Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst - Страница 2

1

Оглавление

Trzy kartonowe pudła stały na dnie szafy. Wisting wyciągnął największe z nich. W jednym rogu było mocno rozdarte, więc musiał bardzo uważać, przenosząc je do salonu.

Wieko było zamknięte na cztery zapadki. Otworzył je i wyjął leżący na wierzchu segregator. Był czarny, z wyblakłą etykietą na grzbiecie: „Katharina Haugen”. Odłożył go na bok i wyjął czerwony segregator z napisem „Świadkowie I” i dwa inne w tym samym kolorze: „Świadkowie II” i „Świadkowie III”. W końcu znalazł to, czego szukał. Segregator opatrzony etykietą „Kleiverveien”.

Kartony zawierały wszystko, co napisano i zrobiono w sprawie Kathariny. Ściśle rzecz biorąc, nie powinien był trzymać akt w domu, ale jego zdaniem nie zasługiwały na to, by leżeć zamknięte w archiwum. Stały na dnie szafy ubraniowej i przypominały mu o sprawie za każdym razem, kiedy wyciągał ze środka koszulę.

Odszukał okulary do czytania i usiadł z segregatorem na kolanach. Ostatni raz przeglądał jego zawartość rok temu.

Kleiverveien to była ulica, przy której mieszkała Katharina. Prosty dom jednorodzinny został sfotografowany pod wieloma różnymi kątami. Z każdej strony otaczał go las. Na jednym ze zdjęć w tle błyszczało jezioro Kleivertjernet. Sam dom stał na małym wzniesieniu w odległości około stu metrów od drogi. Brązowy z białymi ramami okiennymi, zielonymi drzwiami i pustymi skrzynkami na kwiaty pod oknami.

Przeglądanie dokumentacji zdjęciowej przypominało poruszanie się po nawiedzonym domu. Katharina zniknęła, ale na podłodze w przedsionku nadal stało kilka par jej butów. Szare do biegania, brązowe kozaki i chodaki, obok dużych sandałów i butów roboczych jej męża. Na wieszaku wisiały trzy kurtki. Na komodzie w przedpokoju leżał długopis i lista zakupów, nieotwarty list, dziennik i kilka niezaadresowanych gazetek reklamowych. Obok ozdoby leżał bukiet na wpół zwiędłych róż. Kilka małych karteczek samoprzylepnych wisiało na lustrze nad komodą: jedna z datą i godziną, druga z nazwiskiem i numerem telefonu i trzecia z inicjałami i kwotą: „AML 125 koron”.

Jej walizka leżała na łóżku, pełna ubrań, jakby Katharina planowała wyjechać na dłużej: dziesięć par skarpet, dziesięć par majtek, pięć biustonoszy, dziesięć T-shirtów, pięć par spodni, pięć swetrów, pięć bluzek i dres. Zawartość walizki zawsze wydawała mu się dziwna, coś mu się w niej nie zgadzało, chociaż nie potrafił powiedzieć co. Wybór ubrań był sztywny i formalny, jakby dokonała go jakaś inna osoba lub z myślą o kimś innym, nie o Katharinie.

Przełożył kartkę w segregatorze. Na ławie leżało pięć książek wyjętych z regału. Kilka z nich Wisting czytał: Mengele Zoo1, Alchemik, Hvite niggere2. Obok książek leżało zdjęcie Kathariny i Martina zrobione w punkcie widokowym. Stali objęci i uśmiechali się do kogoś, kto prawdopodobnie był przypadkowym przechodniem, którego poprosili o zrobienie zdjęcia. Fotografia była wyjęta z ramki i leżała obok niej.

Jednak największe zdziwienie budziły zdjęcia kuchni. Na blacie stał talerz z posmarowanym chlebem i szklanka mleka. Krzesło, na którym zwykła siadać, było lekko wysunięte, a na stole leżał długopis i to, co później nazwali kodem Kathariny.

Wisting zmrużył oczy i przyjrzał się fotokopii. Zawierała serię liczb zapisanych w trzech pionowych rzędach. Do tej pory nikomu nie udało się rozszyfrować ich znaczenia.

Tajemniczemu kodowi przyglądali się nie tylko policyjni eksperci, lecz także kryptolodzy z Departamentu Bezpieczeństwa Norweskich Sił Zbrojnych, niestety nic to nie dało. Kod został przesłany również zagranicznym ekspertom, ale także dla nich przedstawiał bezsensowną kombinację liczb.

Wisting przekręcił kartkę, jakby to miało coś zmienić, jakby dzięki temu miał odczytać kod.

Nagle podniósł wzrok. Zjawiła się Line. Nie usłyszał, co powiedziała. Nawet nie zauważył, kiedy weszła do pokoju.

– Hm? – spytał i zdjął okulary do czytania, tak że zawisły na sznurku zawieszonym wokół szyi.

Line usiadła z córką na kolanach i zaczęła zdejmować jej kurtkę i buty, spoglądając na karton, który jej ojciec wyciągnął z szafy.

– Zapomniałam, że jutro jest 10 października – powtórzyła.

Wisting odłożył segregator, wyciągnął ręce do wnuczki i podniósł ją do góry. Nie była już niemowlęciem. Bezbronne maleństwo, które po raz pierwszy trzymał w ramionach czternaście miesięcy temu, miało własną osobowość. Cmoknął ją w pucołowaty policzek. Amalie zaniosła się śmiechem i pulchnymi rączkami usiłowała chwycić jego okulary. Zdjął je z szyi i odłożył na bok.

– Myślisz, że jest tam coś, czego wcześniej nie znalazłeś? – spytała Line, wskazując głową segregator leżący na stole.

Wydawała się rozdrażniona.

– Czy coś się stało? – spytał.

Westchnęła, włożyła rękę do torebki i gwałtownym ruchem wyciągnęła żółty plastikowy pasek. Razem z nim wypadła pomadka, długopis, paczka gumy do żucia i kilka innych drobiazgów.

– Dostałam mandat – wyjaśniła i rzuciła go na stół, zanim zaczęła zbierać zawartość torebki. – Siedemset koron.

Wisting rzucił na niego okiem.

– Parkowanie niezgodne ze znakiem numer 372 – przeczytał. – Co to jest znak numer 372?

– Zakaz parkowania.

Uśmiechnął się, pochylił i potarł nosem o policzek wnuczki.

– Mama dostała mandat – rzekł z udawaną troską w głosie.

Line wstała.

– Nie rozumiem, dlaczego znowu grzebiesz w tych papierach – powiedziała, idąc do kuchni. – Po tylu latach.

– Będziesz się odwoływać? – spytał. – Od mandatu?

– Nie mam podstaw do odwołania – odparła. – Nie zauważyłam znaku. Szkoda mi tylko kasy.

Wróciła z łyżeczką do herbaty, wyjęła jogurt z torby na pieluchy i posadziła sobie córkę na kolanach.

– Znalazłaś jakichś innych krewnych mamy? – spytał.

Zdjęła wieczko z opakowania.

– Kilkoro krewnych piątego i szóstego stopnia z Bergen – odparła i posłała mu przelotny uśmiech.

– Jak się zostaje krewnym szóstego stopnia? – zaciekawił się.

– Trzeba mieć wspólnych praprapradziadków – wyjaśniła i zaczęła karmić Amalie.

– A o którym praprapradziadku rozmawiamy?

– O Arthurze Thorsenie – odpowiedziała. – Był pradziadkiem mamy.

– Nigdy o nim nie słyszałem – przyznał.

– Urodził się w Askøy w 1870 roku – oznajmiła.

Potrząsnął głową i wziął do ręki protokół, który właśnie czytał.

– I twoim zdaniem to ja grzebię w starych papierach? – zażartował.

– Tylko że ty szukasz czegoś, czego tam nie ma – zaoponowała. – Przeglądasz te szpargały od dwudziestu pięciu lat, ale nie znajdziesz tam odpowiedzi, której szukasz.

– Od dwudziestu czterech – poprawił ją i wstał. Zdawał sobie sprawę, że w żadnym z przechowywanych w szafie pudeł nie ma odpowiedzi, której szukał, ale jednocześnie był przekonany, że jedno z siedmiuset sześćdziesięciu trzech nazwisk zapisanych w aktach sprawy należało do osoby, która wiedziała, co wydarzyło się tamtego dnia w październiku blisko dwadzieścia cztery lata temu.

Wyjął czerwony segregator i otworzył go na pierwszym lepszym dokumencie. Protokół z przesłuchania świadka. Papier, na którym go zapisano, był zniszczony, a druk wyblakły. Przeczytał początek przypadkowego zdania ze środka strony i już wiedział, jak się ono kończy. To było rutynowe przesłuchanie. Nie zawierało żadnych znaczących informacji ani interesujących szczegółów, a jednak za każdym razem, kiedy czytał ten czy inny dokument, miał to samo głębokie przeświadczenie, że właśnie teraz odkryje coś, co wcześniej przeoczył, albo jakąś informację zinterpretuje w sposób, który rzuci nowe światło na sprawę.

– Znowu tam jedziesz? – spytała, wyrywając go z zamyślenia.

Zamknął segregator i zrozumiał, że kolejny raz nie usłyszał, co Line do niego mówi.

– Znowu jedziesz z nim do domku letniskowego?

– Z kim? – spytał, chociaż wiedział, kogo miała na myśli.

– Z nim – odparła z rezygnacją w głosie, wskazując głową stosy dokumentów.

– Nie sądzę – odparł.

– Ale masz zamiar zajrzeć do niego jutro?

Przytaknął. Do tego doszło. Każdego roku 10 października odwiedzał Martina Haugena w jego domu.

– Przepraszam – powiedział i odłożył segregator.

Wiedział, że kiedy zbliżała się rocznica zaginięcia Kathariny, stawał się nieobecny duchem. Jego myśli zaprzątała stara sprawa, a wszystko inne schodziło na dalszy plan.

– Co będziecie robić wieczorem? – spytał, podchodząc do okna. Na dworze było ciemno. Na szybie lśniły krople deszczu.

Line dała córce ostatnią łyżeczkę jogurtu.

– Idę na trening – odparła i postawiła dziecko na podłodze. – Miałam nadzieję, że zgodzisz się jej popilnować. Nie przepada za kącikiem zabaw dla dzieci.

Amalie chwiała się na małych nóżkach.

– Dziadek urządzi jej kącik zabaw – uśmiechnął się i klasnął w dłonie, żeby zwrócić na siebie uwagę wnuczki.

– Ostrożnie – ostrzegła go Line. – Przed chwilą jadła.

Posadził Amalie na ziemi i poszedł do sąsiedniego pokoju po pudełko z zabawkami. Wysypał całą jego zawartość na podłogę i usiadł obok wnuczki.

Dziewczynka chwyciła czerwony klocek i powiedziała coś niezrozumiałego.

– Bardzo ci dziękuję – rzekła Line, wstając. – Wrócę za dwie godziny.

Pokiwała im na pożegnanie, ale Amalie była zbyt zajęta, żeby zwrócić uwagę na to, że jej mama wychodzi.

Przez dziesięć minut siedzieli razem na podłodze, ale potem dziewczynka postanowiła bawić się sama.

Gdy wstał, strzyknęło mu w kolanach. Podszedł do kartonu, wyjął notatnik i usiadł na krześle. Przerzucił kartki, sięgnął po okulary i znowu je włożył.

Wszystkie informacje w sprawach, nad którymi pracował, trafiały między okładki grubego niebieskiego notesu. Najpierw słowa klucze dotyczące gołych faktów, z czasem coraz więcej szczegółów, zeznań świadków, dokumentacji i wyników badań laboratoryjnych. Notes był kotwicą sprawy. Zawierał wszystkie przesłuchania, które Wisting przeprowadził, i wszystkie zebrane dowody, które tworzyły podstawę do oceny następnego ruchu.

Nie rozumiał, dlaczego Line była tak negatywnie nastawiona do tego, że nadal przyglądał się starej sprawie. Zwykle pociągały ją nierozwiązane zagadki i pytania bez odpowiedzi. Ta sama żądza wiedzy, z powodu której został śledczym, uczyniła z niej dziennikarkę. Jeśli droga, którą szła, rozwidlała się i Line wybierała prawą ścieżkę, zawsze usiłowała się dowiedzieć, dokąd doprowadziłaby ją lewa ścieżka. Po urodzeniu Amalie zaczęła pracować nad ich drzewem genealogicznym. Prawdopodobnie głównym powodem było to, że chciała dać córce dużą rodzinę, skoro jej ojciec był mniej lub bardziej nieobecny. Ale za projektem kryło się właśnie to głębokie pragnienie wiedzy. Rozumiał, że ciągłe odkrywanie nowych członków rodziny i stopniowe dostrzeganie coraz pełniejszego obrazu dawało jej satysfakcję. Podobnie było z policyjnym śledztwem.

Szukanie odpowiedzi leżało u podstaw wszystkiego, czego Line dokonała jako dziennikarka. Dla niej liczyło się nie tylko przekazanie informacji. Chciała wiedzieć, co się za nią kryło. Redakcja „VG” doceniała jej zaangażowanie i dociekliwość. Chcieli ją zatrzymać i dlatego przedłużyli jej urlop w nadziei, że wróci do nich na pełen etat.

Nie oczekiwał, że córka zaangażuje się w sprawę Kathariny, ale nie mógł zrozumieć całkowitego braku zainteresowania z jej strony. Może powodem było to, że ta sprawa towarzyszyła jej niemal przez całe życie. Line miała sześć lat, gdy zaginęła Katharina Haugen. Przywykła do tego, że w równych odstępach czasu ojciec wyjmował stare dokumenty i zakopywał się w nich. A może chodziło o to, że, podobnie jak wiele innych osób, zaakceptowała wyjaśnienie, z którym pogodzili się niemal wszyscy: że ciemnej październikowej nocy dwadzieścia cztery lata temu Katharina Haugen postanowiła odebrać sobie życie.

Ale jeśli tak, to co stało się z jej ciałem?

Alternatywna teoria zakładała, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Że Katharina poszła na spacer, upadła i już się nie podniosła. Ale ta teoria przynosiła więcej pytań niż odpowiedzi.

Bez względu na to, jak doszło do zaginięcia, Wistingowi nie dawały spokoju również inne okoliczności sprawy i to przez nie każdego roku sięgał po stare akta. Należał do nich tajemniczy kod leżący na kuchennym stole, sąsiad Haugenów, którego komisarzowi nie udało się rozgryźć, i sprawa jej nieznanego ojca. No i kwiaty. Czternaście czerwonych róż.

Amalie wstała z podłogi. Przebywała we własnym świecie: trzymając się podłokietnika krzesła, gryzła kolorową plastikową grzechotkę. Uśmiechnął się do niej, po czym otworzył kolejny segregator i odszukał protokół przesłuchania jednej z ostatnich osób, które widziały Katharinę żywą. To była jej przyjaciółka, Mina Ruud. Ona i Katharina śpiewały razem w chórze i znały się od pięciu lat. Kilka tygodni przed zaginięciem Katharina przestała pojawiać się na próbach. W rozmowie telefonicznej powiedziała przyjaciółce, że nie jest w formie i nie ma siły. Dwa dni przed zniknięciem Mina odwiedziła ją w domu. Katharina rzeczywiście była blada i zmęczona. Najwyraźniej coś ją gryzło. Zapytana o to wprost, zbagatelizowała problem i wyjaśniła, że właśnie zaczęła brać jakieś witaminy i ma nadzieję, że to pomoże. Podczas przesłuchania Mina stwierdziła, że w ciągu ostatniego roku zauważyła wyraźną zmianę w zachowaniu przyjaciółki. Katharina była zawsze radosna, pełna energii i optymizmu. Mina określiła ją jako „żywe srebro”. Jednak w życiu Kathariny musiało wydarzyć się coś, co wpłynęło na zmianę jej zachowania. Przestała wychodzić z domu, unikała spotkań z przyjaciółmi. Zamknęła się w sobie. Stała się skryta i milcząca. Przygnębiona.

W zeznaniach Miny Ruud był jeden fragment, który szczególnie utkwił Wistingowi w pamięci. Policjantowi, który ją przesłuchiwał, powiedziała, że Katharina sprawiała wrażenie, jakby skrywała jakąś mroczną tajemnicę. Tajemnicę, której nie mogła nikomu wyjawić.

Wiele osób zauważyło, że przed zaginięciem Katharina miała objawy depresji, zarówno jej przyjaciele, jak i koledzy z pracy. Wszyscy skłaniali się ku tezie, że przyczyną pogorszenia się jej nastroju była tęsknota za rodziną i znajomymi w Austrii.

Wisting przeskoczył kilka dokumentów i przeczytał inne fragmenty zeznań Miny Ruud. Nagle zatrzymał się przy zdaniu, nad którym wcześniej się nie zastanawiał. Mina próbowała umieścić w czasie rozmowę, którą przeprowadziła z przyjaciółką. Rozmowę, podczas której Katharina zwierzyła jej się, że dwa dni wcześniej spotkała w kawiarni Austriaka. To było zupełnie przypadkowe spotkanie. Mężczyzna spytał, czy krzesło przy jej stoliku jest wolne, i wtedy Katharina zwróciła uwagę na jego akcent i spytała, czy pochodzi z Austrii. Ucieszyła się, że spotkała w Norwegii swojego rodaka.

Śledczy poświęcili dużo czasu i środków na to, by znaleźć Austriaka. Kluczowe znaczenie miało ustalenie dokładnej daty spotkania w kawiarni. Jeśli Mina się nie myliła, do spotkania doszło po południu w środku sierpnia.


W każdym razie Wisting tak to odczytał, chociaż w papierach było napisane inaczej.

Ponownie odczytał zdanie: „Do spotkania doszło południu w środku sierpnia”.

Brakowało jednego słowa. Za każdym razem czytał je tak, jakby było napisane „Do spotkania doszło po południu w środku sierpnia”, ale przyimek „po” został pominięty. To był częsty błąd. Jemu także zdarzało się go popełniać. Nie wszystkie słowa, które przychodziły mu do głowy, zapisywał. Kiedy czytał akta sprawy, mózg płatał mu figla, sugerując, że jest tam słowo „po”, ponieważ ściśle rzecz biorąc, nie odczytujemy każdego słowa, tylko pozwalamy, aby nasze oczy przebiegały po zdaniach.

Brak jednego słowa nic nie oznaczał ani niczego nie zmieniał, ale podsunął mu myśl, że w tak obszernym materiale dochodzeniowym w podobny sposób mógł przeoczyć również inne rzeczy.

Odłożył protokół i z większym entuzjazmem zabrał się do przeglądania kolejnego stosu dokumentów. Kiedy ktoś znikał bez śladu, tak jak Katharina, istniały cztery wytłumaczenia: samobójstwo, nieszczęśliwy wypadek, ucieczka albo czyn przestępczy. Zbadali wszystkie cztery hipotezy. Wzięli również pod uwagę możliwość, że Katharina opuściła kraj, nie mówiąc o tym nikomu, żeby rozpocząć nowe życie, w swojej ojczyźnie lub innym zakątku świata.

Wisting nigdy nie wierzył w to, że Katharina zniknęła z własnej woli. Chociaż nie znaleźli jej ciała ani miejsca zbrodni, zawsze traktował sprawę Kathariny jak sprawę zabójstwa. To, że tak myślał, nie wynikało z jednej przesłanki, lecz z sumy okoliczności takich, jak walizka na łóżku, książki zdjęte z półki, zdjęcie wyjęte z ramki. Nie mówiąc o kartce z kodem leżącej na kuchennym stole.

Po raz enty wyjął fotokopię i zaczął się jej przyglądać. Trzy lekko zaokrąglone kreski dzieliły kartkę, tworząc dwie kolumny z liczbami. Na samym dole znajdowała się poprzeczna kreska. Liczba 362 była zapisana dwa razy i otoczona kółkiem. Tak samo 334. Podobnie liczba 18 figurowała na liście dwa razy, ale otaczał ją kwadrat. Poza tym na kartce rozrzuconych było kilka innych liczb: 206, 613, 148, 701, 404, 49. Tym, co czyniło tę zaszyfrowaną wiadomość jeszcze bardziej interesującą, był fakt, że z boku kartki znajdował się krzyżyk, którego jedna kreska była nieco dłuższa od drugiej, przez co znak przypominał krzyż. Raz za razem czarny długopis był prowadzony tam i z powrotem, tak że kartka była niemal przedziurawiona.

Wisting wpatrywał się intensywnie w krzyż i liczby. Tym razem miał wrażenie, że jakaś nieśmiała myśl próbuje wydobyć się z jego podświadomości. Że liczby zaczynają nabierać sensu.

Zaczerpnął powietrza i wstrzymał oddech. Właśnie na taką chwilę czekał, sięgając po akta starej sprawy. Miał nadzieję, że w ciągu minionego roku sporo się nauczył – usłyszał, zobaczył lub w jakikolwiek inny sposób doświadczył czegoś, co poszerzyło jego wiedzę, dzięki czemu był w stanie inaczej zinterpretować zawartość akt sprawy. Był blisko, czuł to. O włos. Jakaś wypowiedź, zdjęcie, nieistotny szczegół, które w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy wryły się w jego podświadomość, zbliżały go do rozwiązania zagadki.

Przeczytał liczby na głos, usiłując pomóc mózgowi w wydobyciu podpowiedzi na powierzchnię.

– 206, 613, 148…

Mała Amalie powtarzała za nim. Usiłowała wymówić te same liczby i śmiała się z własnych nieudanych prób.

Wisting rzucił na nią okiem. Skóra wokół jej ust była cała niebieska. W dłoni trzymała długopis. Wygryzła w nim dziurę i tusz spłynął jej po ręce.

Gulgocząc i śmiejąc się, włożyła długopis z powrotem do ust.

Wisting odrzucił papiery, doskoczył do wnuczki i wyjął jej długopis z ręki.

Jej wargi, zęby, język i cała dolna część twarzy były zabarwione na niebiesko. Chwycił ją pod ramię i pobiegł z nią do łazienki. Odkręcił kran i trzymając dziewczynkę nad zlewem, napełnił dłoń wodą i polał nią jej twarz. Po chwili zrobił to jeszcze raz. Amalie zaczęła krzyczeć. Polał ją większą ilością wody. Część wpadła prosto do jej otwartych ust. Dziecko zacharczało i zakaszlało. Niebieskawa woda spłynęła do zlewu. Mimo protestów opłukiwał jej twarz tak długo, aż nabrał pewności, że w jej buzi nie ma już tuszu. Potem usiadł na desce klozetowej z wnuczką na kolanach i próbował ją uspokoić.

– Już dobrze – powiedział, starając się, aby jego głos brzmiał wesoło.

Amalie przestała krzyczeć. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił na pogotowie. W kilku zdaniach opowiedział, co się wydarzyło.

Pielęgniarka spytała go o nazwisko dziecka.

– Ingrid Amalie Wisting – odparł i podał datę urodzenia wnuczki.

Słyszał, jak po drugiej stronie słuchawki kobieta stuka w klawiaturę komputera.

– Jak dużo tuszu wypiła? – spytała.

– Nie wiem – przyznał i zaniósł Amalie do salonu. Długopis leżał na dywanie, na którym utworzyła się niebieska plama.

– Zostało trochę więcej niż połowa – powiedział. – Ale najwięcej tuszu ma na rękach i ubraniu.

– Niewielkie ilości tuszu są zwykle zupełnie nieszkodliwe – uspokoiła go pielęgniarka. – Gorzej, gdyby połknęła kawałki plastiku.

Wisting przyjrzał się długopisowi. Końcówka była postrzępiona.

– Co mogłoby się wtedy stać? – spytał.

– Mogłyby jej utkwić w gardle – odparła. – Ale wydaje się, że do tego nie doszło. Może ją trochę boleć brzuch, ale jelita wiedzą, jak się tego pozbyć.

Wisting podziękował i zabrał wnuczkę z powrotem do łazienki. Zwilżył ścierkę i próbował umyć jej twarz i paluszki, ale na niewiele się to zdało. Potem sięgnął po swoją szczoteczkę do zębów, nałożył odrobinę pasty i usiłował wyszczotkować jej małe, zabarwione na niebiesko zęby. Amalie zaprotestowała, ponownie wybuchając płaczem. Wisting dał za wygraną. Przeniósł się do salonu i usiadł na krześle z wnuczką na kolanach. Strach, który czuł przed chwilą, powoli przechodził w irytację. Był zły na siebie.

Amalie nie przestawała płakać. Z pewnością była zmęczona, poza tym udzielał jej się jego niepokój. Wstał, trzymając wnuczkę na biodrze, zebrał wszystko, co miało związek ze sprawą Kathariny, i włożył to z powrotem do pudła. Jeden z segregatorów nie był zamknięty i luźne kartki rozsypały się na stół i podłogę. Zamiótł je jedną ręką i wepchnął z powrotem do kartonu, nie martwiąc się tym, że w ten sposób mogą się pognieść lub pomieszać. Chciał się ich jak najszybciej pozbyć.

Przełożył Amalie na drugie biodro, zamknął pudło i stopą przysunął je do ściany. Potem usiadł na podłodze razem z wnuczką i uważnie jej się przyjrzał. Ubranie było zniszczone. I tak szybko by z niego wyrosła, pomyślał, ale mimo to zamierzał zaproponować Line, że odda jej pieniądze.

Płacz ucichł. Bawili się w najlepsze, układając drewniane klocki jeden na drugim, gdy Line wróciła z treningu.

Uśmiechnęła się, ale nagle zastygła, widząc niebieskie plamy wokół ust i na ubraniu córki.

– Co się stało? – spytała i wzięła Amalie na ręce.

– Bawiła się długopisem – odparł.

– Nie pilnowałeś jej?

– Była szybsza.

– Ale przecież byłeś z nią przez cały czas?

– Oczywiście. Po prostu nagle siedziała z umazaną twarzą. Zdaje się, że to był twój długopis. Musiał ci wypaść z torebki, kiedy pokazywałaś mi mandat.

Line zwilżyła kciuk i zaczęła pocierać brodę córki.

– Rozmawiałem z lekarzem dyżurnym pogotowia – wyjaśnił. – W małych dawkach tusz nie jest niebezpieczny. Plamy trudno usunąć, ale sam tusz nie zagraża zdrowiu.

Line westchnęła.

– Zabiorę ją do domu i wykąpię.

Usiadła na krześle i zaczęła ubierać córkę.

Wisting zebrał zabawki.

– Mogę kupić jej nowe ubranie – zaproponował. – Albo oddam ci za nie pieniądze.

Line pokręciła przecząco głową.

– Nie myśl o tym – powiedziała, wstając. – Dziękuję, że się nią zająłeś.

– Przepraszam. Obawiam się, że jestem beznadziejną niańką.

Posłała mu przelotny uśmiech.

– Nie jest tak źle – odparła i rzuciła okiem na pudło z aktami sprawy. – Nie zapominaj, że Thomas przylatuje w ten weekend.

Thomas był jej bratem bliźniakiem. Pracował jako pilot śmigłowca wojskowego i bywał w domu tylko kilka razy w roku.

– Zrobię pizzę – uśmiechnął się Wisting.

To było coś, co zapoczątkował, gdy Line i Thomas byli nastolatkami. Co piątek, kiedy wracał z pracy, przygotowywał ciasto na pizzę. Dzieci pomagały mu przy farszu. Robili to przez całe lata dziewięćdziesiąte aż do czasu, gdy Thomas zaciągnął się do wojska.

– Przyjdziemy – powiedziała Line i przytuliła córkę. – Powiesz dziadkowi pa, pa?

Wisting podszedł do nich, uścisnął je na pożegnanie i odprowadził do drzwi. Stał i patrzył za nimi, gdy szły w deszczu w stronę domu Line na końcu ulicy.

Skłamałem, stwierdził i pomyślał o tym, jak łatwo przeszło mu przez gardło, że zajmował się Amalie, zamiast przyznać, że był zajęty sprawą Kathariny. Zresztą nie chodziło tylko o to, że skłamał, ale również o to, że zrzucił część winy na Line. Zasugerował, że to ona ponosiła odpowiedzialność za wypadek, ponieważ zostawiła długopis wśród zabawek córki.

Zamknął drzwi, wrócił do salonu i stanął na środku pokoju, wpatrując się w pudło, które stało przy ścianie. Kłamstwo było elementem każdego śledztwa. Wszyscy kłamali. Rzadko chodziło o jawne kłamstwa, ale zdecydowana większość w ten czy inny sposób mijała się z prawdą. Przesłuchiwani wyrażali się niejednoznacznie, przemilczali fakty lub je wyolbrzymiali, koloryzowali, żeby wydać się bardziej interesujący, albo zatajali szczegóły, które stawiały ich w niekorzystnym świetle. Poza tym często pamiętali błędnie, to znaczy dane zdarzenie zapamiętywali przez pryzmat własnego doświadczenia, często niezgodnie z rzeczywistością. I zamiast przyznać, że czegoś nie pamiętają, wypełniali puste miejsca tym, co ich zdaniem powinno być prawdą lub co im się wydawało, nierzadko sugerując się tym, co inni widzieli lub słyszeli. Aby ujawnić kłamstwa przesłuchiwanych, policjanci musieli dysponować innymi informacjami, które pozwoliłyby im zweryfikować prawdziwość złożonych zeznań.

Pochylił się i podniósł z podłogi długopis, który przegryzła Amalie. Logo Związku Zawodowego Policjantów było ledwo widoczne pod śladami zębów dziewczynki. To był jego długopis. Zastanawiał się, czy powie o tym Line. Tak czy inaczej, długopis do niczego się już nie nadawał. Zaniósł go do kuchni i wrzucił do kosza na śmieci. Potem wrócił do salonu, otworzył pudło i wyjął akta starej sprawy.

1

Powieść Gerta Hermoda Nygårdshauga z 1989 roku. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2

Hvite niggere (pol. Białe czarnuchy) – powieść Ingvara Ambjørnsena z 1986 roku.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu

Подняться наверх