Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 6
4. Kleine Seedorf/Natać Mała, 1943
Оглавление–No i jak? – niemal krzyknęła Gertrude Lagendorf, widząc zmierzającego w stronę furtki Waltera.
Lossow nie czuł się zbyt komfortowo, okłamując tę dobroduszną kobietę, ale po prostu nie miał wyjścia. Niemal cały dzień błąkał się po lesie, kąpał w jeziorze albo leżał na ciepłej trawie, wpatrując się w bezchmurne niebo i wsłuchując w świergot ptaków, szum liści i chlupot wody obijającej się o drewniany pomost. Jednak pani Lagendorf oznajmił, że oto musi stawić się na komisję lekarską, która orzeknie, czy może powrócić do służby wojskowej, czy też jego stan to wyklucza. Nic więc dziwnego, że pani Lagendorf z niecierpliwością czekała na wieści z nadzieją, że zyska lojalnego pracownika, a kto wie, może i zięcia.
– Nie nadaję się do wojaczki. – Walter uśmiechnął się szeroko, nie wdając się w medyczne szczegóły, które co prawda wymyślił podczas spacerów po okolicy, ale nie chciał bardziej okłamywać Gertrude, niż było to konieczne.
– Franz… Jakże się cieszę. Znowu by cię na front wzięli, a podobno pod Kurskiem bitwa jakich mało. Znowu tysiące naszych chłopców albo nie wróci wcale, albo jako poranione kaleki. Mało im było Stalingradu? Cały wschód jest nasiąknięty niemiecką krwią. Szaleńcy… Szaleńcy.
– Kochana pani Gertrude, co my możemy? – zapytał retorycznie Walter i rozłożył ręce w geście bezradności, nie chcąc wdawać się w podobne dyskusje.
Znowu musiałby oszukiwać. A miał już serdecznie dosyć kłamstw. Wystarczająco dużo ich wypowiedział ostatnimi czasy. On także uważał, że wojna jest kompletnie niepotrzebną stratą ludzi i pieniędzy, ale był czas, nawet w nie tak odległej przeszłości, gdy zagrzewał młodych chłopców do walki, pisał oratoria na temat wielkiej Rzeszy i barbarzyństwa Rosjan. Zakłamywał rzeczywistość, by żołnierze Wehrmachtu i innych jednostek szli do boju z uśmiechem na ustach, wierząc, że to, co robią, jest wzniosłe, potrzebne i ma jakiś głębszy sens.
– Pewnie głodny i zmęczony jesteś. Zostało trochę eintopfu z obiadu, to ci przygrzeję. Brygidka jeszcze w polu, pilnuje Władka i Janka, bo to wiadomo, co im do łba strzeli? Zwłaszcza Janek wyrywny i patrzy na mnie spode łba, jakbym ja go tu kazała zamykać. Ale muszę, bo inaczej kara, jak uciekną. A ja nie jestem taka, jak inni gospodarze, co trzymają przymusowych gorzej jak świnie. U mnie normalne łóżka mają i strawę jadają jak my, a że muszę ich zamykać i kraty w oknach mieć, to już nie mój wymysł. Toż jakby do obozu trafili, co stoi tam dalej w lesie, to by przecież gorzej im było jak u mnie. W końcu to ludzie, Polacy, a my to jakby jedną nogą w Polsce – tłumaczyła się Gertrude.
– Nie wszyscy tak myślą… – mruknął Walter.
– Oj, widzę, że i tobie mózg wyprali przez tę propagandę. A ludzie głupie są i tyle. Nazywa się jeden z drugim Gąska albo Kowalski, ale dzieciom nadają imiona Helmuth albo Adolf. My to z dziada pradziada Lagendorfy, ale nie pysznimy się i nie patrzymy, kto Polak, kto Niemiec. My jesteśmy Mazurzy i swój rozum mamy – upierała się Gertrude.
– Pani Lagendorf, ja tam myślę, że człowiek to albo mądry, albo głupi. Albo dobry, albo zły. A niech on będzie nawet Anglikiem albo Rosjaninem. – Uśmiechnął się, bo w istocie nigdy nie był ksenofobem.
– Ruskich to ja bym tak nie wychwalała, zwłaszcza głośno, bo podobno to dziki naród – powiedziała cicho Gertrude i zamieszała w garnku, nie odzywając się już ani słowem.
Walter von Lossow uważał niegdyś tak samo. Jednak będąc w Leningradzie, zmienił nieco swoje nastawienie. W istocie Stalin zrobił z Rosjan ogłupiały naród, ale były wśród nich prawdziwe intelekty, uzdolnieni artyści i osoby tak wrażliwe i mądre, jak piękna Olga Iwanowna, której obraz, podobnie jak Holly Evans, czasami do niego powracał.
***
Kiedy wkładał do ust kolejne kęsy jedzenia, w drzwiach stanęła Brygide. Miała zaczerwienioną od słońca twarz i potargane włosy. Przywitała się z matką i Walterem, po czym bez słowa wyszła na podwórko, by w ogromnej misce umyć się po polowych pracach. Walter przyglądał się przez kuchenne okno, jak namydlała swoje potężne, mlecznobiałe uda, a gdy nachylała się, jej duży biust kołysał się ponętnie. Pomyślał o dwóch młodych chłopcach odpoczywających po ciężkim dniu pracy w polu, którzy zapewne snuli marzenia o tym, by jędrne ciało Brygide mogło zaspokoić ich żądze. Zdawało mu się, że dziewczyna robi to celowo. Musiała mieć świadomość, że mężczyźni na nią patrzą, bo obmywała się przy studni, na widoku i bez żadnego skrępowania.
Odwrócił wzrok, bo poczuł, że skronie mu pulsują, a spodnie robią się ciasne w okolicach rozporka. Dokończył gęstą zupę z ziemniakami i kawałkami mięsa, po czym udał się do swojego pokoju na strychu. Lipcowy upał nie ominął także jego kwatery. Powietrze było duszne, a leżąca na łóżku pościel zdawała się go parzyć. Do tego powracały przed jego oczy białe uda Brygide i jej jędrne piersi. Myśli Waltera zrobiły się frywolne, a potem coraz bardziej perwersyjne. Dotychczas miewał kobiety drobne i delikatne, i takie właśnie mu się podobały. Nawet Renate Zoll zdawała się przy nich dobrze zbudowana, ale Brygide była po prostu jak żywcem wyjęta z obrazu Rubensa. Wydawało mu się, że nawet brutalne zabawy, które w tej chwili podpowiadała mu wyobraźnia, nie byłyby w stanie zrobić jej krzywdy.
Zerwał się z posłania i zszedł do kuchni.
– Wypłynę na jezioro, pani Lagendorf. Może jakieś rybki złowię – powiedział na wdechu, chcąc jak najszybciej opuścić domostwo i zająć się czymś innym.
Ryby łowił dosłownie kilka razy w życiu i było przy tym więcej śmiechu niż ryb, ale pomyślał, że przynajmniej odwiedzie swoje myśli od szerokich bioder Brygidy, które zapowiadały swym wyglądem zmysłową i szaloną rozkosz. Nie podobała mu się, normalnie nie zwróciłby na nią uwagi. Tak samo, jak na Holly. Jedna była zbyt zwalista, druga zbyt chuda i płaska, jednak obie doprowadziły go do stanu wrzenia.
Pani Lagendorf wyciągnęła z komórki stare wędki i słoik na robaki, po czym wręczyła Walterowi i powróciła do swoich zajęć. Gdy zbliżał się do furtki posesji, usłyszał głos Brygide:
– Franz? Płyniesz na ryby? – zapytała słodko.
Walter przeklął w duchu.
– Tak, nie jestem co prawda mistrzem wędkarstwa, ale chyba czas nabrać wprawy. – Wyszczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu.
– Wybiorę się z tobą, pokażę ci miejsca, gdzie najlepiej biorą szczupaki. Płyń na tamtą wyspę – powiedziała, mrużąc jasne oczy otoczone równie jasnymi rzęsami i machnęła ręką w kierunku gęstwiny wyłaniającej się pośrodku jeziora.
„Diabli nadali”. – Walter zacisnął zęby, po czym pomyślał, że właściwie zachowuje się nieracjonalnie. Ta dziewczyna sama pchała mu się w ramiona, a i on nie miałby nic przeciwko temu, żeby poużywać sobie z nią na jednej z kilku wysepek znajdujących się na ogromnym jeziorze. Już słyszał w wyobraźni jej jęki i niemal czuł na ciele łaskotanie wysokich traw porastających wyspy.
Podeszli do pomostu, gdzie przycumowana była łódź Lagendorfów. Walter zwinnie wskoczył do środka, wyjął spod brezentu wiosła i wyciągnął dłoń w kierunku Brygide. Ta jednak roześmiała się jedynie i równie wprawnie co on wsiadła do chyboczącej się łodzi. Jej piersi kolejny raz zafalowały, zapowiadając uciechy, jakich Lossow nie zaznał od dawna. Tak, właśnie w tym momencie zdobył pewność, że tego wieczoru jego napięcie zniknie, a on da upust swojej żądzy. Od czasu do czasu jakiś wewnętrzny głos szeptał mu, żeby uważał, jeśli nie chciał powtórki sytuacji z Renate Zoll, ale im bardziej wpatrywał się w rowek pomiędzy piersiami Brygide, tym ów wewnętrzny głos stawał się cichszy. Nie patrzył na twarz swojej towarzyszki, jakby jej w ogóle nie miała, ale składała się jedynie z jędrnego ciała, zachęcającego do tego, by je dotykać, ściskać, a wreszcie wsunąć się na nie i ulżyć zwierzęcemu pożądaniu.
– Franz? – zagadnęła niskim, zmysłowym głosem.
Popatrzył na nią spłoszony, jak gdyby za chwilę miała zadać mu pytanie o jego myśli, wypełnione żądzą spodnie, a potem dać przyzwolenie i krzyknąć, że czuje to samo i nie wytrzyma ani chwili dłużej.
– Dlaczego okłamałeś moją matkę? – zapytała bez cienia kokieterii.
To było jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili podniecenie minęło, a on powrócił z nieba na ziemię.
– Nie wiem, o czym mówisz – bąknął, głośno przełykając ślinę.
– Franz… Nie byłeś na żadnej komisji, w ogóle nie pojechałeś do Neidenburga, tylko błąkałeś się po okolicy. Chyba że w leśniczówce była jakaś komisja lekarska, ale stary Gumiński nic o tym nie wie – zadrwiła.
Walter milczał, bo nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Nie odpowiedzieć, tylko wrócić do brzegu i spakować manatki, czy może utopić tę wścibską dziewczynę w jeziorze, by jego tajemnica była bezpieczna. Nie był jednak pewien, jakie zamiary miała Brygide. Po kilku minach niezręcznej ciszy postanowił sprawdzić intencje córki Gertrude Lagendorf.
– Masz rację, nie pojechałem na komisję. Stchórzyłem, bo czuję się tak naprawdę w pełni zdrów. Byłem na wschodzie i za nic w świecie nie chcę tam wracać. Równie dobrze mogę sobie strzelić w łeb tutaj, na miejscu. Przynajmniej będzie szybko i bezboleśnie – powiedział z goryczą w głosie.
Nie miał jednak zamiaru ujawniać wszystkiego, łącznie ze swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Już raz stał się zakładnikiem kobiety i nie skończyło się to dla niego dobrze.
Po chwili dodał:
– No… A teraz idź i powiedz komu trzeba, że macie w domu dezertera.
Brygide uśmiechnęła się.
– Ależ, Franz, nie mam najmniejszego zamiaru cię wydawać. Moja mama bardzo cię lubi i przydajesz się nam, ale chciałabym też ci coś powiedzieć i mam nadzieję, że połączy nas wspólna tajemnica.
Walter uspokoił się, a myśli o wspólnych igraszkach powróciły. Postanowił postawić sprawę jasno.
– Tak, domyśliłem się. Dzisiaj po popołudniu – powiedział uwodzicielskim głosem.
– Tak bardzo to widać? – zapytała, spuszczając wzrok.
– Bardziej, niż ci się wydaje. Myślę, że się dogadamy i spędzimy razem niezapomniane chwile. – Walter przeciągał sylaby, żeby ich rozmowa nabrała charakteru gry wstępnej, a potem jedynie zakotwiczenie łódki będzie ich dzieliło od pełnego aktu seksualnego, bez zbędnych pieszczot i umizgów.
– O czym ty, do cholery, mówisz, Franz? – Brygide zmarszczyła czoło, a jej głos zrobił się oschły.
– O tym, moja Brygide, że gdy tylko dopłyniemy do wyspy, zerwę z ciebie ubranie i zaspokoję twoje żądze. Swoje zresztą też. – Lossow był coraz śmielszy.
Głośny śmiech Brygidy rozniósł się echem po całym jeziorze.
– Franz… – powiedziała, poważniejąc nagle. – Ja jestem z Jankiem. To z nim wymykam się wieczorami nad jezioro, to z nim pływam na wyspę, żeby się kochać, i gdy wojna się skończy, chcę zostać jego żoną. Dlatego chciałabym, żebyś go szanował i nie nękał nadmiernie. I, broń Boże, nie mówił mutti, jeśli zobaczysz nas razem. Moja matka boi się wszystkiego, a jak ci wiadomo, takie kontakty są surowo zabronione. I to jest ta tajemnica, którą chciałam się z tobą podzielić.
„A zatem tak się sprawy mają” – pomyślał Walter, czując z jednej strony zawód, a z drugiej coś w rodzaju ulgi. Nie będzie musiał bowiem mieć dylematów, czy właściwe byłoby zrobić sobie kochankę z córki dobrotliwej pani Lagendorf. Brygida była zakochana w Janku Solskim spod Bydgoszczy i żaden inny mężczyzna nie budził w niej szczególnych emocji, a ów spektakl koło studni zapewne miał zrobić wrażenie tylko na jednym widzu, i nie był nim Walter. Jednak Brygide Lagendorf zmarnowała w Lossowie pożądanie, jakiego nie doznał od lat.
Tego wieczoru musiał zadowolić się jedynie pokaźnymi połowami i niezobowiązującymi rozmowami z Brygide. Gertrude przywitała ich w koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami. Spojrzała znacząco na oboje, uśmiechnęła się triumfalnie i wzięła siatkę z rybami od Waltera. Z pewnością oczami wyobraźni widziała córkę w ślubnej sukni, a Lossowa w eleganckim garniturze, jednakże owe marzenia będą musiały pewnego dnia legnąć w gruzach, tak jak dzisiaj Walter zmuszony był zapomnieć o ruchach lędźwi pomiędzy udami Brygidy.