Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 8
6. Warszawa, 1943
ОглавлениеRenate Zoll była sama w mieszkaniu na Woli. I podobało jej się to. Emil załatwiał interesy w towarzystwie tego szemranego koleżki, Franka, mały Szymek jak zwykle gdzieś wyszedł, nie informując nikogo, a Karolek przebywał u sąsiadki. Lewinowi niezbyt podobało się to, że jego narzeczona nie chce zajmować się dziećmi, a zwłaszcza jego synem, jednak przed Renate czuł jakiś respekt i nigdy nie ośmielił się potraktować jej w obcesowy sposób czy zrobić awanturę. Nie do końca wiedział, jakimi uczuciami darzy tę kobietę, ale wydawało mu się, że są bardzo do siebie podobni, więc jeśli on nie znosił, gdy ktoś próbował nim rządzić, panna Zoll również mogła na takie zachowanie reagować złością. A on marzył o chwili świętego spokoju. Męczyła go wojna, ciągłe kluczenie i oszukiwanie kompanów, że losy jego kraju nie są mu obojętne, a on posiada jakikolwiek kręgosłup moralny. Musiał dobrze żyć z Frankiem i jego kumplami, bo bez nich prowadzony biznes nie miałby racji bytu. Oni zaś mieli swoje zasady i na pewne sprawy reagowali w sposób jednoznacznie negatywny. Był to dziwny świat pokątnych kanciarzy, paserów i złodziei, gdzie czasami dochodziło nawet do zbrodni, ale to wdawanie się w szemrane układy z wrogiem i kapowanie Niemcom było dla nich prawdziwą zmazą na życiorysie. „Diamentowa Rączka”, odkrywszy proceder szantażowania ludzi ukrywających Żydów, patrzył wciąż czujnym okiem na Emila. Sarkał także na jego związek z Renate i właściwie unikał jej jak mógł. Gdy była w domu, Franek nigdy tam nie zachodził, a gdy już musiał, załatwiał sprawę w kuchni, odmawiając wypicia kielicha czy szklanki herbaty.
Emil Lewin miał nadzieję, że pewnego dnia, gdy wojna się skończy, drogi jego i Franka rozejdą się, a on będzie w końcu mógł żyć i postępować według własnego uznania. Oczami wyobraźni widział siebie w roli eleganckiego biznesmena ze skórzaną, sygnowaną teczką w ręku i złotym zegarkiem na przegubie dłoni. Będzie robił legalne i wielkie interesy, a towarzystwo znajdzie sobie doborowe i inteligentne. Taki wspólnik jak Franek kompletnie nie pasował do tej wizji. Co innego Renate. Ona, gdy chciała, potrafiła zachowywać się jak prawdziwa dama i podobnie jak on marzyła o życiu w luksusie.
Tymczasem marzenia Renate, owszem, krążyły wokół bogactwa i splendoru, ale nie widziała w nich Emila przy swoim boku. Już jakiś czas temu pogodziła się z utratą Waltera i Lewin przestał jej być potrzebny, ale tkwiła przy nim, by zdobyć oczekiwaną nagrodę – Ericha Vadera. Małżeństwo z nim zapewniłoby jej wszystko. Pozycję, wygodę i pieniądze. Dlatego czekała, aż wypełni powierzone jej zadanie i była coraz bardziej zniecierpliwiona. Kiedy zdawało jej się, że poszukiwaną Alicję Ross ma w zasięgu ręki i rychło otrzyma spodziewane wyróżnienie bycia ulubienicą Vadera, ta zapadła się pod ziemię. Nic także nie wskazywało na to, by miała szybko wyjść z ukrycia, dlatego w pewnym momencie jedyną nadzieją stała się siostra Emila, Hanka Lewin.
Renate patrzyła w brudną szybę okna i pomyślała o czymś jeszcze. Hanka Lewin, wielka diwa przedwojennej warszawskiej sceny, była nie tylko jej przepustką do lepszego życia, ale Renate Zoll miała z nią także swoje prywatne porachunki. Nie zapomniała upokorzenia, jakiego doznała pewnego dnia, gdy ta kobieta usiłowała ją zabić. Co gorsze, Renate nigdy nie odpłaciła jej za to. Bo cóż znaczyły kopniaki i bicie pałką w obliczu faktu, że mogła stracić życie. Oczami wyobraźni widziała scenę, gdy Lewinówna staje w drzwiach mieszkania Emila i z przerażeniem wpatruje się w Renate. Nie ma jednak wyjścia, musi skorzystać z gościny brata i usiąść z nią przy jednym stole. Renate nie wierzyła, że ta nagle odwróci się na pięcie i wyjdzie. A jeśli nawet, jedyną przyjaciółką, jaką miała w Warszawie, była Alicja Ross. I wtedy Hanka Lewin doprowadzi gestapo do tej kobiety, a ona zyska uznanie w oczach Vadera.
Niestety, minęło kilka tygodni, a ona nie miała o Lewinównie żadnych wieści. Nie przychodziły listy, nikt nie przyniósł żadnej wiadomości, a Emil jej pytania kwitował wzruszeniem ramion. Jedyną jej nadzieją był ten szczeniak, mały Szymek Wielopolski.
Zerwała się z krzesła i pobiegła do sąsiadki z naprzeciwka.
– Po Karolka przyszłam – powiedziała z szerokim uśmiechem.
– A to już? – mruknęła sąsiadka i popatrzyła na wiszący w przedpokoju zegar.
Dla niej każda godzina opieki na małym Karolkiem była cenna z uwagi na pieniądze, jakie dostawała w zamian. Lewin tym razem zapłacił jej za osiem godzin z góry, tymczasem nie minęły nawet cztery.
– Może pani zatrzymać pieniądze za cały dzień. – Renate machnęła ręką i dodała: – Dorzucę nawet pani sto złotych, ale chciałabym, żeby pani ugotowała najlepszy obiad, jaki tylko pani potrafi. Kupi pani na rynku wszystko, co potrzeba, a i pani co nieco zostanie.
Twarz sąsiadki wyrażała zdziwienie, ale odetchnęła z ulgą, bo pieniądze od Emila dała już synowi, by ten miał za co wykupić kartki. Poza tym, jeśli przygotuje garnek zupy na mięsie, a potem utłucze kotlety ze schabu, jej rodzina także posili się tym wspaniałym jedzeniem.
Renate zabrała Karolka, wręczyła kobiecie pieniądze i powróciła do mieszkania. Tego wieczoru będzie sama z Szymkiem, bowiem Emil musiał wyjechać po towar do Rzeszy. I to będzie dobry moment, by zaprzyjaźnić się z tym krnąbrnym gówniarzem, który nie okazywał jej ani szacunku, ani sympatii. Zachowywał się, jakby po prostu nie istniała, ale miała nadzieję, że niebawem się to zmieni.
Zanim Szymek Wielopolski powrócił, zmęczony całodziennym roznoszeniem lewego towaru, obiad już stał na kuchence w domu Lewina, a jego woń roznosiła się nawet na klatce schodowej. Szymkowi nawet nie przyszło do głowy, że owe smakowite zapachy wydobywają się z ich mieszkania, bo odkąd umarła Adrianna, jadał właściwie byle co. Pan Lewin stołował się na mieście, panna Zoll w swoim miejscu pracy, a on żywił się suchym prowiantem i niekiedy miską cienkiej zupy na Kercelaku albo Koszykowej. Na inne rarytasy nie wydawał pieniędzy, oszczędzając każdy grosz. Miał jasno określone dwa cele w życiu: pierwszym było zdobycie solidnego wykształcenia, a co za tym idzie, dobrze płatnej posady, drugim zaś zemsta na „Szmacie”, który zamordował mu przyjaciółkę. A za pieniądze mógł takiej wendetty dokonać, płacąc komuś, by ten zastrzelił oprawcę z byłego getta. Ta ostatnia myśl była dla Szymka tak wielką motywacją, że gdy przechodził obok straganów z pierogami albo domowymi obiadami, odwracał wzrok, przełykał głośno ślinę i szedł dalej, licząc w myślach pieniądze, które właśnie zaoszczędził.
Gdy dotarł pod drzwi, ze zdziwieniem stwierdził, że owe smakowite aromaty wydobywają się z ich mieszkania. Było to tym dziwniejsze, że pana Lewina miało nie być aż do następnego dnia. Wszedł do przedpokoju i zdjął trzewiki. Wziął jeden do ręki i ze złością stwierdził, że podeszwa całkiem się starła i pojawiła się dziura. Pomyślał, że czeka go kolejny zbędny wydatek.
– Trzeba by ci nowe buty sprawić – powiedziała czule Renate, stając w drzwiach kuchni. – Kto to widział, żebyś w dziurawych trzewikach chodził.
– Z panem Lewinem to my taką umowę mamy, że sam muszę na wszystko zarobić. A mnie pieniędzy szkoda. Pokręcę się jutro po Różycu, może jakieś używane trafię na moją nogę – westchnął Szymek, nieco zdziwiony troskliwością panny Zoll.
– Porozmawiam z Emilem, żeby ci w prezencie kupił. – Uśmiechnęła się i dodała: – Chodź, obiad ci dam, może poweselejesz.
Szymek nie mógł uwierzyć w to, co słyszy, ale pomyślał, że może z panną Zoll jest tak, jak było kiedyś z panną Adrianną. Na początku panna Daleszyńska też go nie lubiła i nieraz słyszał, jak ciosa panu Emilowi kołki na głowie, że znajdę pod swój dach przyjął. Potem jednak opiekowała się nim, prawie jak własnym dzieckiem, więc może i w pannie Zoll nastąpiła jakaś cudowna przemiana.
Obiad w istocie był wyśmienity. Zupa tłusta, jednak nie od łoju, ale od prawdziwego mięsa, którego kawałki pływały w gęstej zawiesinie kaszy i warzyw. Prawdziwy krupnik, tak sycący, że gdy Renate postawiła przed Szymkiem talerz tłuczonych ziemniaków ze skwarkami i ogromnym kotletem obok, zaczął się obawiać, czy jego nieco skurczony żołądek to przyjmie.
– A po drugim daniu, jak trochę odpoczniesz, będzie ciasto drożdżowe. Należy nam się jakaś przyjemność, bo przez tę cholerną wojnę, nie mamy prawie żadnych. – Renate kolejny raz uśmiechnęła się do Szymka, po czym dodała, jakby od niechcenia: – O, i Hanki Lewinówny posłuchamy, ona tak pięknie śpiewa. Dobrze, że żyje. Szkoda byłoby takiego talentu. A i Emil bardzo ją kocha i za nią tęskni.
– A co ma nie tęsknić, jak to siostra jego – mruknął Szymek, napychając buzię kolejną porcją mięsa.
– A może by tak Emilkowi niespodziankę zrobić i mu Hankę sprowadzić? Pomyśl, wchodzi do domu, a tu ukochana siostra… – zaczęła delikatnie Renate.
– Pewnie by się ucieszył, tylko nie wiadomo, gdzie teraz pani Hanka mieszka. – Szymek wzruszył ramionami.
– Ale Emil to chyba wie… – podpytywała Renate.
– No przecie nawet nie wiedział, czy żyje, dopóki mu nie powiedziałem – bystrze zauważył Szymek.
– Ale mówił, że ponad rok jej nie widział, a wojna już wtedy była, więc może nadal mieszka tam, gdzie ostatnio? – indagowała niestrudzenie Renate.
– Może i tak. Ja tam tak dokładnie to się pana Lewina o siostrę nie wypytywałem.
– Ale mógłbyś się dowiedzieć, bo jak ja… – zaczęła niepewnie Renate.
– Wiem… To od razu zwącha, co pani kombinuje. – Szymon uśmiechnął się.
Renate Zoll struchlała. Czyżby jej podstęp z sutym obiadem i propozycją kupna nowych butów się nie udał i ten szczeniak ją przejrzał? Przełknęła ślinę, zastanawiając się intensywnie, jak wybrnąć z sytuacji, gdy nagle Szymek dodał:
– Dobrze, podpytam go którego dnia, żeby nie zmiarkował, że pani chce mu siostrę do Warszawy przywieźć. – Wyszczerzył zęby i uznał, że panna Zoll jest całkiem miłą osobą. Co z tego, że folksdojczką, ale była dobra dla pana Lewina, a teraz będzie taka również dla niego.