Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 17

15. Granada, 1943

Оглавление

– Słyszałeś, „Boląca Głowo”, że Niemcy dostają łupnia pod Kurskiem? – zapytał doktor Salazar, odkładając gazetę na biurko.

– Może słyszałem, ale nie zrozumiałem – trochę niegrzecznie odpowiedział Chełmicki.

– Już choćby z nudów mógłbyś się w końcu nauczyć naszego pięknego języka – złośliwie zauważył lekarz. – Każde ćwiczenie mózgownicy może okazać się zbawienne dla twojej pamięci.

– Ale doktorze… – Julian zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po gabinecie. – Dobija mnie to czekanie, nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, tylko na próbie przypomnienia sobie faktów albo znalezienia sposobu, by się stąd wydostać. A pan jeszcze mi mówi, że jestem zdrowy jak koń.

– Twój ogólny stan jest bardzo dobry, a i ty sam przyznajesz, że bóle głowy zdarzają się coraz rzadziej. Więc nic ci nie dolega. Teraz właściwie robię za twojego psychiatrę, bo jako internista niewiele mam do roboty. Zatem jako lekarz tego drugiego fachu mówię ci, abyś skupił się na innych kwestiach intelektualnych, a pewnego dnia być może doznasz olśnienia i wszystkie wspomnienia powrócą na swoje miejsce – tłumaczył cierpliwie doktor, po czym dodał: – A, właśnie… ja chyba też zaczynam mieć problemy z pamięcią. Widziałem dzisiaj w Granadzie „Migdałowe Oczy”.

Julian odwrócił się gwałtownie w stronę Salazara.

– Gdzie pan ją widział? Rozmawiał pan z nią? Była sama? – zarzucił pytaniami sędziwego doktora.

– Młody człowieku, bardzo narwany jesteś… Widziałem ją rano, gdy wracałem ze sklepu tytoniowego „Starego Cygara”. Wychodziła z apteki. Miała koszyk i była sama. Nawet chciałem do niej podejść i poprosić, aby zajechała do ojca albo spotkała się z tobą w innym miejscu, ale zanim dotarłem na drugą stronę ulicy, wsiadła na rower i odjechała.

– Dokąd? – zapytał zrezygnowanym głosem Chełmicki, bo miał nikłą nadzieję na uzyskanie odpowiedzi.

– Na południe… – odruchowo odpowiedział Salazar. – Tak jakby w kierunku wzgórz. Ale na pewno nie była to ta strona świata, w której mieszka jej ojciec.

– Cholera! – syknął Julian, po czym jego ton złagodniał i poprosił błagalnie doktora: – Może w tej aptece coś wiedzą? Może wcale nie przyjechała po lekarstwa? Doktorze… proszę.

– Nie wydaje mi się to sensownym posunięciem, ale w takim razie poczekaj, aż zbadam pannę „Zapalenie Stawów” i możemy iść – mruknął doktor i machnął dłonią, jakby poddał się naciskom Juliana, ale uznał, że niczego nowego to nie wniesie. Esperanzę znało wiele osób, a zapewne w owej aptece po prostu robiła sprawunki i niespecjalnie chwaliła się aptekarzowi, dokąd się potem udaje.

Mała apteka miała łukowe sklepienia i niewielkie okna. Bardziej sprawiała wrażenie małej winiarni aniżeli sklepu z medykamentami. Regały z towarem były drewniane i zakończone fikuśnymi ornamentami. Kontuar także wykonany był z ciemnego drewna, a za nim krzątała się zwalista postać Antonia Rodrigueza.

– Co pana do mnie sprowadza, doktorze? – zapytał aptekarz i pociągnął palcem po sumiastym wąsie, odruchowo zakręcając go ku górze.

– Interesy – stanowczo powiedział doktor i od razu przeszedł do rzeczy. – Ten młodzieniec, mój gość z dalekiej Polski, zapałał uczuciem do córki Eduarda, wiesz której?

– Znam z dziesięciu Eduardów – roześmiał się Antonio.

– Esperanza – podpowiedział Julian.

– Ach, to boskie stworzenie – westchnął aptekarz. – Ale co ja mam z tym wspólnego? Za stary jestem dla niej, zresztą nawet gdybym nie był, moja Juanita obdarłaby mnie ze skóry za amory z inną.

– Była dzisiaj u ciebie… – niepewnie zaczął Salazar.

– W rzeczy samej. Kupiła dziesięć rolek bandaży, aspirynę i jodynę. Nawet pytałem, po co jej tyle tego, ale uśmiechnęła się jedynie i wybiegła z apteki. Płacąc uprzednio – wyjaśnił Rodriguez.

– Nie mówiła, dokąd się udaje? – zapytał doktor.

– Nie… W ogóle była mało rozmowna, chociaż normalnie to buzia jej się nie zamykała – powiedział Antonio.

Julian wraz z doktorem opuścili małą, ciemną aptekę i przez całą drogę do domu Salazara snuli teorie na temat tego, gdzie mogła udać się Esperanza, z kim się spotykała i po co jej było potrzebne tyle bandaży oraz litrowa butelka jodyny. Następnie Julian pożegnał życzliwego doktora, z którym zdążył się już zaprzyjaźnić, i powrócił do finki.

Eduardo przysnął na kozetce w kuchni, a Chełmicki wszedł cicho do ciemnego salonu i ponownie sięgnął po oprawiony w skórę album. Włożył go pod pachę i udał się do swojego pokoju, gdzie przy zachodzącym słońcu oglądał kolejne fotografie przedstawiające historię życia Eduarda i jego rodziny. Nie patrzył tylko na sylwetki i twarze, ale także na otoczenie w nadziei, że jakiś na pozór nic nieznaczący drobiazg przykuje jego uwagę i wróci mu pamięć. Jednak kolejne zdjęcia nie mówiły mu nic. Mógł jedynie obejrzeć sobie dokładnie Esperanzę w różnych stadiach rozwoju, począwszy od niemowlęctwa, gdy towarzyszyli jej bracia, aż po czas niedawny, gdy z pucołowatej dziewczynki wyrosła smukła, przepiękna kobieta.

Jedna z fotografii przedstawiała kilka osób zgromadzonych wokół długiego prostego stołu, usytuowanego w pobliżu oliwnego drzewka. Był na niej Eduardo i piękna Esperanza, oprócz tego siedziało tam kilka osób w różnym wieku, między innymi mężczyzna o krzaczastych brwiach, który jako jedyny nie uśmiechał się do obiektywu. Kolejny raz pewna myśl przemknęła przez głowę Chełmickiego. Jakiś błysk w mózgu, który podpowiadał mu, że już kiedyś widział tę twarz. Nic więcej nie umiał sobie przypomnieć, jedynie towarzyszące mu uczucie palenia w gardle. Tak jakby ów mężczyzna kojarzył mu się z jakąś ostrą potrawą. Julian wyrwał to tajemnicze zdjęcie z albumu, jak również inne, przedstawiające jedynie Esperanzę, i odniósł album na miejsce. Miał zamiar pokazać fotografię doktorowi Salazarowi, zaś zdjęcie kobiety postanowił zachować, by jej obraz nie ulotnił mu się z pamięci. Żywił również nadzieję, że poczciwy Eduardo nie zapała w najbliższym czasie chęcią oglądania rodzinnych pamiątek, a Chełmicki zdoła rozwiązać zagadkę swojego pobytu w Hiszpanii, zanim Eduardo kolejny raz otworzy album.

***

Doktor Salazar przyjrzał się fotografii, uśmiechnął się i głośno westchnął.

– Tak, wtedy Eduardo był szczęśliwy. Ci dwaj młodzieńcy, podobni do siebie jak dwie krople wody, to jego synowie. Bóg mi świadkiem, że ich nie odróżniałem, chociaż nie byli bliźniakami. No i piękna córeczka tatusia. Eduardo po tylu latach pogodził się ze stratą małżonki i był naprawdę pogodnym człowiekiem. W przeciwieństwie do jego brata, tego ponuraka, na którego mówię „Smutas”. Też stracił żonę, podobnie jak Eduardo, ale, niestety, nie doczekał się potomstwa i tak zazdrościł bratu przychówku, że wiecznie chodził obrażony na cały świat, a najbardziej na własnego brata – powiedział.

– Wydaje mi się, że gdzieś go widziałem – powiedział niepewnym głosem Chełmicki.

– Może widziałeś, a może wcale nie widziałeś. Eduardo i „Smutas” są do siebie podobni, a ostatnio nawet bardziej niż kiedyś. Bo jakkolwiek Eduardo sprawia teraz wrażenie ponuraka, tak niegdyś lubił się pośmiać i pożartować, a „Smutas” taki już się chyba urodził. Ponury i wiecznie niezadowolony.

– A wie, doktor, gdzie mieszka ten cały „Smutas”? – zapytał Julian.

– Tak dokładnie to nie wiem, ale ma niewielką finkę u podnóży gór. Ot, mały spłachetek ziemi i kilka sztuk bydła. Musiałbyś zapytać Eduarda… A prawda, przecież ty po hiszpańsku ani me, ani be, ani kukuryku – z sarkazmem zakończył doktor i dodał z westchnieniem: – Dobrze, już dobrze, nie gap się tak na mnie, „Boląca Głowo”. Jutro podjadę do Eduarda i zapytam go o brata.

– Dziękuję, doktorze, ale proszę mu nie mówić, że ta wiedza jest potrzebna mnie – powiedział Chełmicki.

– Chłopcze, mogę uczynić, o co prosisz, ale Eduardo nie jest idiotą. Od razu się domyśli, że robię to dla ciebie, bo nigdy nie uwierzy, że pytam o „Smutasa” z życzliwości. Ale spróbuję udawać, że kieruje mną ciekawość, a nie troska. A kiedy już się dowiem, gdzie dokładnie mieszka, co zamierzasz? – zapytał zaciekawiony doktor. – Pojedziesz do „Smutasa”, zapukasz, a potem staniesz przed nim i zaczniesz mu się przyglądać? Pojechałbym z tobą, ale nie lubimy się zbytnio i obawiam się, że może się moimi odwiedzinami zdziwić jeszcze bardziej niż Eduardo faktem, że pytam o jego brata.

– Najpierw pojadę i rozejrzę się. A jego po prostu poproszę o szklankę wody…

– „Boląca Głowo”… – westchnął doktor. – O konspiracji to ty nie masz pojęcia. Jakeś ty się uchował w tej biednej Polsce…

– Czuję się jak młody Indianin stojący przed obliczem wodza. – Julian roześmiał się w końcu, bo w istocie przydomki nadawane ludziom przez Salazara brzmiały jak imiona plemienne.

Chełmicki spostrzegł jednak, że i poczciwego doktora zaczęła wciągać ta tajemnicza historia i sam był ciekaw jej rozwiązania. Dla Juliana było to życiową koniecznością, dla Salazara czymś w rodzaju łamigłówki, której rozwikłanie przyniesie mu satysfakcję.

***

Nazajutrz późnym popołudniem zastał starego doktora na werandzie Eduarda, z którym popijał orszadę i gwarzył, zdawałoby się, beztrosko o sytuacji geopolitycznej. Nie było w tym nic dziwnego, cała Europa prawiła o wojnie, układzie sił i posunięciach najważniejszych graczy, jakimi byli Niemcy, Rosjanie i Brytyjczycy otrzymujący wsparcie zza oceanu. Salazar przywitał się z Chełmickim, zamienił z nim kilka zdawkowych słów, po czym powrócił do dyskusji z Eduardem. Gdy jednak nastał zmierzch i doktor szykował się do powrotu do Granady, zaczepił Juliana, siedzącego na ławeczce przed budynkiem.

– Jutro „Smutas” będzie na rynku w Granadzie. Nie będzie go w fince od świtu aż do sjesty. Musisz coś wymyślić, żeby niepostrzeżenie urwać się ze swoich zajęć. Pojedziemy tam i jeśli okaże się, że rozpoznajesz to miejsce, wtedy pomyślimy, co zrobić ze „Smutasem” – powiedział konspiracyjnym szeptem doktor.

Chełmicki pokiwał głową.

– Zostawię stado nad strumieniem, jakąś godzinę drogi od podnóża Sierra Nevada. Wbiję pale, a sam konno pojadę we wskazane miejsce. Bo rozumiem, doktorze, że już pan wie, gdzie dokładnie mieszka brat Eduarda? – równie cicho powiedział Chełmicki.

– Masz mnie za durnia, „Boląca Głowo”? Pewnie, że wiem. Narysuję ci mapkę, jak dojechać do miejsca, w którym się spotkamy. Zostawisz tam konia, u jednego mojego znajomego, i dalej pojedziemy moim samochodem. „Duszący Kaszel” to poczciwy człowiek, konia ci przypilnuje, a Eduarda i jego brata to zna bardzo słabo, jak wszystkich zresztą, bo straszny z niego odludek – tłumaczył Salazar.

Chełmicki kolejny raz pokiwał głową i pożegnał doktora, wracając do swojego pokoju z nadzieją, że kolejne wspomnienia z jego pobytu w Hiszpanii powrócą na swoje miejsce.

Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa

Подняться наверх