Читать книгу Piketty i co dalej? - Группа авторов - Страница 10

Wprowadzenie. Kapitał w XXI wieku, trzy lata później
Czy Piketty ma rację?

Оглавление

Czy poglądy przedstawione w K21 są słuszne? Jeżeli nie można w tym wypadku mówić o jakiejś obiektywnej słuszności, to czy przynajmniej kreślony przez Piketty’ego scenariusz jest wiarygodny? Czy mamy się czym martwić? Czy powinniśmy podjąć jakieś działania w nadziei, że prognozy zawarte w K21 zamienią się w autodestruktywne proroctwo?

My zdecydowanie uważamy, że odpowiedź na powyższe pytania brzmi: tak.

Piketty z pewnością ma rację, pisząc, że tutaj – na światowej Północy – prywatna własność majątku praktycznie od zawsze podlegała bardzo dużej koncentracji, a wraz z nią koncentracji podlegała władza dysponowania zasobami, określania, gdzie i jak będą pracować ludzie, kształtowania szeroko pojętej polityki. Piketty słusznie zauważa, że 150 lat – sześć pokoleń – temu, w okresie belle époque czy też w pierwszej epoce pozłacanej, w przypadku typowego kraju z Północy współczynnik całkowitego bogactwa pozostającego w rękach prywatnych do całkowitego rocznego dochodu tej grupy ludzi wynosił około sześciu. Rację ma również, kiedy stwierdza, że w epoce socjaldemokracji, czyli jakieś 50 lat – dwa pokolenia – temu, współczynnik ten wynosił około trzech. Piketty słusznie zauważa również, że przez dwa ostatnie pokolenia wartość tego współczynnika znowu gwałtownie rośnie.

Bardziej kontrowersyjną kwestią jest to, czy wzrost wskaźników bogactwa do rocznego dochodu wynika z oddziaływania sił opisywanych przez Piketty’ego. Jeszcze bardziej niejednoznaczną sprawą jest to, czy wzrost nierówności dochodowych wynika ze wzrostu nierówności majątkowych, stanowiącego konsekwencję wzrostu wartości współczynnika bogactwa do rocznych dochodów w całej gospodarce. Te kwestie można podać w wątpliwość i się je w wątpliwość podaje. Oprócz sił, którym Piketty przypisuje główne znaczenie, występuje wiele innych czynników kształtujących rozkład dochodów – zresztą sam Piketty o części z tych czynników wspomina. Co więcej, siły wskazywane przez Piketty’ego nie miały jeszcze wystarczająco dużo czasu (licząc od końca epoki socjaldemokratycznej), aby w pełni okazać swój wpływ.

Główny wątek argumentacji Piketty’ego nie dotyczy przyczyn występowania bieżącego stanu rzeczy, ale tego, jak świat będzie wyglądał za pięćdziesiąt lat i później. Trzeba przyznać, że w dzisiejszym świecie pojawia się wiele istotnych sygnałów świadczących o tym, że epoka pozłacana wraca: rosnący udział dochodów z kapitału, rosnąca częstotliwość współwystępowania dochodu z pracy z dochodem z kapitału, rosnąca rola wielopokoleniowych fortun, niedostępnych dla władz podatkowych.

Dalszej dyskusji z pewnością warta jest kwestia względnej autonomii od strukturalnej presji ekonomicznej, wywieranej przez instytucje, politykę oraz ruchy społeczne. Argumentacja Piketty’ego opiera się na dość deterministycznej teorii przyszłości: bogaci będą manipulować systemem w celu utrzymania stopy zysku na poziomie 5 procent bez względu na to, jak duże majątki zgromadzą. Piketty nie ignoruje roli sił pozaekonomicznych, zachęca wręcz swoich czytelników, by poznawali punkt widzenia przedstawicieli innych nauk społecznych. W podstawowym ujęciu jednak jego twierdzenia sprowadzają się do prostej ekonomicznej zależności między gromadzeniem majątku a nierównością w kontekście zdrowej i względnie stabilnej stopy zysku.

Pogląd ten niejako automatycznie uwzględnia wszelkie zmiany instytucjonalne do tego, aby ta wizja mogła się ziścić – aby stabilna stopa zysku umożliwiała konsekwentne gromadzenie majątku.

Trzeba mieć jednak świadomość, że instytucje w swoim obecnym kształcie mogą hamować proces urzeczywistniania wizji kształconej. Heather Boushey w rozdziale piętnastym wskazuje na przykład, że „dziedzicokracja” niemal na pewno oznaczałaby odejście od koncepcji równości płci, a z tym kobiety i ich sojusznicy byliby gotowi walczyć. Co więcej, David Grewal (rozdział dziewiętnasty) i Marshall Steinbaum (rozdział osiemnasty) twierdzą, że historia nierówności ekonomicznych bierze się ze wzlotu (Grewal) i upadku (Steinbaum) tego, co można by nazwać „ideologią kapitalizmu” oraz towarzyszącego jej prawodawstwa i kierunku polityki. „Wolny rynek”, niezależny od wpływów władzy monarchistycznej czy też merkantylistycznej, kształtował się równolegle z osiemnastowiecznym mieszczaństwem, a w XIX wieku wszedł w sojusz polityczny z ancien régime. Piketty uważa, że to sam kapitalizm – a nie jego ideologia – doprowadził do powstania nieustannie rosnących nierówności oraz że krótkie odwrócenie tego trendu w XX wieku było spowodowane wystąpieniem czynnika zewnętrznego, a mianowicie dwoma wojnami światowymi. Trzeba jednak dodać, że wojny światowe miały również wpływ na ideologię kapitalizmu, a to już nie miało równie zewnętrznego charakteru. Argumentacja Piketty’ego jest podważalna i w związku z tym jest dzisiaj negowana, ponieważ sygnał, na którym się on koncentruje, albo jeszcze nie wystąpił, albo jest na razie ledwie rozróżnialny w szumie.

Tego jednak powinniśmy się spodziewać, jeżeli argumentacja ta jest słuszna. Może być jednak i tak, że dokładnie te same zjawiska będziemy obserwować także wtedy, gdyby argumentacja Piketty’ego okazała się koszmarnie nietrafiona.

Bezpieczniejsze jest inne twierdzenie Piketty’ego, który wskazuje na potencjalne istotne problemy empiryczne z procesem „eutanazji rentiera”, o którym pisali Keynes, Rognlie i inni. Autorzy ci wychodzili z założenia, że w pewnym neoklasycznym ujęciu funkcji produkcji dochodu produktywny kapitał można zrównać z majątkiem. Autorzy ci sugerują, że prawo popytu i podaży wymusi duże wahania współczynnika bogactwa do rocznego dochodu, które to wahania będą kojarzone z dużymi wahaniami stopy zysku, tyle że zachodzącymi w odwrotnym kierunku. Stopa zysku będzie wysoka, gdy kapitału względem rocznego dochodu będzie niedużo, stopa ta będzie zaś niska, gdy kapitału względem rocznych dochodów będzie dużo. Zdaniem Keynesa i innych wahania te będą na tyle duże, żeby udział dochodów rentierów w dochodach ogółem pozostawał na dość stabilnym poziomie.

Thomas Piketty odpowiada na to mniej więcej tak: argumentacja autorstwa Keynesa i Rognlie świetnie wpisuje się w neoklasyczną teorię ekonomii, nie przystaje zaś do historycznych faktów. Prawo popytu i podaży zakłada, że gdy w gospodarce dochodzi do wahań współczynników zamożności do rocznego dochodu, powinniśmy obserwować takie same wahania stopy zysku, tyle że zachodzące w przeciwnym kierunku. Historia dowodzi tymczasem czegoś odwrotnego. Roczna stopa zysku utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie 4–5 procent w dużej mierze bez związku z względną dostatniością lub niedostatkiem kapitału i rocznego dochodu. Tym gorzej dla logiki opartej na prawie popytu i podaży.

Oto obiektywny fakt historyczny: stopa zysku pozostaje względnie niezmienna w odniesieniu do tego, co zgodnie z neoklasyczną funkcją produkcji powinno być podstawowym czynnikiem wywołującym tę zmienność. W tej kwestii jednak Piketty nie formułuje żadnej teorii.

● Mógłby twierdzić, że kapitał rzeczowy, klasa najzamożniejsza, polityka gospodarcza nastawiona na dążenie do czerpania rent oraz pilnowane przez państwo monopole te renty generujące zawarły swego rodzaju żelazne czwórporozumienie, którego celem jest utrzymywanie stopy zysku na mniej więcej stabilnym poziomie bez względu na to, co mówią teoria produkcji oraz teoria produktu krańcowego.

● Mógł twierdzić, że dzięki obecnej technologii kapitał rzeczowy nie podlega drastycznemu spadkowi zwrotów krańcowych, a w związku z tym współczynnik dochodów z kapitału do dochodu narodowego oraz udział dochodów z kapitału w dochodzie narodowym zmieniają się w tym samym kierunku, a nie w kierunkach odwrotnych. Mógłby podkreślić, że to, co nazywa w swoim tekście „kapitałem”, było kiedyś w przeważającej mierze kapitałem rolnym, przede wszystkim w postaci gruntów. Natomiast w przyszłości „kapitał” będzie w przeważającej mierze kapitałem informacyjnym. W związku z tym mógłby uznać, że neoklasyczny model wzrostu stanowił dobre przybliżenie pierwszego rzędu jedynie w stosunkowo krótkim okresie, a konkretnie w epoce socjaldemokratycznej.

● Mógł też podążyć tropem Suresha Naidu (rozdział piąty), który twierdzi, że udział dochodów z kapitału w dochodzie narodowym nie zmienia się zgodnie z prawem produktywności krańcowej, zależy zaś od władzy i całkowitej wartości majątku tych, których Piketty i ekonomiści neoklasyczni nazywają klasą najbogatszą. W tym ujęciu kapitał należałoby pojmować jako spieniężone roszczenia do przyszłych strumieni przychodów – nie efekt długotrwałego procesu gromadzenia majątku, a raczej efekt politycznej kontroli nad przyszłością.

Piketty nie zajmuje żadnego z powyższych stanowisk, ogólnie nie zajmuje żadnego stanowiska w tej kwestii. Wydaje się, że to poważna luka w jego książce. To chyba najważniejszy i najbardziej pilny obszar badań otwarty przez Piketty’ego. Czy obserwowana stabilność stopy zysku to fakt, na który możemy liczyć? A jeśli tak, to jakie siły i czynniki decydują o tej stabilności?

Na to pytanie odpowiedzi szuka Devesh Raval (rozdział czwarty). Wzmacnia on argument Keynesa i Rognlie o „eutanazji rentiera”, uważając, że kapitał i praca nie mają wystarczająco substytucyjnego charakteru, by argumentacja Piketty’ego mogła się utrzymać. Jeżeli stabilności stopy zysku nie można wyjaśnić utrzymaniem produktywności akumulowanego kapitału krańcowego, to jak można to zrobić? Czy jest jakieś wyjaśnienie? Jedno z potencjalnych rozwiązań tej zagadki przedstawiają Laura Tyson i Michael Spence (rozdział ósmy), których zdaniem Piketty szuka odpowiedzi nie tam, gdzie powinien. Nierówności rosną i będą rosły, tyle że ten wzrost nie wynika z oddziaływania czynników uwzględnianych w modelach wzrostowych Piketty’ego. Wzrost nierówności będzie skutkiem nadejścia epoki informacji oraz towarzyszącej jej technologii, dzięki której po raz pierwszy w historii praca człowieka stanie się substytutem kapitału, a nie czynnikiem wobec niego komplementarnym. Wszystko dzięki temu, że dojdzie do radykalnego ograniczenia konieczności wykorzystywania ludzkiego mózgu jako rutynowego narzędzia kontroli cybernetycznej nad podstawowymi czynnościami i procesami przetwarzania informacji.

Czy argumentacja Piketty’ego jest słuszna? Na tę chwilę można odpowiedzieć jedynie tak: „być może”. Wiele zależy tu od tego, na ile mocne są poszczególne ogniwa w łańcuchu jego wywodu logicznego, a także od tego, czy kraje Północy będą kontynuować bieżący kierunek polityczno-gospodarczy. Wiele zależy też od tego, jak będziemy rozumieć określenie „bieżący kierunek polityczno-gospodarczy”. Zgodnie z niektórymi interpretacjami tego terminu Piketty będzie miał rację, zgodnie z innymi interpretacjami – nie będzie jej miał. Naszym zadaniem jest odróżniać, z którą interpretacją mamy w danej sytuacji do czynienia.

Piketty i co dalej?

Подняться наверх