Читать книгу Zamiana - Joseph Finder - Страница 19

15

Оглавление

Niepokojąca rozmowa telefoniczna zajmowała myśli Tannera przez większą część popołudnia. Dziwny, niezrozumiały telefon od człowieka, który podawał się za Sama Robbinsa.

Ponieważ Michael dysponował jego numerem, natychmiast wpisał go w Google’a, ale dowiedział się tylko tyle, że komórkę zarejestrowano w sieci Sprint. Oczywiście od razu natrafił na mnóstwo szemranych stronek internetowych, które po pytaniach w rodzaju Dzwoniono lub esemesowano do ciebie z numeru (202)…? za odpowiednią opłatą oferowały znalezienie abonenta.

Kliknął w jeden z takich linków i wpisał numer faceta. Pasek ukazujący postęp poszukiwań zdawał się rosnąć bez końca; wreszcie ukazała się informacja z ofertą, że za dziewięćdziesiąt pięć centów (w ramach próbnego członkostwa w klubie) Michael otrzyma „pełen raport na temat danego numeru”.

Była to czarna dziura, jedna z wielu w internecie – „oferty”, z których skorzystanie mogło się skończyć wyłudzeniem wszystkich poufnych danych i zaszkodzić komputerowi.

Co dalej? Czy to naprawdę takie ważne, kim jest „Sam Robbins”?

Kwestią rzeczywiście istotną było jedynie to, że ów „Sam Robbins” bardzo pragnął zdobyć laptopa pani senator – tak bardzo, iż posunął się do nieudolnej próby zastosowania fortelu. I kłamstwa. Do próby oszukania Michaela. To ostatnie najbardziej go wkurzało.

Zrobił na blacie biurka trochę wolnego miejsca i ponownie otworzył komputer należący do pani senator. Wpisawszy hasło na ekranie powitalnym, obserwował, jak na ciemnym tle ukazuje się pulpit. Otworzył folder zatytułowany „Dokumenty”, a następnie przebiegł wzrokiem znajdującą się w nim listę. Zobaczył katalogi o nazwach „Zdjęcia znad Tahoe” czy „Wydarzenia w Dystrykcie Kolumbii”, a także kilka folderów oznaczonych jako „SSCI”, cokolwiek to znaczyło.

Michael kliknął w jeden z owych folderów: ukazała się kolumna dokumentów. Niektóre z nich wyglądały jak zestawy slajdów w PowerPoincie. Inne jak pliki w formacie PDF.

Na chybił trafił wybrał jeden, ze środka kolumny, i dwukrotnie kliknął.

Na górze strony, sporządzony białymi literami na czerwonym pasku biegnącym wzdłuż całej jej długości, widniał napis: ŚCIŚLE TAJNE//SI/TK//NOFORN.

Jasny gwint.

Ściśle tajne dokumenty? Przebiegł tekst wzrokiem, ale potrafił wydedukować jedynie to, że został on sporządzony przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego i roił się od terminów urzędniczych. Nie dało się go normalnie czytać. Równie dobrze mógłby być napisany po serbsko-chorwacku. Tanner podniósł komórkę i zadzwonił do Lanny’ego Rotha z „Boston Globe”.

Umówili się na kolację.


Michael pamiętał, że gdzieś ma zapisany numer telefonu komórkowego Blake’a Gifforda. Dziwne, ale podczas niemal każdej podróży handlowej czy jakiegoś zjazdu miał do czynienia z tym człowiekiem. Gifford znalazł się na okładce magazynu „Barista”, kręcił się też po salonach wystawowych Global Specialty Coffee Association Expo, ciągnąc za sobą ekipę z kamerą. Kilka razy wypili razem po parę drinków. Przyjaciółmi nie byli, ale zachowywali się wobec siebie życzliwie. Serdecznie. Blake cieszył się pewną (ograniczoną) sławą, o której nie pozwalał nikomu zapomnieć: podkreślał, z kim to nie żeglował po Morzu Śródziemnym, z kim to nie szusował na nartach w Aspen. Jedyną rzeczą, którą nie chwalił się Michaelowi, były owe fałszywe „wyprawy po zakupy”, przedstawiane w formie programów telewizyjnych. Ponieważ dobrze wiedział, że Michael nie da się na to nabrać.

W końcu Tanner znalazł w szufladzie biurka zmiętą wizytówkę, na której Gifford nabazgrał numer swojej komórki. Sygnał w słuchawce dźwięczał zapamiętale aż do uruchomienia się poczty głosowej. Michael się rozłączył, a po mniej więcej minucie wcisnął przycisk ponownego wybierania. Tym razem Gifford odebrał po pięciu dzwonkach.

– Tak? – warknął ochryple.

– Z tej strony Michael Tanner.

Nastąpiła nagła zmiana tonu. Raptem Gifford zaczął przemawiać kordialnie, wręcz wylewnie.

– Och, cześć stary, co słychać?

– W tej chwili niezbyt dobrze, Blake. Dotarły do mnie wieści o kontrakcie z Four Seasons.

– Hej…

– Niezbyt to fajne, kolego. Zupełnie niefajne. Pomysł z prażeniem na „zimno” był mój. A ty po prostu go sobie zagarnąłeś.

– Oj tam, oj tam, jesteś już dużym chłopakiem. To nie ty wymyśliłeś tę technologię. Powstała w Kioto mniej więcej tysiąc lat temu.

– Umowa, którą miałem z Four Seasons…

– Myśmy weszli ze znacznie niższą ceną, stary. To bardzo proste.

– Wykiwałeś mnie. Kontrakt był mój. Miałem z nimi umowę.

– Ustną. Naprawdę chcesz, żebym ci wytłumaczył, ile jest warta ustna umowa? Przecież świetnie o tym wiesz, równie dobrze jak ja. Daj spokój, stary.

Tanner wpadł w taką złość, że zabrakło mu słów.

– To nie… to nie jest w porządku – wykrztusił wreszcie.

– Słuchaj. Bardzo mi przykro, ale na tym polega ta gra, przyjacielu. Nic osobistego. Tylko biznes.

Tanner nie zamierzał przyznawać, że Gifford ma rację. To był tylko biznes. Nie powinien brać całej sprawy aż tak bardzo do siebie.

Ponieważ nie odpowiadał, Gifford podjął:

– Słyszałem, że niesamowicie dobrze grasz w squasha. W przyszłym miesiącu będę w Bostonie. Przywiozę swoją rakietę, powinniśmy zagrać. Dobra?

Tanner milczał dłuższą chwilę. Wreszcie rzucił:

– Wiesz co, Gifford? Nie mogę się tego doczekać.

Zamiana

Подняться наверх