Читать книгу Zamiana - Joseph Finder - Страница 9

5

Оглавление

Firma Tanner Roast zajmowała duży magazyn przy bocznej uliczce w Brighton, przedmieściu Bostonu zamieszkanym przez przedstawicieli klasy robotniczej. Na jednym krańcu budynku znajdowały się rampy załadunkowe, na drugim – drzwi z suchym napisem TANNER. Zaraz po wejściu do środka czuło się zapach prażonej kawy.

A zapach ten jest całkiem odmienny od woni napoju parzonego w domu. Powietrze w palarni kawy zalatuje niekiedy wilgotną słomą. Nie zawsze przyjemnie, za to bardzo ekologicznie. Michael uwielbiał tę woń.

Niestety, wystarczy jedno złe ziarnko, aby zaszkodzić jakości całej partii towaru, co okazuje się dopiero podczas degustacji. Tego ranka Tanner i jego załoga – w tym Sal Persico, główny technolog – zajmowali się właśnie tą czynnością. Sal, pokryty tatuażami olbrzym, delikatnie wyjmował małe szklaneczki ze zmywarki do naczyń. Mężczyznę zdobiły liczne kolczyki oraz dziary, obejmujące całe ramiona i ręce, wielkie i z pozoru niezgrabne niczym rękawice bejsbolowe, które jednak potrafiły operować jak najczulsze instrumenty. Facet był ekswięźniem i na takiego wyglądał.

Ubiegając się o tę pracę, Sal wręczył Michaelowi swoje podanie, obrzucając go jednocześnie spojrzeniem winowajcy. Tanner szybko zrozumiał dlaczego: Sal postawił ptaszek w kwadraciku przy pytaniu o przeszłość kryminalną. Zapytał więc kandydata, co takiego się stało, że spędził za kratkami trzy lata. Sal opowiedział mu wówczas o napadzie z bronią w ręku, w który dał się wciągnąć jako nastolatek; w jego głosie pobrzmiewała nie tylko skrucha, lecz także zawstydzenie własną głupotą.

– No cóż, w takim razie przekonasz się, że nasza kawa jest o wiele lepsza od tej lury, którą serwują w Cedar Junction – rzekł Michael. I dodał, że przestępcza przeszłość Sala nic go nie obchodzi, o ile rzeczywiście jest tak dobry w paleniu kawy, jak się o nim mówi.

Nigdy więcej nie rozmawiali o owym napadzie z użyciem broni palnej. Sal czuł wobec Michaela głęboką wdzięczność. Natomiast sam Michael wcale nie kierował się wielkodusznością, po prostu przeszłość Sala zupełnie nie miała dlań znaczenia. Ufał swoim zdolnościom właściwego oceniania ludzi, a Sal był dobrym człowiekiem. A także, jak się okazało, Mozartem wśród fachowców od prażenia kawy, prawdziwym geniuszem w tej dziedzinie.

– Dzisiaj tylko sześć – zwrócił się do Tannera, ustawiając kieliszki w szeregu tuż obok młynka marki Mahlkönig EK 43. – Wszystkie z Gwatemali.

– Muszę coś jeszcze sprawdzić – powiedział Michael. – Będziesz gotowy na dziesiątą? – Sal kiwnął głową.

Gabinet Tannera, w sąsiednim pomieszczeniu, zdobił jedynie plakat w tanich ramkach, przedstawiający czerwone pestkowce kawy podobne do jagód, oraz mapa świata z wbitymi pineskami na całej niemal powierzchni. Na drugiej ścianie wisiało zabytkowe lusterko, reklamujące kawę marki Maxwell House. Michael czasami korzystał z niego, aby się ogolić lub żeby zerknąć na osobę, która siedzi na fotelu dla gości. Jako handlowiec zawsze uważnie przyglądał się swoim klientom.

Wcześniej Michael pracował na stanowisku specjalisty do spraw sprzedaży w dużej firmie EMC (był jednym z najlepszych) w Hopkinton w stanie Massachusetts, zajmującej się magazynowaniem danych. Zdecydowali się jednak z Sarah na skok do głębokiej wody, inwestując wszystkie pieniądze, nawet te na czarną godzinę, w nowe przedsięwzięcie pod nazwą Tanner Roast. Michael kochał kawę, uwielbiał swoich współpracowników i uważał się za szczęśliwca, mogąc zajmować się tak fajną dziedziną biznesu.

Na jego biurku wznosiła się sterta papierów, a na jej szczycie spoczywał laptop, ten niewłaściwy laptop, należący do jakiejś S. Robbins. I dręczył Michaela swoim widokiem. Michael poczuł ochotę poszperania w komputerowych plikach, znalezienia pełnego imienia, adresu, a może numeru telefonu właścicielki. Albo właściciela. Chciał zadzwonić i umówić się na wymianę.

Otworzył macbooka air i w tym momencie usłyszał chrząknięcie. Podniósł wzrok i ujrzał Karen Wynant, dyrektorkę działu sprzedaży, filigranową, ciemnowłosą kobietę pod czterdziestkę, o stale zmartwionym wyglądzie. Karen zrezygnowała ze szkieł kontaktowych, ponieważ akurat nie miała spotkania z klientem, i założyła nadmiernie duże, niemodne okulary w czerwonych, plastikowych oprawkach.

– Michael, masz minutkę?

– A o co chodzi? – Tanner zamknął laptopa.

Karen wykazywała kosmiczną skłonność do zgryzoty, jak żadna inna osoba, poza tym martwiła się o rzeczy, o które zupełnie nie trzeba było się martwić. Potrafiła być irytująca, ale Michaelowi jej poważne podejście do pracy, jej zaangażowanie i oddanie dodawało otuchy, a nawet go wzruszało. Dla Karen kariera nie sprowadzała się po prostu do codziennej harówki.

– Jak ci poszło w Los Angeles?

– Facet chce jeszcze pogadać ze swoimi wspólnikami, pisałem ci.

– Myślałam, że cena została uzgodniona.

– No wiesz…

– Zamierzają dalej negocjować?

– On wie, że zależy nam na sprzedaży. Logo Battaglia Restaurant Group dobrze wyglądałoby na naszej stronie internetowej. Facet nie musiał tego głośno mówić.

Zabrzęczał interkom, ale Michael go zignorował.

– Który gatunek wybrał?

– Kenijską.

– Naprawdę? Jestem zaskoczona.

– Dlaczego? To przecież nasza najlepsza. Najwyraźniej facet ma wyrafinowane podniebienie.

– A nie jest troszkę za kwaśna?

– Może nie nadaje się do śniadania, ale po kolacji jest po prostu świetna. No i inna w smaku. Jasno palona.

– A mówił, że lubi ciemną, dlatego przesłałam mu French Roast z Kolumbii.

– Może nigdy dotąd nie próbował jasno palonej kawy.

– Alessandro Battaglia?

– Nie wiadomo.

– Mam dalej poprowadzić tę sprawę czy ty się nią zajmiesz? – Interkom na biurku Tannera znowu zabrzęczał.

– Najpierw ja, a kiedy Battaglia odeśle mnie do swojego działu napojów, ty przejmiesz pałeczkę. Napisałem ci o tym w mejlu. Wszystko u ciebie w porządku?

Karen ponownie chrząknęła. Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć i zbiera siły.

– Umowa z Four Seasons chyba jeszcze nie dotarła, bo jej nie widziałam. A ty?

– Dotrze. Nie przejmuj się. – Tanner starał się, aby w jego głosie nie zabrzmiała irytacja. Przecież zadawała mu to pytanie codziennie. Jeśli ktoś powinien się denerwować w kwestii umowy z Four Seasons, to chyba raczej on. Trzykrotnie latali z Karen do Toronto, gdzie mieściła się centrala firmy Four Seasons Hotels & Resorts, aby wziąć udział w konkursie dla dostawców kawy do sześciu hoteli Four Seasons w Ameryce Północnej. Szczęśliwie przechodzili kolejne etapy, aż wreszcie na placu boju pozostał tylko Tanner Roast.

A wszystko to dzięki koncentratowi Tanner Cold Brew. Ludzie z firmy Four Seasons zgodnie przyznali, że jest on najlepszy w smaku. Pogratulowali Michaelowi pomysłu, aby dodawać do kawy zimny ekstrakt, czego nie zaoferował żaden z jego rywali.

W ten sposób Tanner Roast odniósł zwycięstwo w kulinarnym konkursie. Umowę zawarto na uścisk dłoni, jej wersja na piśmie miała powstać w ciągu najbliższych kilku tygodni, ale jednak była to umowa. I tylko sam właściciel oraz jego główna księgowa wiedzieli, że ów sukces uratował firmę Tanner Roast od katastrofy. Sytuacja finansowa była bowiem bardzo zła.

Michael wstał, aby skłonić Karen do wyjścia z gabinetu, a kiedy się odwrócił, ujrzał stojącą w drzwiach Lucy Turton, kierowniczkę administracyjną. Lucy była wysoka i ogorzała, miała krótkie jasne włosy i zdrowe rumieńce, które nigdy nie znikały z jej policzków.

– Masz chwilkę? – spytała.

Karen przeprosiła i wyszła.

– Jasne.

Lucy weszła, zamknęła drzwi i przycupnęła na skraju fotela dla gości.

– Znowu chodzi o Connie.

Tanner przewrócił oczami. Connie Hunt pracowała jako księgowa i bardzo często wychodziła z biura. Zawsze znajdowała jakiś powód, byle tylko wymigać się od pracy. W zeszłym roku niespodziewanie zniknęła na cały tydzień, a kiedy wróciła, Lucy spytała, czy coś się stało. Connie odparła, że jej suka właśnie się oszczeniła – czyli w istocie rzeczy był to urlop macierzyński. Od paru lat Lucy błagała Tannera, aby Connie zwolnił, on jednak niezmiennie chciał dać kobiecie kolejną szansę.

– Co tym razem?

– W tamtym miesiącu nie było jej prawie tydzień, rzekomo z powodu bólu prawego nadgarstka. Tylko że jak wróciła, mówiła o kontuzji w lewym nadgarstku. Kilka dni temu też przepadła, powołując się na śmierć członka rodziny. Mówiła, że ciotki. Natomiast dzisiaj stwierdziła, że zmarł jej wujek. Na co ja: „No to kto właściwie umarł? Zdecyduj się”. Michael, musisz wywalić tę babę.

Tanner pokręcił głową i westchnął ciężko.

– Wydaje mi się, że jej życie nie jest usłane różami. Zanim przyszła do nas, miała naprawdę dobrą pracę.

– A może tylko tak nam mówi – żachnęła się Lucy.

– Musimy dać jej szansę.

– Daliśmy jej już co najmniej pięć szans i żadnej nie wykorzystała. Poza tym zawsze się spóźnia z miesięcznym raportem. Większość czasu spędza na Facebooku albo sprzedaje coś na eBayu. Czy nie ma jakiegoś sposobu, żeby kontrolować to, co ona robi na firmowym komputerze?

– Wtedy zmienilibyśmy się w Wielkiego Brata. Nie piszę się na to. Sorry.

Gdy Lucy wyszła, Tanner otworzył laptopa i ponownie wpisał hasło z różowej karteczki samoprzylepnej, którą znalazł pod obudową. S. Robbins. Dwukrotnie kliknął w ikonę „Dokumenty”, po czym ukazała się kolumna folderów o nazwach:


1. Projekt książka

2. Dom w Chicago

3. Mieszkanie w Waszyngtonie

4. Korespondencja

5. Podziękowania dla darczyńców

6. Streszczenia dokumentów

7. Komunikaty prasowe

8. Komentarze

9. Przemówienia

10. SSCI1

11. Personel


Tanner spojrzał na zegarek; do rozpoczęcia degustacji kawy zostały mu tylko trzy minuty. Wszedł do folderu „Projekt książka”, a następnie otworzył pierwszy dokument z brzegu, oznaczony jako „Propozycja 3.4”. Zaczynał się od słów:

Senator Susan J. Robbins

MORALNE ZOBOWIĄZANIE:

Życie na oczach wszystkich

W ciągu dwudziestu czterech lat zasiadania w Senacie Stanów Zjednoczonych odebrałam kilka bolesnych lekcji. Jedzenie w stołówce ulokowanej w podziemiach senackiego budynku im. Philipa Harta jest…

Michael podniósł wzrok.

Zatem „S. Robbins” to senator Susan J. Robbins. Michael coś o niej słyszał. Wieloletnia parlamentarzystka ze stanu Illinois.

A teraz jej komputer, komputer senatora Stanów Zjednoczonych, spoczywał na jego biurku.

Hm.

Ktoś zapukał do drzwi gabinetu.

– Szefie – powiedział Sal. – Jesteśmy gotowi.

1

SSCI – Komisja ds. Wywiadu Senatu Stanów Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

Zamiana

Подняться наверх