Читать книгу Zamiana - Joseph Finder - Страница 14
10
Оглавление– Masz chwilę? – zapytała Karen Wynant. Tanner usłyszał w jej głosie niepokój.
– Wejdź, proszę.
Westchnienie.
– Znasz ten lokal ze śmieszną nazwą, w którym serwują śniadania?
– Jajogłowy?
– Tak. Myślałam, że jesteśmy dogadani. A teraz nie odpowiadają na moje mejle, telefony, w ogóle na nic.
– Pisali o nich w „Globe”. – Niedawno gazeta „Boston Globe” opublikowała artykuł o nowym supermodnym lokalu o nazwie Jajogłowy, gdzie podawano wyłącznie śniadania. Jego właściciele zaczynali od food trucka w Portland w stanie Oregon, a teraz dysponowali restauracjami w murowanych budynkach w Los Angeles, Nowym Jorku i w Bostonie. Mieli ambicję stać się odpowiednikiem sieci Shake Shack, tyle że w zakresie „śniadaniowym”. Podawali gościom jajeczne kanapki na bazie słodkich bułeczek z dodatkiem tajskiego sosu sriracha i wołowiny Wagyu, zawsze z dodatkiem szarej soli morskiej. Założyciel i współwłaściciel restauracji wspominał w artykule, że będą serwować również kawę firmy Tanner Roast.
– Tak? Mam złe przeczucia.
Złe przeczucia towarzyszyły Karen względem większości potencjalnych transakcji handlowych, przynajmniej do czasu, aż umowa nie została przypieczętowana; potem zaś dręczyły ją przeczucia, że interes jednak nie wypali. Niekiedy miała rację. Zdarzało się.
– Chcesz, abym z kimś o tym porozmawiał?
– A mógłbyś? Myślę, że to zrobiłoby wrażenie na ich dyrektorze, tym Ryanie jakimś tam. On bardzo cię lubi.
– Prześlij mi jego numer esemesem. Zajmę się tym.
– Ci z Four Seasons nadal się nie kontaktowali?
– Skontaktują się.
– Słyszałam, że Blake Gifford jest w Toronto.
– I spotyka się z Four Seasons? – Blake Gifford był błaznem, ale także założycielem firmy City Roast, również specjalizującej się w obrocie kawą, jednej z konkurentek Michaela. Blake zalazł Tannerowi za skórę w sposób szczególny programem telewizyjnym, który emitowano na kanale National Geographic, a także włosami związanymi w koczek oraz kolczykiem w jednym uchu. Program nosił tytuł Roasted, a jego główną gwiazdą był właśnie Gifford, który w każdym odcinku podróżował do innego kraju, udając, że chce kupić większą ilość kawy. Musiał się tam borykać z różnymi zagrożeniami: a to przedzierał się przez dziką dżunglę, a to prowadził niebezpieczne negocjacje cenowe z prawdziwymi bandziorami. Wędrował po Serengeti, pojawiał się w Ugandzie, na Haiti czy w Jemenie, dźwigając jutowe worki z kawą. Wszystko to było jedną totalną bzdurą. W rzeczywistości Blake kupował niemal całe swoje zapasy poprzez zwykłych brokerów; w głównej mierze była to średniej jakości kawa z Brazylii bądź z Sumatry, niewiele lepsza od puszkowanej Maxwell House.
Karen wzruszyła ramionami.
– Nic nie poradzę, że ciągle o tym myślę.
– Ten kontrakt jest nasz. Odpręż się. Dzięki metodzie parzenia „na zimno”.
– Uwierzę, gdy będę trzymać w ręku podpisaną umowę.
Tanner zdawał sobie sprawę, że prowadząc firmę, będzie niekiedy musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Ale już od dziecka marzył, by mieć własny biznes i pracować u siebie.
Od chwili, gdy znalazł Pudełko.
Żywo pamiętał dzień, w którym w ślad za pręgowanym kotem o imieniu Tiger udał się na strych rodzinnego domu. Michael – miał wtedy tylko osiem lat i nazywano go Mickey – znów poczuł panującą na poddaszu wysoką temperaturę, widział obłoki kurzu tańczące w promieniach światła, przypominał sobie schludnie posegregowane pudła z różnymi rzeczami, liczące kilkadziesiąt lat. Nikt nigdy tu nie wchodził. Było to miejsce zakazane, rodzice nie pozwalali mu się tam bawić nawet w chowanego. Po prostu nikt o nim nie wspominał, o strychu milczano. Lecz kiedy Michael, prowadzony przez Tigera, już się tam znalazł, potknął się o stos kartonów, który upadł na podłogę. Gdy przestraszony zaczął ustawiać je ponownie jedne na drugich, w pewnej chwili zauważył stare pudło z napisem TANNER Q. Zaklejono je brązową papierową taśmą, która zdążyła się wypaczyć i większa jej część zwisała luźno. Zerwania jej resztek nie uważał za poważne przestępstwo: poszło łatwo i Michael mógł otworzyć pudełko.
Podekscytowany znalazł w środku duże, kolorowe menu z jakiejś restauracji, która nosiła nazwę Tanner Q. Jadłospis obejmował dania z grilla, żeberka wieprzowe i wołowe, szarpaną wieprzowinę oraz dodatki, takie jak sałatka coleslaw czy chleb kukurydziany. Menu było piękne, mocno barwione na czerwono i zielono, z cudownymi ilustracjami specjałów szefa kuchni wykonanymi metodą drzeworytu. Pod kartą dań leżała kupa ulotek, w których pisano coś o „biznesplanie dla restauracji grillowych Tanner Q”.
Mickey nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał; zaczął się zastanawiać, dlaczego rodzice o tym nie wspominali. Może sprawa była zadawniona, a może restauracje już dawno wypadły z rynku. Zabrał menu ze sobą na dół; Tigera wziął pod pachę. Wszedł do kuchni, gdzie matka gotowała kolację, a ojciec siedział za stołem i z nią rozmawiał.
– Co tam chowasz, Mickey? – zapytał ojciec. Jego twarz nagle poczerwieniała. Wymienili z matką Tannera czujne spojrzenia.
– Och, to jakaś staroć – rzuciła mama, odbierając chłopcu menu. – Nie ma na co patrzeć, lepiej wyrzucić. – Położyła kartę dań na kontuarze. – To było bardzo dawno temu.
– Mieliście kiedyś własną restaurację? – Michael zwrócił się do ojca z pytaniem.
– Nie – odrzekła matka. – Mieliśmy tylko pomysł, ale przed wieloma laty.
– Pomysł na restaurację?
– Gdyby każda myśl zmieniała się w złoto, to… – wtrącił się tata.
– Super! – wykrzyknął Mickey.
– Wyrzuć to dziadostwo – polecił ojciec. Wyglądał na zakłopotanego, wręcz zażenowanego, co zaskoczyło Mickeya. Jakby przyniósł z tego strychu czasopismo z gołymi paniami. Najwyraźniej żadne z rodziców nie ucieszyło się z jego znaleziska.
Gdy po pewnym czasie chłopiec zapytał mamę o Tanner Q, ta tylko pokręciła głową.
– Nie zawracaj ojcu głowy tą sprawą – powiedziała. – Nie lubi o niej rozmawiać.
– Ale co się wydarzyło?
– To był po prostu niemądry pomysł, na który tata wpadł, ale potem uznał go za nierealny.
– Wcale nie był niemądry – sprzeciwił się Mickey, chcąc bronić ojca.
– Zresztą to są stare dzieje, sprawa skończona – skwitowała matka.