Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 18
16. Zamość, 1943
Оглавление– Ottonie, naprawdę bardzo mi przykro, że tyle to trwa, ale jeśli nie chcesz, aby twoja znajoma występowała w charakterze poszukiwanej, musisz uzbroić się w cierpliwość. Nasza administracja ma ręce pełne roboty, bo większość zleceń wymaga natychmiastowej interwencji. Może jednak wrzucę pannę Niechowską na oficjalną listę poszukiwanych i skrócę ten czas? – Młody oficer gestapo wił się niczym piskorz, gdy tłumaczył Igorowi Łyszkinowi tak długi czas oczekiwania na adres Hanki, który to miał zorganizować w błyskawicznym tempie.
– Rozumiem, Horst, ale wiesz jak to jest. Gdzieś zostanie ślad i będą nachodzić Bogu ducha winną kobietę. Wybacz, ale nie mam o gestapo najlepszego mniemania – mruknął Igor.
– Tak, wiemy, że nie lubicie gestapo, bo uważacie nas za nieudaczników. – Horst uśmiechnął się nieszczerze.
– Dajże spokój, przyjacielu. Przecież nie wszystkich. – Łyszkin, mimo że był już zły z racji długiego czasu oczekiwania na wiadomości o miejscu zamieszkania Hanki, postanowił nie zrażać do siebie młodego oficera. Starał się, żeby ostatnie zdanie wypowiedzieć z życzliwością w głosie, po czym poklepał Horsta po plecach i dolał mu koniaku do kieliszka.
Siedzieli w luksusowej restauracji, na obiad w której Łyszkin wydał fortunę i miał nadzieję, że uda mu się jakoś zakamuflować ten wydatek przed zwierzchnikami, zwłaszcza że Horsta gościł na podobnej biesiadzie już trzeci raz. Łyszkinowi jednak tego typu problemy wydały się błahe w porównaniu z tym, że miał bardzo mało czasu. Poprzedniego dnia otrzymał meldunek. Za tydzień do Zamościa miał przybyć SS-Oberführer Walter Huppenkothen, szef komórki kontrwywiadu gestapo, który następnie zamierzał jechać na wschód. A zadaniem Łyszkina było zamordowanie go. Potem jednak musiał być przygotowany na ewakuację. Zatem pozostało zaledwie kilka dni, by znajomość z Horstem przyniosła oczekiwane efekty.
W czasie, gdy jego młodszy kolega raczył się kolejnymi kieliszkami wybornego koniaku, Łyszkin myślał intensywnie nad następnymi krokami. Udawał, że rozgląda się po lokalu i zachwyca sztukateriami na sufitach, adamaszkowymi zasłonami udrapowanymi niemal jak w arystokratycznych pałacach i kutymi, złoconymi żyrandolami.
– Na wschodzie nie mieliście takich luksusów. – Horst beknął, a potem jakby się zreflektował, że podobne zachowanie nie przystoi w tak eleganckich wnętrzach, i szybko zakrył dłonią twarz.
– Zdziwiłbyś się. Sowieci miłują wszystko, co złote albo kryształowe. Nawet ta cała czerwona hołota, co się dochrapała stanowisk, lubi blichtr. Niekiedy tandetny, rozumiesz, byle się błyszczało albo było kolorowe. Brud za paznokciami miał jeden z drugim i nawet dobrze czytać nie potrafił, ale wzorzysty dywan w gabinecie musiał mieć i złocone żyrandole – zakpił Łyszkin i przez moment zatęsknił za ojczyzną i niekiedy dziwacznymi kontrastami, jakie widywał w swoim kraju.
Po chwili jednak przyszedł mu do głowy inny pomysł. Nie gwarantował co prawda stuprocentowego sukcesu, ale mógł być jakimś punktem zaczepienia.
– Wiesz, Horst, ta moja znajoma miała brata. Emil Lewin się nazywa i wiem na pewno, że współpracował z gestapo. Zapewne znajdował się na waszej liście płac. Więc może on mógłby mi pomóc, w końcu kto jak kto, ale rodzony brat powinien wiedzieć, gdzie mieszka jego siostra – zasugerował Igor.
– E… no to trzeba było tak od razu. Jeśli w istocie z nami współpracował, wystarczy, że wyślę telefonogram. A wiesz, w jakim mieście to było? Wtedy mógłbym załatwić sprawę jedną rozmową – dumnie powiedział Horst.
– W Warszawie… – niemal wyszeptał Łyszkin.
To miasto zawsze wywoływało w nim wspomnienia. Zarówno te dobre, jak i te złe. W nim przeżył krótkie, chociaż piękne momenty z Hanką, w tym miejscu niegdyś mieszkali jego rodzice, a wreszcie w Warszawie ledwie uszedł z życiem przed kolegami Horsta. A udało mu się to dzięki przyjacielowi Polakowi – Julianowi Chełmickiemu. Zawdzięczał mu życie, spotkanie z Hanką i to, że mógł uciec do Związku Radzieckiego. Miał nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł mu się odwdzięczyć.
Około północy Łyszkin powrócił do swojej kwatery, zasłonił szczelnie okna i wyciągnął z pawlacza radiostację. Niemal do trzeciej nad ranem wysłuchiwał meldunków i wiedział, że przyjazd szefa kontrwywiadu jest sprawą pewną, a on będzie musiał wykonać zadanie i zabić go. Jednak pewnym pocieszeniem była informacja, że SS-Oberführer Walter Huppenkothen przesunął swój przyjazd o tydzień i dzięki temu Igor będzie miał więcej czasu, by zdobyć informacje o miejscu pobytu Hani.
***
Horst dotrzymał słowa i w istocie następnego dnia Igor Łyszkin był w posiadaniu dokładnego adresu Emila Lewina.
Igor spakował niewielką walizkę, wykupił bilet na pociąg do Warszawy i był gotów na wizytę w mieście, w którym nie będzie mógł się czuć bezpiecznie, dopóki trwała wojna.
Kiedy pociąg drastycznie zwolnił przed warszawskim dworcem, serce Igora Łyszkina zdawało się walić jak oszalałe. Nie obawiał się, że zostanie rozpoznany, w końcu nikt nie przyglądał się zbyt wnikliwie oficerom SS. Poza tym mówił swobodnie po niemiecku, chodził pewnie i nawet jeśli ktokolwiek skojarzyłby jego twarz z radzieckim szpiegiem, z pewnością uznałby to jedynie za łudzące podobieństwo. Igor obawiał się tego, co poczuje, gdy będzie przechadzał się po znajomych uliczkach, ujrzy miejsce, w którym niegdyś śpiewała Hanka, albo restauracje, do których niekiedy chadzali z Lossowem i Chełmickim. Przypomniał sobie dylematy, jakie mu wówczas towarzyszyły. Ślepa wiara w równość i braterstwo obok luksusu i rozrywki, jaką zapewniały duże pieniądze. Nie przeszkadzało mu chodzenie w kufajkach i starych trzewikach, gdy krzewił idee komunizmu albo pracował z komsomolcami na socjalistycznych budowach, ale gdy przybywał do Warszawy, pragnął wyglądać jak prawdziwy dżentelmen. Zwłaszcza gdy pewnego dnia ujrzał w Gastronomii elegancko ubraną Hankę Lewin albo gdy wraz ze swoimi przyjaciółmi robił marszrutę po stołecznych burdelach.
Tego dnia, gdy minęło już kilka lat od tych swawolnych zabaw i pierwszego miłosnego zawodu, wciąż nie pozbył się tych dylematów. Tym bardziej że to, w co wierzył, nie było tak idealne, jak mu się wówczas zdawało. Kiedyś czynił sobie wyrzuty, że sprzeniewierzył się pięknym ideałom, teraz zastanawiał się nad własną głupotą. Przecież to nie była tylko kwestia młodości, gdy chce się czerpać z życia garściami i można sobie wybaczyć wiele grzeszków, ale ludzkie pragnienie piękna. Otaczanie się ładnymi rzeczami, wdychania woni subtelnych zapachów i smakowania potraw, które rozpływały się w ustach. Czy to było aż tak złe, jak niegdyś myślał? Nie było i ci, którzy rządzili w jego kraju, doskonale o tym wiedzieli oraz skwapliwie korzystali z dobrodziejstw, jakie niesie ze sobą posiadanie władzy.
Wbrew pozorom po wyjściu na ulicę z hali dworca nie oddał się ani wspomnieniom, ani rozważaniom na temat ludzkiej natury. Podszedł do stojących przed gmachem riksz, wsiadł do jednej z nich i kazał zawieźć się na Wolę, pod dom Emila Lewina. Gdy dojeżdżali do dzielnicy zamieszkiwanej przez Lewina, Igor zapytał młodego rikszarza:
– Nie byłem tutaj od tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku, ale wydawało mi się, że kiedyś było tu ładniej – powiedział po polsku.
Młody chłopak odwrócił się w kierunku Łyszkina, z lekkim przerażeniem spojrzał na epolety siedzącego oficera i odrzekł:
– W maju Sowieci nas trochę poturbowali. W Śródmieściu i na Woli zbombardowali najwięcej kamienic.
– Rosjanie to podobno teraz sprzymierzeńcy Polaków – powiedział jakby do siebie.
– Ja tam, panie oficerze, na polityce to się kiepsko znam, ale jak kto bombami nawala gdzie popadnie, to marny z niego przyjaciel. – Chłopak uśmiechnął się sztucznie.
Igor zamyślił się. Wiedział, że jego rodacy zrobili się śmielsi, ale z tego, co słyszał, celami nalotów radzieckich pilotów w amerykańskich maszynach B-25 Mitchell miały być obiekty wojskowe i lotnisko, z którego, jak wiadomo, korzystali Niemcy. Tymczasem ten młody chłopak opowiadał przedziwną historię o tysiącu polskich ofiar i dziesiątkach zbombardowanych budynków zamieszkiwanych przez ludność cywilną.
– Idioci – mruknął pod nosem po polsku, chociaż najchętniej przekląłby po rosyjsku.
– Święte słowa, panie oficerze – odpowiedział chłopak i dodał: – Pięć złotych się należy, panie oficerze.
Łyszkin wygrzebał z kieszeni dwie pięciozłotówki, wetknął w dłoń chłopakowi i podziękował grzecznie. Myśli o bezsensownych nalotach jego rodaków odpłynęły, bo właśnie stanął przed kamienicą, w której według informacji przekazanych przez Horsta mieszkał Emil Lewin. Nie miał jednak zamiaru iść do mieszkania i kulturalnie zadzwonić, ale postanowił rozeznać się w sytuacji i poczekać na brata Hanki w jakimś zacisznym miejscu. Najpierw jednak zapytał o dozorcę i udał się do jego mieszkania.
Mężczyzna, który mu otworzył, o mały włos nie przegryzł papierosa na pół, gdy zobaczył w drzwiach oficera SS. Igor wprawdzie nie był z gestapo, jednak widok każdego niemieckiego munduru wywoływał w Polakach konsternację i lęk.
Tym razem Łyszkin postanowił nie być tak miły, jak dla młodego rikszarza, tylko wszedł bez zaproszenia do przedpokoju mieszkania dozorcy i zapytał ostro:
– Lista lokatorów?
– Przecie wisi na klatce, panie poruczniku – dozorca głośno przełknął ślinę.
– A nie prowadzicie tutaj żadnych meldunków?
– Tak, chwileczkę… A chodzi o kogo konkretnego? Bo ja, panie poruczniku, to tutaj znam wszystkich – dukał dozorca.
– Lewin. Emil – burknął Łyszkin.
– A pewnie, że mieszka. – Dozorca odetchnął z ulgą, bo tajemnicą poliszynela było, że ten mężczyzna dobrze żył z władzami, a za narzeczoną miał folksdojczkę pracującą jako strażniczka na Pawiaku. Po chwili dodał: – Z narzeczoną mieszka, Renate Zoll, i dwójką dzieci. Ten starszy chłopaczek, Szymek, to tak ze dwanaście lat będzie miał, a ten mały, Karolek, to jeszcze osesek. Pod piątką mieszkają, na drugim piętrze, zaraz po lewej stronie od schodów.
„Jaka piękna, szczęśliwa rodzina” – pomyślał złośliwie Igor.
– Dobrze… A pracuje gdzieś ten Lewin? – zapytał Łyszkin.
– A tak, panie, rozmaicie. Czasami całymi dniami go w domu nie ma i muszę mu niekiedy w nocy bramę otwierać. Pewnie przepustki ma. A czasem to na miejscu jest i po domu albo po podwórku się kręci. Przeważnie to z tym małym kajtkiem. A czy pan Lewin to coś złego zrobił? – zaciekawił się dozorca.
– Nie… chyba nie, ale musimy być czujni. Dlatego ani słowa, że się o niego pytałem.
Dozorca pokiwał głową, ale Igor był przekonany, że ten człowiek i tak ostrzeże swojego lokatora, chociaż zapewne Emil bardziej bał się Polaków niż Niemców.
Wyszedł z mieszkania dozorcy i postanowił poczekać na Lewina. Przypomniał sobie, jak wiele problemów ten człowiek przysporzył jemu i Hance. Zasłużył sobie na śmierć, ale był bratem jego ukochanej i ta nigdy by nie wybaczyła Igorowi, gdyby go zabił. Poza tym najpierw musiał zmusić go do wyjawienia adresu siostry.
Tym razem Lewin najwyraźniej miał dzień wolny od swoich podejrzanych zajęć, bo zjawił się przed kamienicą już po godzinie. Wyskoczył z rikszy i zanim wszedł do bramy budynku, podszedł do niewielkiego kiosku z gazetami. Igor stanął tuż za nim, wyciągnął pistolet i wbił mu go pod żebro, po czym szepnął do ucha:
– Kup grzecznie gazetę, a potem idź do tej bramy po prawej stronie.
Lewin aż podskoczył ze strachu, a jednocześnie zaczął się intensywnie zastanawiać. Był przekonany, że w kolejce po gazety stoi za nim oficer niemiecki, tymczasem za plecami usłyszał język polski z nieco śpiewnym akcentem, który nieodparcie mu się kojarzył z kimś, kogo już spotkał w swoim życiu. Nie miał jednak zamiaru ani uciekać, ani szarpać się z nieznajomym, bo to mogło skończyć się dla niego tragicznie. Zacisnął usta i podążył w kierunku bramy wskazanej przez napastnika. Gdy znaleźli się w ciemnym przejściu, Igor pociągnął za rękę Lewina, odwrócił go i przycisnął do ściany.
– Poznajesz mnie? – wysyczał Łyszkin, starając się zapanować na chęcią poturbowania mężczyzny, o którym miał jak najgorsze zdanie.
Emil zmrużył oczy, jakby szukając w pamięci twarzy, którą miał przed oczami, i nagle jego obawa zamieniła się w przerażenie. Poznał te nieco skośne jasne oczy, przypomniał sobie także, gdzie słyszał ów dziwny akcent.
– Bolszewik Łyszkin – jęknął, a jego twarz zrobiła się kredowobiała.
Był pewien, że za chwilę umrze, bo wpakował Hankę w poważne kłopoty, naraził na śmierć nie tylko ją, ale także dziecko, zatem żadna siła nie powstrzyma tego czerwonego diabła, by zadać mu śmiertelny cios.
– Masz dobrą pamięć, Lewin. I cholernie paskudny charakter. Żeby własną siostrę na śmierć wysłać… to trzeba być prawdziwym skurwysynem.
– Nie chciałem… Nie Hankę. To moja jedyna rodzina. Chciałem ją ratować, dlatego wystawiłem ciebie… Nie miałem pojęcia, że mnie oszukają. Błagam, uwierz mi – nieskładnie tłumaczył Lewin, wiedząc, że tylko w ten sposób może się bronić. Łyszkin był od niego wyższy, silniejszy i posiadał najważniejszy atut – wycelowany w niego pistolet.
– Gdzie jest Hanka? – zapytał ostro Igor.
Emil postanowił, że nie wyjawi prawdy. Łyszkin nie był z pewnością osobą, która zechce skrzywdzić jego siostrę. W końcu był w niej zakochany już przed wojną. Lewin obawiał się jednak, że jeśli poda adres, już nic nie będzie powstrzymywało tego bolszewika, by go zabić.
– Nie wiem – powiedział niepewnie Emil.
Łyszkin z całej siły uderzył go w twarz. Lewin poczuł piekący ból i przez chwilę pomyślał, że ten bydlak właśnie złamał mu nos.
– Zostaw mnie, nie wiem, gdzie jest Hanka. I możesz mnie w dupę pocałować – niemal wyłkał Emil.
Kolejny cios Igor zaserwował mu w brzuch. Lewin zgiął się wpół, bo odebrało mu oddech, a kolejne uderzenie sprawiło, że osunął się na betonową posadzkę. Wiedział, że nikt mu nie pomoże, bo widok niemieckiego żołnierza znęcającego się nad Polakiem już na nikim nie robił wrażenia. Zresztą nawet jeśli, żadna z przechodzących osób nie odważyłaby się interweniować.
– Mów, do cholery! – Łyszkin nie dawał za wygraną.
Nie był wcale pewny, czy w istocie brat Hanki zna miejsce jej pobytu, ale w głębi duszy potrzebował pretekstu, by poturbować tego cholernego drania. Złapał Lewina za poły marynarki, podciągnął do góry, kolejny raz przycisnął do ściany i przyłożył mu lufę pistoletu, tym razem do gardła.
– Posłuchaj, gnoju, masz ostatnią szansę, by ujść cało z życiem. Powiesz – puszczę cię wolno, nie powiesz – zamilkniesz na zawsze – powiedział z wściekłością Łyszkin.
Emil zdał sobie sprawę, że ten bolszewik nie blefuje. Miał pięćdziesiąt procent szans. Postanowił zaryzykować.
– Magnuszew. Na południe od Warszawy. Wynajmuje mały drewniany dom od miejscowego felczera, przy głównej drodze. Każde dziecko ci go wskaże. Ale nie jestem pewny, czy wciąż tam mieszka. Rok temu mieszkała. Z taką wielką kobietą i córką, i była w ciąży. – W końcu to powiedział i zmrużył oczy, jakby czekając na najgorsze.
– W ciąży? Z kim, u licha?
– Boże, człowieku, a skąd ja mogę wiedzieć? – jęknął Lewin.
– Nie pytałeś siostry? – zdziwił się.
– Nie. W ogóle z nią nie rozmawiałem. Tylko pojechałem sprawdzić, czy nic jej nie jest. I widziałem, że ma brzuch pod samą brodę, więc pewnie w ciąży – wysapał Emil.
– Kiedy to było? – Igor jakby zreflektował się.
Lewin nie potrafił podać dokładnej daty, ale pamiętał rok i aurę, jaka wówczas panowała, gdy wraz Frankiem czatowali pod jej domem.
Uścisk Łyszkina zelżał, bo dotarło do niego, że Hanka mogła nosić jego dziecko. Boże, był ojcem i nigdy nie widział swojego potomka. Nagle postać Lewina i chęć obicia mu mordy jeszcze bardziej, niż to uczynił, zeszła na dalszy plan.
– Wracaj do domu – warknął. – I pamiętaj, jeszcze raz wejdziesz mi w drogę, nie podaruję ci. Nie pomoże ci nawet fakt, że jesteś bratem Hani. Znajdę cię wszędzie. Zrozumiałeś?
Emil pokiwał głową. Igor nawet nie musiał mu tego mówić. Ten człowiek był jak kameleon. I wydawało mu się, że jest niezniszczalny. Dlatego wiedział, że od tej pory nawet nie będzie próbował mu zaszkodzić, bo następne ich spotkanie może okazać się ostatnim. Powłócząc nogami, wyszedł z bramy i zanim przeszedł na drugą stronę ulicy, wytarł chustką zakrwawiony nos, aby nie narażać się na dociekliwe pytania Renate. Zapewne mogliby niemal natychmiast uruchomić wszelkie służby i osaczyć Łyszkina, ale obawiał się, że i tym razem ten bolszewik wymknie się władzom niemieckim, a on przez resztę życia będzie musiał oglądać się za siebie. Miał wokół siebie wystarczająco wielu wrogów, kolejny nie był mu do szczęścia potrzebny. Nie zabił go, i to było najważniejsze. A że poznał miejsce pobytu Hanki? No cóż, zapewne Łyszkin nie miał wobec niej złych zamiarów, ale kto wie, czy mu się nie odmieni, jeśli okaże się, że jego siostra zafundowała sobie dzieciaka zupełnie z kimś innym. Ale jakie miał wyjście? Musiał jednak ratować skórę.
Obejrzał się jeszcze i popatrzył w światło bramy. Po Igorze Łyszkinie przebranym w mundur oficera SS nie było już śladu.