje na jej widok, po prostu chciała go jak najszybciej ujrzeć.
„Kary” stał w kuchni na szeroko rozstawionych nogach i uśmiechał się do babki Alutki. Odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał, jak Alicja zbiega ze schodów, i przestał się uśmiechać. Patrzył na nią smutnymi oczami. Alicja pomyślała, że ów wzrok nie wróży nic dobrego.
– Coś wiesz o Julianie? – wydukała zamiast powitania.
Alutka posłała jej spojrzenie pod tytułem „kompletna idiotka”, po czym rzuciła trzymany w ręku nóż na blat stołu i wyszła z kuchni.
– Nie… nadal się nie odezwał. Ale wiem, jaką drogą trafił do Hiszpanii. Za kilka dni ruszę jego śladami. Może po drodze albo na miejscu uda mi się dowiedzieć czegoś więcej. A tak w ogóle… dzień dobry – powiedział spokojnie „Kary”.
– Boże… – Alicja przewróciła oczami. – Okropna jestem. Dzień dobry…
Podeszła do Sergiusza i pocałowała go w policzek. Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Rozejrzał się dookoła i zapytał:
– Możemy porozmawiać gdzieś na osobności? Wiesz, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał?
– Chcesz mi się znowu oświadczyć? – zapytała ciepło.
– Broń Boże… Nie podejmę już kolejnej próby – mruknął.
– Sergiusz, właściwie dlaczego chcesz jechać przez pół świata, żeby go odnaleźć? – zapytała Alicja. – Tylko dlatego, żebym ja tego nie zrobiła? Przecież to twój…
– Rywal? Tak, ale nie życzę mu śmierci. Już ci kiedyś powiedziałem, nie interesuje mnie bycie plastrem na twoje zranione serce. Nie chciałem, żeby Mateuszek został bez matki… Alicja, proszę, musimy porozmawiać. – Sergiusz wciąż miał poważną minę.
Wyszli na zewnątrz i Alicja zaprowadziła „Karego” na tyły starej drewutni. Sergiusz ujął jej dłonie i niemal wyszeptał:
– Zamknęli „Sokoła”. I kilkunastu chłopaków. Dowództwo jest zdesperowane. Wpadli najlepsi ludzie. Jest rozkaz, żebyś wróciła do Warszawy i zajęła się nowym zespołem. Zapewnią ci bezpieczne lokum, ale… syna nie możesz zabrać.
– Boże… – Alicja zakryła twarz rękoma. – Jak to się stało, do licha?
– Andrzej się żenił, poszli na ślub do kościoła… a tam już na nich czekali – odpowiedział, wyciągnął z marynarki zalakowaną kopertę i podał Alicji. – Próbowałem powiedzieć pułkownikowi, że to zły pomysł, aby ciebie ściągać, ale jesteś jedyną osobą, która może na nowo zbudować siatkę. Nie patrz tak na mnie… Nie, nie należę do was, po prostu znam pułkownika. Jeśli mógł mi powierzyć dostarczanie broni, to wiadomość dla ciebie także.
Alicja drżącą dłonią rozerwała kopertę i przeczytała zaszyfrowany rozkaz, jakby chciała się upewnić, że Sergiusz nie żartuje. Po chwili wyciągnęła z kieszeni sukienki zapałki i podpaliła kopertę.
– Co ja powiem Mateuszkowi? – zapytała jakby siebie.
– Jeśli chcesz, ja z nim porozmawiam. Powiem, że się tobą zaopiekuję… – Sergiusz pogłaskał Alicję po głowie. – Jest mi równie bliski.
– Zrobisz to dla mnie? – wydukała.
– Nie, zrobię to dla niego. Boję się, że ty się rozkleisz, a ja z nim pogadam jak mężczyzna z mężczyzną.
– Sergiusz… Dziękuję – wyszeptała i zaczęła płakać.
– Nie płacz, do cholery. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby cię zobaczył w takim stanie – burknął Sergiusz.
Kolejny raz zobaczył Alicję w odsłonie bezradnej istoty. Macierzyństwo sprawiło, że ta gruba skorupa, pod którą się ukrywała, po prostu pękała. Niestety, podobnie było, gdy w grę wchodził Julian Chełmicki. Był ciekawy, czy kiedykolwiek on będzie w stanie spowodować u niej taką czułość. Miał ochotę ją przytulić, powiedzieć coś pokrzepiającego, ale miał świadomość, że dla niej będzie jedynie ramieniem do wypłakania, gdy tymczasem on zapisałby duszę diabłu, żeby pokochała go tak mocno, jak Chełmickiego. Dlatego jedyne, na co się zdobył, to przyjacielskie poklepanie po ramieniu. Zostawił ją samotnie za drewutnią i poszedł poszukać Mateusza. Zastał go w kuchni, gdy ten pałaszował owsiankę.
– Kali. – Chłopiec uśmiechnął się szeroko, pokazując brak przednich mleczaków.
– Witaj, chłopaku. – Sergiusz uścisnął go serdecznie. – Dobrze ci tutaj…
– Dobze, chodzę z wujkiem do lasu i na pociągi… Bawię się w Indianów i babcia Ala piece mi ciastecka z tluskawkami – powiedział Mateuszek.
– Ale wiesz, że jest wojna, a ja i twoja mam jesteśmy żołnierzami? – zapytał niewinnie.
– Jak to? Pseciez nie macie mundulów. – Mateuszek patrzył wielkimi, zdziwionymi oczami na „Karego”.
– Nie wszyscy żołnierze mają mundury, ale każdy ma pistolet albo karabin – odparł Sergiusz.
– Aha… – mruknął bez przekonania chłopczyk i wrócił do pałaszowania owsianki.
– I jak jest wojna, to żołnierze muszą walczyć – ciągnął temat Sergiusz.
– No pseciez wiem, Kali – prychnął Mateuszek.
– Mama i ja też musimy iść na wojnę… – powiedział niepewnie „Kary”, bo wbrew pozorom ta rozmowa kosztowała go bardzo wiele. Dzieciak ledwie co stracił prawdziwą matkę, a gdy pokochał Alicję, los kolejny raz chciał mu zabrać kogoś bliskiego.
– Ja tes pójdę z wami na wojnę. Tylko kalabinu nie mam – zatroskał się chłopczyk.
Sergiusz przewrócił oczami. Czekało go najtrudniejsze.
– Dzieci nie walczą na wojnie. Ty zostaniesz z babcią i dziadkiem, i dalej będziesz mógł chodzić do lasu i na pociągi. A mama wróci tak szybko, jak tylko będzie mogła. Dobrze? – W końcu wyrzucił to z siebie.
– Wujek nie umie bawić się w Indianów – prychnął Mateuszek.
– Ale zna inne zabawy.
– Ale wlóci? – zapytał w końcu, wyginając usta w podkówkę.
– Obiecuję… – wyszeptał Sergiusz i przełknął ślinę. Nawet on, zdawałoby się, twardy facet, powoli zaczął się rozklejać.
– A ty? – Padło kolejne pytanie.
– Popatrz na mnie… Czy ja bym dał sobie zrobić krzywdę? Jestem duży, silny i mam pistolet. Żaden Niemiec do mnie nie podejdzie.
„Kary” roześmiał się, żeby odegnać cisnące mu się do oczu łzy. Nie wiedział, czy Alicja wróci i nie miał pojęcia, czy on przeżyje. Miał jednak nadzieję, że chociaż mały Mateuszek będzie miał taką szansę, żyjąc w leśnej głuszy w otoczeniu ludzi, którzy pokochali go całym sercem.
***
Wyjechali o świcie, gdy chłopczyk jeszcze smacznie spał. Wieczór spędzili we trójkę, a Mateuszek zdawał się pogodzić z losem. W chwilach, gdy zbierało mu się na płacz, Sergiusz zaczynał powtarzać mu niczym mantrę, że jest dzielnym chłopcem, a prawdziwi mężczyźni nigdy się nie rozklejają. Alicja była tak przejęta, a jednocześnie pełna podziwu dla „Karego”, że nie traci zimnej krwi, gdy tymczasem jej już kilka razy przyszło do głowy, żeby nie wykonać rozkazu i pozostać z synem. Jednak to wszystko nie było takie proste. Gdyby każdy z takich powodów dezerterował, ta wojna mogłaby się nigdy nie skończyć.
Ten wieczór dał jej również do myślenia. Czyżby zaczynała darzyć Sergiusza prawdziwym i głębokim uczuciem? Było jej tak dobrze, gdy siedział w pobliżu, czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Mogła zachowywać się naprawdę swobodnie, bo akceptował ją razem z jej usposobieniem. Alicja nigdy nie była letnia, a jej zachowanie przypominało karuzelę. Moc emocji i ciągły ruch. Taka była. Jak powiedziała jej babka, musiała się sparzyć, żeby coś zrozumieć. A w ten ostatni wieczór we troje zrozumiała, że nie byłaby w stanie pogodzić się z utratą Sergiusza. Nie miała jednak pojęcia, co poczuje, gdy Julian ocaleje i pewnego dnia zechce odzyskać jej miłość. Dlatego musiała zaryzykować i poczekać, aż jej skrzydełka zaczną płonąć. Wolała skrzywdzić siebie niż człowieka, który okazał im tyle ciepła i miłości.
Dojeżdżali do Kozienic, gdy Alicja, oderwawszy się od myśli o synku, zapytała nieśmiało:
– Sergiusz, czy moglibyśmy na chwilę zajechać do Magnuszewa, do Ireny? Zostawię jej wiadomość dla Hanki. I jeśli pozwolisz, adres twojej pralni, na wypadek gdyby potrzebowała pomocy.
– Myślisz, że naprawdę coś jej grozi? – zatroskał się „Kary”.
– Wciąż usilnie chcą mnie dopaść. A każdy wie, że ja i Hanka jesteśmy jak siostry. Poza tym z Igora Łyszkina pewnie też nie zrezygnowali – westchnęła.
– Dobrze, zajedźmy. Spotkanie z pułkownikiem masz jutro po południu – odpowiedział bez zbędnych komentarzy.
„Kary” również chciał, żeby Alicja chociaż na chwilę oderwała się od wyrzutów sumienia i obaw o pozostawionego w leśniczówce synka oraz ponurych myśli o zaginionym Julianie. Tak, Sergiusz bardzo chciał go odnaleźć. Najlepiej żywego i zdrowego. A wtedy, gdy wrócą do Warszawy, Alicja będzie musiała dokonać wyboru. Nie pomiędzy martwym Chełmickim i żywym Dargiewiczem, ale pomiędzy dwoma mężczyznami. Nie chciał już dłużej się zastanawiać, co dzieje się w sercu jego ukochanej. Podobnie jak kiedyś pomógł jej uporać się z utratą dziecka, by mogła pójść do przodu, tak teraz on pragnął wypuścić na wolność swoją miłość do Alicji. Jeśli będzie pewien, że nie ma o co walczyć, po prostu zniknie z jej życia, lecz dopóki Julian Chełmicki był zaginiony, nie będzie mógł się o tym przekonać. Poza tym jeśli on tego nie zrobi, nie uczyni tego nikt inny, bo wszyscy jego przyjaciele siedzieli w więzieniu albo zginęli.
Wiedział jednak, że jeśli pewnego dnia Alicja wybierze jego, nigdy więcej nie zrani jego uczuć. Być może zrobi wiele innych paskudnych rzeczy, ale w jej sercu będzie tylko on. A o to warto było zawalczyć i narażać życie, by przyprowadzić jej Chełmickiego. Po to, by mogła rzucić go dla Sergiusza.