Читать книгу Zamiana - Joseph Finder - Страница 17

13

Оглавление

– Sam? – rzucił pytająco Tanner, zaskoczony. Sam, nie Susan? Wcześniej sprawdził w Google’u i wiedział, że senator Susan Robbins jest stanu wolnego. Z mężem, Jeffreyem Schwarzem, rozwiodła się pięć lat temu, nigdy nie przyjęła jego nazwiska.

Kim więc był Sam Robbins?

– Sam Robbins – powtórzył mężczyzna. – To musiało się stać na lotnisku w Los Angeles. Sądzę, że przez pomyłkę wziął pan mojego macbooka air, a pański laptop wylądował u mnie.

– Przepraszam, ale czy może pan jeszcze raz się przedstawić?

– Sam Robbins. Na ekranie pojawia się chyba „S. Robbins”, ale to właśnie ja. Jestem prawnikiem z Dystryktu Kolumbii. Jak pan sobie zapewne wyobraża, trochę się zaniepokoiłem. Na tym sprzęcie jest cała moja praca.

– Chwileczkę. – Tanner otworzył laptopa i wpisał do pustego paska zadań długie hasło. Wskazywało na użytkownika „S. Robbins”. Kiedy wcisnął enter, ukazała się strona główna.

Nic mu się nie przywidziało: dysk komputera zapełniały przemówienia, poprawki ustaw, oficjalne pisma, memoranda oraz korespondencja senator Susan Robbins. „S. Robbins”, do której należał ten komputer, była senatorem Stanów Zjednoczonych.

Kim więc, do cholery, jest Sam Robbins?

Tanner uważał się za przenikliwego obserwatora ludzi i ich zachowań i był z tego dumny. Dzięki tej umiejętności, między innymi, stał się dobrym handlowcem. I najwyraźniej lepiej mu szło z ocenianiem poszczególnych osób niż bieżących szans biznesowych.

Poza tym w głosie „Sama Robbinsa” było coś, co mocno Tannera zaalarmowało. Rozmówca usiłował brzmieć na luzie, a jednocześnie wyczuwało się w nim napięcie. Wyraźną tremę aktorską. Subtelną, lecz obecną.

Będąc w liceum, Michael przeżył okropny atak takiej scenicznej tremy, gdy odgrywał rolę Petera Quinta w przedstawieniu zatytułowanym W kleszczach lęku, na podstawie książki Henry’ego Jamesa pod tym samym tytułem. To była prawdziwa katastrofa. Ledwie zdołał wychrypieć swój tekst. Od tamtego dnia udawanie szło mu znacznie lepiej, jednak do dziś pamiętał rezonowanie owego strachu.

– Pan to „Sam Robbins”?

– Zgadza się.

– Sam T. Robbins? – zapytał Michael, wymyśliwszy inicjał drugiego imienia.

– Właśnie tak.

Serce Michaela gwałtownie przyspieszyło.

Facet kłamie.

– Nie mam pańskiego laptopa, panie Robbins. Przykro mi. Zupełnie nie wiem, o co panu chodzi.

Tanner odłożył słuchawkę.

Potem usadowił się w fotelu i zagapił w sufit. W tej części magazynu rury i przewody zostały schowane pod podwieszanym sufitem, odbarwionym i brudnym. Co tu się dzieje, do cholery? Kto chciałby zachowywać się w ten sposób? Czyżby jakiś facet dowiedział się o zamianie laptopa, a teraz – z nieznanych powodów – usiłował go przejąć? Wykraść komputer należący do amerykańskiej senator?

Po kilku sekundach Michael usiadł prosto i spojrzał na ciekłokrystaliczny wyświetlacz swojego telefonu. Dzwoniono z kierunkowego dwieście dwa. Waszyngton, Dystrykt Kolumbii.

Przysunął klawiaturę swojego komputera i wygooglował hasło „senator Susan Robbins”. Jako pierwszy wynik ukazała się oficjalna strona internetowa Senatu z odnośnikiem do witryny poszukiwanej. Literki były fioletowe, nie niebieskie, ponieważ Tanner wcześniej klikał już w ten link. Zrobił to ponownie; zobaczył duże zdjęcie Susan Robbins oraz niewielki zielony trójkąt w rogu ekranu, z napisem „Kontakt”. Gdy w niego kliknął, otworzyła się lista z adresami biur senatorskich: jednym w Springfield w stanie Illinois, drugim w Chicago i trzecim w Waszyngtonie.

Sprawdził widniejący na stronie internetowej waszyngtoński numer telefonu. Zupełnie nie przypominał tego, z którego dzwonił tajemniczy facet podający się za „Sama Robbinsa” i z pewnością nie należał on do żadnej instytucji senackiej.

Czyżby zatem ktoś próbował wykręcić Michaelowi przykry numer? A może to pani senator, nie wiedzieć czemu, poleciła któremuś ze swoich przydupasów, aby zadzwonił i kłamał na temat laptopa?

Poza tym, skąd w ogóle mieli jego namiary? Owszem, na ekranie macbooka air widniało imię i nazwisko „Michael Tanner”, ale przecież w kraju musi mieszkać z tysiąc Michaelów Tannerów. W samym Bostonie i okolicach było ich czterech lub pięciu. Skąd wiedzieli, do którego zadzwonić? Nie mogli zajrzeć do laptopa, bo był zabezpieczony hasłem. Może zatem telefonowali do każdego Michaela Tannera w Stanach, licząc, że w końcu trafią na właściwego?

Czyżby jednak udało im się włamać do mojego komputera? – pomyślał Mike. Działo się tu coś bardzo dziwnego, coś, czego Tanner nie rozumiał. Czuł, jak ogarnia go rozdrażnienie, a nawet złość, i to większa niż zwykle. Dzień przedstawiał się wręcz fatalnie, jakby stanowił otwarcie sezonu polowań na Michaela Tannera.

Prawda była taka, że odzyskanie laptopa niewiele Mike’a obchodziło. Nie przechowywał tam niczego, czego by naprawdę potrzebował.

Jeśli pani senator chce dostać swój komputer z powrotem, musi się bardziej postarać.

Zamiana

Подняться наверх