Читать книгу Piketty i co dalej? - Группа авторов - Страница 11

Wprowadzenie. Kapitał w XXI wieku, trzy lata później
Czy powinno nas to obchodzić?

Оглавление

Niektórzy – może nawet wielu – twierdzą, że nie powinno. Jednym z częściej przewijających się motywów jest proste przekonanie, że nierówności nie są ważne. Zgodnie z tym tokiem myślenia, jeśli już chcemy jakoś klasyfikować nierówności, to powinniśmy uznać je za dobre: nierówności stanowią motor napędzający wzrost gospodarczy, ponieważ zachęcają do pozyskiwania kapitału ludzkiego i mobilności społecznej. Nierówności nie stanowią zatem żadnego problemu dla gospodarki, społeczeństwa ani państwa.

Zgodnie z tą samą argumentacją problemem jest natomiast ubóstwo, a konkretnie skrajne ubóstwo.

Zwolennicy tej koncepcji podkreślają, że jesteśmy dziś znacznie zamożniejsi od naszych przodków sprzed sześciu pokoleń. W epoce pozłacanej czy też w belle époque nierówności prowadziły nie tyle do ubóstwa, co wręcz do skrajnej biedy. Dlatego też wtedy nierówności stanowiły poważny problem. Dzisiaj jednak kraje Północy są znacznie zamożniejsze, więc ten sam poziom nierówności, który niegdyś skutkował skrajnym ubóstwem, dzisiaj tego skrajnego ubóstwa nie wywołuje. Tak naprawdę dzisiejsze nierówności nie wywołują niczego, co choćby przypominało ubóstwo – przynajmniej nie w ujęciu historycznym.

W Stanach Zjednoczonych działają organizacje polityczne, takie jak Third Way, które argumentują, że amerykańska klasa średnia ma się dobrze. Zwracają uwagę na wzrost dochodów w ujęciu realnym – w dużej mierze wywołany przez wzrost liczby przepracowanych godzin oraz wzrost dochodów kobiet – co ma świadczyć o tym, że podawane przez Piketty’ego mierniki służące do opisywania górnego 1 procenta wypaczają prawdziwy obraz sytuacji. Wielu przedstawicieli środowisk akademickich wskazuje na wielki postęp w opiece zdrowotnej, higienie, szkolnictwie publicznym, poziomie wykształcenia, eliminacji chorób czy rosnącej liczbie sposobów spędzania wolnego czasu, a to tylko kilka wybranych przykładów. Akademicy twierdzą, że nie ma żadnych sygnałów świadczących o tym, aby możliwe było cofnięcie tych wszystkich korzyści w sferze życia codziennego. Sytuacja 1 procenta najbogatszych nie ma w tym kontekście żadnego znaczenia.

To argument stary, liczący sobie dokładnie 250 lat. Już Adam Smith pisał w swoich Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, że przeciętny przedstawiciel brytyjskiej klasy robotniczej miał zapewniony większy komfort materialny niż afrykański król. W swojej Teorii uczuć moralnych Smith twierdził zaś, że konsumpcję ludzi zamożnych ogranicza pojemność ich żołądków, więc zdecydowana większość tego, co wydawali – nawet na samych siebie – tak naprawdę przyczyniała się do wzmacniania komfortu ludzi znajdujących się pod nimi.

Ten argument prawdopodobnie należy jednak uznać za błędny. Można zgodzić się z twierdzeniem, że wzrost gospodarczy powyżej poziomu przeżycia definiowanego przez Malthusa do poziomu osiągniętego w Wielkiej Brytanii w epoce augustiańskiej (XVIII wiek) był imponujący. Można zgodzić się z twierdzeniem, że wzrost gospodarczy wypracowany od tamtej pory był wspaniały, nadal jednak istnieją mocne i ważne powody, abyśmy przejmowali się problemem nierówności. Nie chodzi tu o to, jak w ujęciu historycznym kształtowały się ubóstwo i skrajne ubóstwo, lecz o występujące dziś nierówności oraz o to, co dzisiaj nazywamy „ubóstwem”, nawet jeśli współcześni ubodzy mają zmywarki, telewizory i smartfony.

Po pierwsze, wystarczy przyjrzeć się dystrybucji nakładów na służbę zdrowia w Stanach Zjednoczonych oraz koszmarnym statystykom zdrowotnym, zwłaszcza na tle danych z innych zamożnych państw. Na pierwszy rzut oka widać, że nierówność jest jednym z czynników powodujących, że olbrzymie inwestycje środków przekładają się na względnie niewielką realną wartość w obszarze dobrego stanu zdrowia ludzi i ich ogólnego zadowolenia. Argument ten nie dotyczy wyłącznie służby zdrowia, można go spokojnie uogólnić. Gospodarka charakteryzująca się nierównościami słabo radzi sobie z przekuwaniem produktywnego potencjału w dobrobyt społeczny. Możemy osiągać więcej i osiągalibyśmy więcej pod warunkiem równiejszej dystrybucji dochodów i bogactwa.

Trudno jest niezbicie dowieść, że nierówności ekonomiczne oraz zdrowie i inne wskaźniki dobrobytu społecznego łączy zależność przyczynowo-skutkowa. W badaniach autorstwa Anne Case i Angusa Deatona znaleźć można ciekawe dane, obrazujące trudności, z którymi zmagają się te obszary w Stanach Zjednoczonych, które nie skorzystały z dobrodziejstw drugiej epoki pozłacanej. Case i Deaton podają, że wzrost liczby zgonów Amerykanów w średnim wieku spowodowanych samobójstwem lub przedawkowaniem narkotyków – oba te zjawiska powszechnie utożsamia się z trudną sytuacją gospodarczą – w latach 1999–2013 osiągnął poziom zbliżony do wzrostu liczby zgonów spowodowanych przez AIDS do roku 201511. Można też znaleźć dane, z których wynika, że zamykająca się dotąd luka dotycząca bezrobocia, zdrowia i ogólnego dobrobytu przestała się zamykać, a w niektórych przypadkach wręcz znów zaczęła się otwierać12.

Po drugie, jak już pisaliśmy, długotrwałe majątki, zwłaszcza majątki dziedziczone, są z natury swej wrogo nastawione do procesu kreatywnej destrukcji, towarzyszącego szybkiemu wzrostowi gospodarczemu. Dlaczego? Ponieważ przedmiotem kreatywnej destrukcji są właśnie długotrwałe majątki. Plutokraci oraz ich ideolodzy chętnie powołują się na argument, że zbyt równy podział dochodów odbiera ludziom zachętę do pracy i zamienia Amerykanów w „naród tych, którzy tylko biorą”. Oczywiście powrót do poziomów nierówności znanych z lat 60. XX wieku nie zamieniłby nas w Chiny pod rządami Mao. Gdyby przyjąć odpowiednie poziomy nierówności, naszym zdaniem znacznie bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym większe nierówności przełożą się na spowolnienie wzrostu gospodarczego, ponieważ ludzie niezamożni zostaną pozbawieni środków na inwestowanie w siebie, w swoje dzieci, w swoje przedsięwzięcia. Dodatkowym bodźcem hamującym wzrost gospodarczy będzie koncentracja na wspomaganiu najzamożniejszych w dążeniach do zachowania tego, co już mają, nawet jeśli będzie się to odbywać kosztem budowania nowego majątku.

W całych Stanach Zjednoczonych nie brakuje dowodów na to, że elity uprawiają tzw. zagrabianie możliwości13. Zewsząd słyszymy o tym, że najbogatsi zajmują w samolotach fotele zdolne pomieścić pełnowymiarowego człowieka, a także o tym, jak to kupują całe przystanie z własnymi wycieczkowcami, ale są i takie obszary, w których konsumpcja po stronie najbogatszych ogranicza potencjał uboższych14. Członkowie elit coraz częściej rezygnują z publicznych szkół, a to pozbawia te szkoły wartościowego zaangażowania rodzicielskiego. Pozbawia je również dochodów w tym sensie, że elity niekorzystające ze szkolnictwa publicznego niechętnie odnoszą się do pomysłów nakładania podatków na finansowanie tego systemu. Wycofywanie się elit społecznych powoduje, że publiczny system szkolnictwa staje się przedmiotem ataków środowisk przeciwnych koncepcji powszechnego, bezpłatnego i równego dostępu do edukacji.

Po trzecie, społeczeństwo, w którym plutokraci wykorzystują swoje zasoby, by mówić nie tyle głośnym, co przytłaczającym głosem, będzie społeczeństwem, w którym administracja rządowa zajmuje się rozwiązywaniem problemów istotnych dla plutokratów, a nie szarych obywateli. Dla społeczeństwa jako ogółu raczej nie będzie to korzystne.

To zjawisko także nie sprzyja szybkiemu rozwojowi społeczeństwa. Plutokraci będą mieli wybór: mogą albo dążyć do życia z odsetek, albo mogą próbować odnosić sukcesy na konkurencyjnym rynku. Należy raczej założyć, że postanowią zamknąć się we własnym gronie. Najlepszym tego dowodem jest sytuacja z rosnącymi w siłę spółkami platformowymi, które szkodzą zasadom konkurencji. Politycy męczą się z opracowaniem skutecznych rozwiązań regulujących ten rodzaj działalności, przez co te podmioty, które na rynku pojawiają się jako pierwsze, z pewnością na tym wygrają. Reszcie zostaną zwykłe ochłapy. Tego rodzaju polityka gospodarcza przekłada się na wysokie ceny i spadek innowacyjności, a przecież ani to pierwsze, ani drugie nie sprzyja wysokiemu dynamizmowi wzrostu gospodarczego.

Po czwarte, dominacja ludzi zamożnych w sprawowaniu władzy wykracza daleko poza obszar formalnej polityki i dociera do miejsca pracy, do domów (nawet do sypialni), dotyczy także funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. Prywatne źródła finansowania szkolnictwa prywatnego już spowodowały, że ten sektor gospodarki odznacza się dużymi nierównościami. Jeśli komuś nie uda się uzyskać miejsca w jednej z najbardziej elitarnych placówek tego systemu (które explicite faworyzują dzieci swoich absolwentów, a domyślnie kandydatów do nich podobnych), pozostaje mu korzystać z bardzo przeciętnych, acz nadal kosztownych opcji alternatywnych. Jednocześnie szkoły prywatne oferują programy węższe i wsparcie wykładowców o poglądach mniej zróżnicowanych, niż mogłyby zaproponować swoim studentom szkoły funkcjonujące w ramach systemu konsekwentnie finansowego ze środków publicznych.

Po piąte, w nierównym społeczeństwie pracodawca ma możliwość ręcznego wybierania zwycięzców oraz przegranych i z tej możliwości korzysta. Co więcej, pracodawcy są zdecydowanie przeciwni wszelkim przejawom mówienia przez pracowników zbiorowym głosem.

Ekonomista pracy David Weil (rozdział dziewiąty) uważa, że rosnące nierówności są po części wywołane, a po części same wywołują „spękania rynku pracy”. Niegdyś duże korporacje mogły we względnie efektywny, przynajmniej w rozumieniu Ronalda Coase’a, sposób pełnić funkcję wysp centralnego planowania na morzu gospodarki rynkowej, zatrudniając pracowników wszelkich szczebli: wykształconych profesjonalistów, administratorów średniego szczebla i robotników wykonujących pracę ręczną. Tego rodzaju miejsca pracy siłą rzeczy stają się przedmiotem silnych nacisków na egalitaryzm: obecność w firmie znakomicie opłacanych profesjonalistów powoduje, że wszyscy automatycznie zawyżają swoje szacunki dotyczące tego, na jakie wynagrodzenia dla robotników firma może sobie pozwolić i na jakie wynagrodzenia ci robotnicy zasługują. Później okazało się jednak, że korzystnym finansowo rozwiązaniem jest odejście od tego modelu społecznego, ponieważ istotnie zmniejszało to socjologiczne naciski egalitarne (zwłaszcza w sytuacji, w której zaprzestanie przestrzegania standardów pracy związane z wprowadzeniem New Deal dało pracodawcom możliwość sprawowania kontroli bez równoczesnego wywiązywania się z ustawowych obowiązków względem pracowników). Należałoby ustalić, jak duże są siły zidentyfikowane przez Weila i czy stanowią one przypadek szczególny, czy raczej pozwalają wnioskować, że duże nierówności nie sprzyjają organizacji zewnętrznego i wewnętrznego funkcjonowania organizacji w długim okresie.

Po szóste, w społeczeństwie odznaczającym się dużymi nierównościami bardziej liczy się to, kogo znasz, niż to, co wiesz. Co więcej, z naszych obserwacji zachowań elit oraz ich akolitów wynika, że wrodzona możliwość podlizywania się najbogatszym nie rozkłada się w społeczeństwie równomiernie. Bogaci faworyzują ludzi podobnych do siebie – społeczeństwo, w którym o dystrybucji dobrobytu decyduje czynnik „kto podoba się bogatym”, raczej nie utrzyma zdobyczy równości rasowej i płciowej, osiągniętych w epoce socjaldemokratycznej.

Arthur Okun w swojej książce Equality and Efficiency: The Big Trade-Off (Równość i efektywność: wielkie coś za coś) sformułował argument, że dobre społeczeństwo to takie, które znajdzie odpowiedni punkt wyważenia nierówności z efektywnością. Wszystko wskazuje na to, że jest to argument błędny, zwłaszcza gdyby chcieć zastosować go w naszej bieżącej rzeczywistości15. Większa równość może przełożyć się na większą wydajność.

Odpowiedź na zadane w nagłówku pytanie brzmi zatem: tak, powinno nas to obchodzić. I nas obchodzi.

11

A. Case, A. Deaton, Rising Morbidity and Mortality in Midlife Among White Non-Hispanic Americans in the 21st Century, „Proceedings of the National Academy of Sciences” 2015, 112, no. 49 (8 grudnia), s. 15078–15083, [online:] doi:10.1073/pnas.151839311212 [dostęp: 12.05.2018].

12

D. Neal, A. Rick, The Prison Boom and the Lack of Black Progress after Smith and Welch, „NBER Working Papers” 2014, no. 20283, [online:] http://home.uchicago.edu/~arick/prs_boom_201309.pdf [dostęp: 12.05.2018].

13

R.V. Reeves, K. Howard, The Glass Floor: Education, Downward Mobility, and Opportunity Hoarding, „Brookings Institution” 2013, listopad, [online:] http://www.brookings.edu/~/media/research/fles/papers/2013/11/glass-floor-downward-mobility-equality-opportunity-hoarding-reeves-howard/glass-floor-downward-mobility-equality-opportunity-hoarding-reeves-howard.pdf [dostęp: 12.05.2018].

14

N. Schwartz, In an Age of Privilege, Not Everyone Is in the Same Boat, „New York Times” 2016, 23 kwietnia, [online:] http://www.nytimes.com/2016/04/24568/business/economy/velvet-rope-economy.html?em_pos=large&emc=edit_nn_20160426&nl=morning-briefng&nlid=74144564 [dostęp: 12.05.2018].

15

A.M. Okun, Equality and Efficiency: The Big Tradeoff, Washington, DC: Brookings Institution Press 2015, 2nd ed.

Piketty i co dalej?

Подняться наверх