Читать книгу Pozdrowienia z Londynu - Krzysztof Beśka - Страница 13
4
ОглавлениеByło już dobrze po północy, gdy do drzwi domu Jewgiennija Aleksandrowicza Riepina, jednego z najbardziej znanych w Łodzi prywatnych detektywów, ktoś zastukał. Dźwięk nie był zbyt głośny ani zbyt natarczywy, ale nie sposób było go nie usłyszeć.
Szczęściem gospodarz jeszcze nie spał. Ubrany w swój zwyczajowy strój, składający się z podomki z bordowego zamszu, spod której bielała nocna koszula, wstał zza biurka i wyszedł na korytarz.
Niestety, nie spały też obie kobiety, z którymi detektyw dzielił swoje liczne pokoje. Były to Polki, arystokratki: jego wieloletnia gospodyni, Melania Jaraczewska, oraz od całkiem niedawna dama serca, Anna Ostrowska. Obie niemal wpadły na niego, gdy szedł korytarzem.
– Spokojnie, kochane – rzekł do nich, gładząc bokobrody, podczas gdy druga ręka nurkowała w czeluściach kieszeni podomki w poszukiwaniu rewolweru.
Gdy od drzwi dzielił go krok, pukanie powtórzyło się. Było o wiele mocniejsze. Najwyraźniej po drugiej stronie stał ktoś, kto nie miał zamiaru odejść z niczym, mimo nocy.
– Kto tam? – zapytał Riepin, po czym przystawił ucho do powierzchni dębowych drzwi.
– Proszę otworzyć – z drugiej strony dobiegł męski głos. – Nazywam się Antoni Metz. Potrzebuję pańskiej niezwłocznej pomocy.
Na takie dictum gospodarz zaczął odbezpieczać drzwi. Zgrzytnęła zasuwa i po chwili do przedpokoju wdarł się powiew chłodnego, wiosennego powietrza, niosący zapach niespotykany chyba nigdzie indziej, a będący mieszaniną woni kwitnących drzew i smrodu dymu z fabrycznych kominów.
U podnóża schodów stał mężczyzna mniej więcej pięćdziesięcioletni, szczupłej budowy ciała, ubrany w surdut. W ręku trzymał laskę z gałką w kształcie głowy konia.
– Dobry wieczór – przywitał się, uchyliwszy kapelusza. – Przepraszam za najście, ale sprawa, z którą przychodzę, jest naprawdę niecierpiąca zwłoki.
– Nie znam innych, z którymi przychodzi się do prywatnego detektywa – odpowiedział wesoło Rosjanin. – Proszę, niech pan wejdzie.
Wpuściwszy niespodziewanego gościa do domu, Riepin starym zwyczajem ogarnął wzrokiem ulicę. Potem dopiero zamknął drzwi i szerokim gestem zaprosił mężczyznę do gabinetu.
Gdy usiedli i detektyw zaproponował coś do picia, mężczyzna zdecydowanie odmówił.
– Wolałbym od razu przejść do rzeczy – rzekł, rozglądając się z uwagą po pomieszczeniu; jego wzrok na dłużej zatrzymał się na kilku sztychach przedstawiających lokomotywy.
Jewgiennij Aleksandrowicz siedział przy biurku, na którym stała lampa naftowa, tudzież dwa srebrne lichtarze. Przed chwilą podkręcił knot i zapalił nowe świece.
– W takim razie słucham. W czym mogę panu służyć?
– Zaginęła mi bardzo cenna, rodzinna pamiątka – zaczął Antoni Metz. – Jeszcze dziś rano była na swoim miejscu, a wieczorem… – Zawiesił głos, szeroko rozkładając ręce, by następnie ubiec pytanie detektywa: – Nie mogę iść z tym na policję. Sprawa jest bardzo delikatna, tym bardziej że mam pewne podejrzenia.
– Tak?
– Niestety, to osoba z towarzystwa. Wiem, że dopuściła się kradzieży, jednak nie chciałbym doprowadzić do skandalu. To zaszkodziłoby wszystkim…
Nagle rozległo się ciche stukanie w szybę. Gość przerwał, spojrzał w stronę, skąd dobiegł dźwięk. Wyglądał na przestraszonego i zdezorientowanego.
– Przepraszam pana. – Riepin dźwignął się z fotela, podszedł do okna i otworzył je.
Przez kilka sekund z kimś rozmawiał szeptem. Brzęk poruszonej szybki.
Gdy wrócił na miejsce i usiadł ciężko, gość popatrzył na niego z niepokojem. Riepin był trupio blady.
– Czy coś się stało? – zainteresował się Metz.
– Właśnie zakończyła się jedna z prowadzonych przez nas spraw – odpowiedział detektyw drżącym głosem, głośno wypuszczając z ust powietrze: – Niestety, zakończyła się niepomyślnie.
– Przykro mi.
– Cóż, bywa i tak. – Rosjanin z zakłopotaniem podrapał się po potylicy. – Będziemy teraz mogli zająć się pana sprawą, a właściwie zrobi to mój wspólnik. Pod warunkiem wszak, że uda mi się go odszukać.