Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa - Joanna Jax - Страница 19

17. Magnuszew, 1943

Оглавление

Furgonetka Sergiusza Dargiewicza zatrzymała się przed domem Bednarków, gdy słońce dopiero wzeszło, co dawało Alicji nadzieję, że zastanie Irenę „Wariatkę”, zanim ta wyruszy w pole.

– Może poczekam na ciebie w samochodzie? Jeszcze się jakimś drągiem na mnie zamierzy – powiedział cicho „Kary”.

– Przestań. Jeśli będziesz ze mną, nic ci nie zrobi – parsknęła Alicja.

Sergiusz nie przestawał żartować. Całą drogę usiłował rozweselić przygnębioną dziewczynę, której myśli przestały co prawda krążyć wokół Chełmickiego, ale wciąż były blisko pozostawionego synka. Czy będzie tęsknił, co będzie myślał i czy będzie dzielny, tak jak jej to obiecał.

– Nigdy nie myślałem, że kiedyś krucha kobieta zostanie moim ochroniarzem – mruknął, niby zawiedziony.

– Posłuchaj… – Alicja spoważniała. – Jeśli przy tobie Irena nie będzie chciała rozmawiać, to nie dyskutuj z nią. Po prostu wyjdź, dobrze?

– Będę czuł się wzgardzony i poniżony – odpowiedział jej z udawaną powagą.

Alicja nic już nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się pod nosem i wysiadła z samochodu.

Posesja Bednarków była czysta i zadbana, o ile w ogóle można było tak powiedzieć o miejscu, w którym drób chodził i paskudził, gdzie chciał. Uwiązany mieszaniec wyszedł z budy, szczeknął niemrawo dwa razy, po czym przestał zwracać na nich uwagę. Wystarczyło to jednak, by otworzyły się drzwi domu i ukazała się w nich potężna postać Ireny.

– Alicja! – Kobieta rozłożyła ramiona i przytuliła Rosińską, niemal odbierając jej oddech.

Po chwili wypuściła ją z objęć i spojrzała podejrzliwie na Sergiusza.

– A ten, to co za jeden? – zapytała ostro.

Alicja nie pamiętała, czy poprzednim razem, gdy „Kary” był w Magnuszewie, „Wariatka” go widziała. Nawet jeśli, to najwyraźniej nie zapamiętała, więc nie było sensu do tego powracać.

– To nasz przyjaciel, „Kary”.

– Twój chłop? – zapytała wciąż podejrzliwa Irena.

– Tak, to mój narzeczony – z westchnieniem odpowiedziała Alicja, by „Wariatka” nabrała ufności.

Określenie Sergiusza jako narzeczonego pomogło, bo Irena podeszła do niego i również wzięła go w ramiona, jak kilka chwil wcześniej Alicję.

– Dobrze, że jesteś… – konspiracyjnie wyszeptała do Alicji. – Do chałupy później was wezmę, ale teraz muszę ci coś powiedzieć po cichu, żeby Kazek nie zmiarkował, o czym gadam, rozumiesz?

– Rozumiem, Irenka, rozumiem – przytaknęła Alicja.

Irena zaprowadziła ich kilka metrów za dom, gdzie w niewielkim sadzie ustawiony był zbity z surowych desek stół i ławy do siedzenia, wyściełane kraciastymi narzutami. Usiedli i Irena jakby zreflektowała się:

– Może mleka się napijecie albo jakieś jedzenie zrobię? – zapytała z troską.

– Nie jedziemy długo, nie jesteśmy głodni – odpowiedziała nieco zniecierpliwiona Alicja i poklepała „Wariatkę” po dłoni.

– Hanka znowu musi uciekać – jęknęła zatroskana Irena.

– Coś się stało? – Alicja w momencie pobladła.

– A bo to prawdę powie? Ale mi się widzi, że to przez tego szwaba albo te listy z pieczątkami. To urzędowe są – poinformowała Irena.

– Na Boga, nie rozumiem, co mówisz. Jakie listy z pieczątkami?

Alicja nie miała pojęcia, skąd mogły pochodzić owe tajemnicze listy urzędowe. Natomiast mówiąc o szwabie, Irena zapewne miała na myśli owego oficera odwiedzającego Hankę i przynoszącego jej czekoladę i inne dobra. Być może zmienił swoje nastawienie do jej przyjaciółki, może chciał od niej czegoś więcej niż tylko przyjaźni i wpakował ją w jakieś kłopoty. Najpierw Hanka musiała wyprowadzić się z Magnuszewa, a teraz kolejny raz coś zmuszało ją do ucieczki. Przyjaciółka na pewno powiedziałaby jej, o co chodzi, ale musiałaby się z nią spotkać. Postanowiła spróbować.

– Irenka, Hania najwyraźniej potrzebuje pomocy. Jeśli i tak musi wyjechać, może udałoby mi się z nią spotkać? – zaczęła delikatnie.

– A ten twój gach? – „Wariatka” zmarszczyła czoło.

Sergiusz uśmiechnął się, słysząc niezbyt ładne określenie swojej osoby, ale milczał. Z tą ogromną kobietą należało rozmawiać w specyficzny sposób, czego on z pewnością by nie potrafił. Niekiedy Alicja mówiła stanowczo, innym razem była przeraźliwie miła. Zapewne doskonale wiedziała, jak podejść do tej dziwnej kobiety, by uzyskać to, o co jej chodziło.

– Można mu ufać. Uratował mi życie – powiedziała z naciskiem Alicja i puściała oko do „Karego”.

Irena rozejrzała się na boki i wyszeptała:

– Dobrze, powiem wam, jak trafić do Hanki. Ale mówię ci, Alka, jak tu siedzę, teraz to ja z nią pojadę. Teraz to jest blisko, ale jak gdzie dalej będzie musiała uciekać, to Kazka zostawię i z nią będę – z naciskiem zadeklarowała Irena.

– To już twoja rzecz, ale jak męża zostawisz, może się rozzłościć i jakieś nieszczęście na Hankę sprowadzić – odparła jej Alicja.

– Niech spróbuje. W łeb dam i po krzyku. – Wzruszyła ramionami w sposób, który sprawił, że mimo nadchodzącego upału Alicji zrobiło się zimno.

Miała także nadzieję, że Sergiusz nie będzie miał nic przeciwko temu, aby mogła spędzić z Hanką trochę czasu. Co prawda plan był taki, by jedynie pozostawić list w domu Ireny, ale jeśli ta zgodziła się, by wskazać miejsce pobytu Lewinówny, Alicja po prostu musiała się z nią zobaczyć. Nawet jeśli miałaby dotrzeć do Warszawy pociągiem.

– Sergiusz… – zaczęła przymilnie Alicja, gdy pożegnawszy się z Ireną, zmierzali w kierunku samochodu.

– Najpóźniej jutro rano musisz stawić się w punkcie. A ja wyruszyć do Rzeszy. Sądziłem, że ten czas spędzimy na oswajaniu cię z nową rzeczywistością, ale wiem, ile dla ciebie znaczy Hanka – powiedział czule.

Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż patrzenie na twarz Alicji, gdy ta rozpromienia się i uśmiecha radośnie. Bez względu na okoliczności chyba nie byłby w stanie niczego jej odmówić. Zmiękczała go, sprawiała, że tracił animusz i pewność siebie, gdy o coś go prosiła. Był naprawdę gotowy na wiele, by uszczęśliwić tę krnąbrną istotę. Bywał zakochany, we wczesnej młodości nawet zabójczo, ale Alicja wyzwoliła w nim zupełnie nowe pokłady nieznanych mu dotąd uczuć. Pragnął być dla niej wsparciem, opiekować się nią i sprawiać, by na jej twarzy pojawiał się uśmiech, który uwielbiał. Jednocześnie chciał, żeby jej serce należało tylko do niego i nie było mowy o żadnych kompromisach. Nie wyobrażał sobie sytuacji, że kochają się, a ona myślami błądzi przy innym albo nie jest pewna swoich uczuć. To było dla niego ważne. I Alicja to wiedziała. Pewnego dnia, gdy spontanicznie zaproponował jej małżeństwo, liczył, że już stał się tym jedynym i najważniejszym mężczyzną w jej życiu, jednak szybko sprowadziła go na ziemię. Była po prostu uczciwa wobec niego i wtedy pokochał ją jeszcze bardziej.

– To chyba tutaj… Boże, to mała Nadia. Jak ona urosła – ze łzami w oczach powiedziała Alicja i dodała: – Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna.

– Chciałbym, żebyś kiedyś tak reagowała na mój widok – mruknął pod nosem, ale Alicja już nie słuchała. Czekała niecierpliwie, aż furgonetka się zatrzyma, a ona pobiegnie do swojej ukochanej przyjaciółki.

Najwyraźniej odgłos silnika dotarł do uszu Hanki, bo chwilę potem ona także pojawiła się przed domem, patrząc z trwogą na nadjeżdżający samochód. Jednak ujrzawszy Alicję, jej twarz rozpromieniła się. Gdy przytuliły się do siebie, obie zaczęły głośno płakać. Częściowo z radości, że los pozwolił im się zobaczyć, a częściowo dlatego, iż mogły w końcu wylać swoje smutki i żale bez kłamstw, którymi częstowały najbliższych.

Hanka bezwiednie przywitała się z „Karym”, zaprosiła przybyszy do domu, nawet przez moment nie wypuszczając dłoni Alicji, jak gdyby ta miała zaraz rozpłynąć się w opadającym kurzu wznieconym przez furgonetkę Sergiusza.

– Posiedzę na podwórku, popatrzę na dzieci. Idźcie pogadać. Tylko czy ten brytan nie wygryzie mi siedzenia? – zapytał ze śmiechem „Kary”, zerkając nerwowo na kręcącego się po obejściu Ziutka.

– Jeśli nie będziesz chciał dać klapsa Nadii, możesz być spokojny o swój tyłek – powiedziała Hanka, machnęła ręką i niemal wepchnęła Alicję do sieni, nie proponując Sergiuszowi ani strawy, ani niczego do picia.

W izbie, gdzie toczyło się rodzinne życie Hanki Lewin, kobiety usiadły na drewnianych krzesłach i zaczęły mówić jedna przez drugą. Miały sobie tyle do powiedzenia, tak wiele zmartwień i trosk do przekazania, i słów otuchy, którymi raczyły się wzajemnie.

– Otton Kriege? – zdziwiła się Alicja. – W życiu o nikim takim nie słyszałam. Słuchaj, Hanka, nie wiadomo, co to za jeden. Jeśli ten twój kochanek proponuje ci lokum, to zwijaj żagle i nawet się nie zastanawiaj. A w razie czego zostawię ci adres pralni „Karego”. Gdybyś miała kłopoty….

– Alicja… – jęknęła Hanka. – Jak ja mam już dość uciekania… Z jednej wioski do drugiej, z jednego odludzia na drugie. Zwariuję, po prostu dostanę świra. I jeszcze nie wiem, co z Igorem. Czy żyje, czy nie jest ranny i nie dogorywa w jakimś lazarecie? Dobrze, że mam Hermanna, ale to Niemiec. Rozumiesz? Niemiec! A ja poszłam z nim do łóżka, korzystam z jego pomocy i właściwie mogę liczyć jedynie na niego.

– Hanka, rozumiem cię. Ja musiałam zostawić synka, by wypełnić rozkaz. Kolejna matka go opuściła i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci. Julian zaginął w Hiszpanii, też nie wiadomo, czy kwiatków od spodu nie wącha… Ale wierzę, że niedługo to wszystko się zmieni. Musisz być silna, bo jeśli się poddasz, nigdy już nie zaśpiewasz, nie poczujesz się bezpieczna i spokojna. – Alicja próbowała pocieszać przyjaciółkę. Po chwili dodała: – Ja sypiałam z Martinem, wielkie mi co. Nawet wtedy, gdy tak bardzo go zraniłam, nie chciał mi zrobić krzywdy. Chociaż pewnie święty nie był i miał gdzieś, że Polacy umierają, by jego Rzesza mogła rosnąć w siłę. Ale jest coś takiego w człowieku, gdy się zakocha, że ani rasa, ani narodowość czy wiek nie mają kompletnie żadnego znaczenia.

– Alicja, ale co na to powiedziałby Igor…? – westchnęła Hanka.

– Obdarłby cię ze skóry. – Alicja zachichotała i dodała pospiesznie: – Ale zapewniam cię, że byłby tak samo wściekły, gdybyś przespała się z radzieckim aktywistą. On po prostu szaleje za tobą…

– Nie bardzo mnie pocieszyłaś w tym momencie – burknęła.

– Posłuchaj, Hanka, przecież on nigdy się o tym nie dowie… – Alicja spoważniała.

– Miałabym go okłamywać? – naiwnie zapytała Lewinówna.

– Cały świat składa się z kłamstw i kłamstewek. Oszukujemy innych i siebie samych. Bo czasami inaczej się nie da. Ja za powiedzenie prawdy Julianowi zapłaciłam najwyższą cenę. Straciłam go. I jestem pewna, że wszystko, co wydarzyło się po moim wyznaniu, było pokłosiem właśnie tej chwili. Nadmierną szczerością zburzyłam jego świat i nasz związek. Prawda jest mocno przereklamowana… – tłumaczyła Alicja. – A myślisz, że ten twój bolszewik to nie ma żadnych grzeszków na sumieniu? Pewnie niejeden i zapewniam cię, iż nigdy ci o nich nie powie. Bo nie będzie chciał cię stracić. Oczywiście jeśli żyje, ale myślę, że diabli złego nie biorą.

– Ale wiesz, dobrze mi było… – rozmarzyła się Hanka. – Tylko boję się, że mnie Pan Bóg skarze za te swawole z innym.

– Ten twój czerwoniak to w Boga nie wierzy, a poza tym niech ten nasz Łaskawy to nie będzie taki mądrala. Gdzie był, jak bomby nam na kamienicę spadały albo jak mojemu dziecku matkę zabierały? Gorsze podłości dzieją się na tym świecie niż chwila słabości do mężczyzny. Było ci dobrze? Bardzo się cieszę i nie licz, że cię za to potępię. Nikt ci nie zwróci tych lat, które musisz spędzić na tych zapyziałych wiochach – prychnęła Alicja.

– Jak mi ciebie brakowało… – Uśmiechnęła się smutno. – No, a ty?

Alicja wypuściła powietrze. Łatwo być ekspertem w cudzych sprawach, gorzej, gdy musiała podjąć decyzję w kwestii własnych uczuć.

– Uwielbiam „Karego” i cierpię, gdy go nie widzę… Ale wciąż Chełmicki tkwi w moim sercu. Nie wiem, cholera, chyba siłą przyzwyczajenia. Jest wpisany w moje życie, jak babka, matka czy ty. Ale każdego dnia mocniej dociera do mnie, że on nie jest dla mnie. A ja wcale nie chcę się zmieniać, by mnie kochał. Jeśli nie potrafi obdarzyć mnie bezwarunkowym uczuciem, to nic nie warta jest taka miłość. To fałszywy obraz, który malujemy w naszych sercach. A przecież albo się kogoś kocha takiego, jakim jest, albo nie kocha się wcale. Wiem, że trudno jest wybaczyć niektóre czyny ukochanej osoby, ale najważniejsze jest to, co tkwi w naszym wnętrzu. W jego jest Weronika i pewnie trochę ja, jednak ja się na to nie godzę. Nie będę przepychać się łokciami, żeby poczuć, iż jestem dla niego najważniejsza. Ty wiesz, że jeśli zjawi się Igor, ten twój Niemiaszek stanie się jedynie miłym wspomnieniem… Ja tego już nigdy nie będę pewna – perorowała Alicja, dostając wypieków z emocji.

– Alicja, a może przestań rozważać uczucia Juliana czy „Karego”, tylko zastanów się, co ty czujesz? Uciekasz od tego, to usprawiedliwiając Chełmickiego, to obwiniając. A przecież sama przed chwilą powiedziałaś, że miłość nie powinna rozmieniać się na drobne i powinniśmy kochać człowieka, jakim jest. Więc odpowiedz mi… Kochasz Juliana Chełmickiego? – spokojnie powiedziała Hanka.

Alicja wzruszyła ramionami.

– Hanka… Tobie jedynej mogę to powiedzieć… Ja… kocham ich obu. I czekam na ten moment, gdy będę pewna, że obdarzam miłością tylko jednego – cicho zakończyła Alicja, czekając na to, co powie jej przyjaciółka na takie wyznanie.

– Wiesz co, Alicja… – westchnęła Hanka. – Powiem jedno: masz przesrane…

Opuścili posesję Hanki Lewin późnym popołudniem. Alicja była szczęśliwa, że mogła zobaczyć przyjaciółkę, ale wciąż zastanawiała się, kim był ów niemiecki oficer SS poszukujący ją poprzez prywatne kontakty w gestapo i w biurze ewidencji ludności.

– Przestań tak dumać, bo i tak niczego nie wymyślisz. Lepiej naucz się porządnie nowych danych, bo to jest w tej chwili najważniejsze – mruknął „Kary”, obserwując pogrążoną w myślach Alicję.

– Bądź wyrozumiały… – jęknęła.

– Nie mogę, kochanie. Od tego zależy nasze życie. Jeśli odpowiesz poprawnie na wszystkie pytania, dam ci spokój. Chociaż nie… Nie dam. Będę cię nagabywał o to, co powiedziałaś o mnie Hance. – Puścił do niej oczko.

– O tobie? Hm… Same dobre rzeczy. – Uśmiechnęła się i dodała: – Dobrze, pytaj.

– Imię, nazwisko, miejsce urodzenia, takie tam… – stanowczo zaczął „Kary”.

– Ewa Szwoleżer… Matko Boska, język sobie połamią na tym nazwisku. – Roześmiała się.

– I o to chodzi. Dalej… – nie dawał za wygraną Sergiusz.

– Urodzona piętnastego kwietnia tysiąc dziewięćset piętnastego roku w Łopianowie. Zamieszkała w Warszawie, przy ulicy Brzeskiej. Zatrudniona jako magazynierka w warszawskim Pafawagu. Rodzice: Anna, z domu Płonicka, i Jan Szwoleżer. Matka była kucharką w szpitalu Dzieciątka Jezus, ojciec także pracował w Pafawagu, w dziale montażu. Oboje zginęli we wrześniowych nalotach. Rodzeństwa brak. Narzeczony: Krystian Wołek, zginął w kampanii wrześniowej pod Mławą… Więcej grzechów nie pamiętam. Oprócz tego nie farbuję się już ani na czarno, ani na rudo – ostatnie zdanie dodała z lekkim sarkazmem.

– O tym ostatnim nie wspominaj – mruknął „Kary”. – Dobrze, to myśl sobie dalej. Pozwalam.

Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa

Подняться наверх