Читать книгу Pozdrowienia z Londynu - Krzysztof Beśka - Страница 16

7

Оглавление

W urzędzie policmajstra miasta Łodzi, który mieścił się w kamienicy Bertolda Deringa przy ulicy Zawadzkiej pod dziesiątym, było pusto i cicho. Dyżurujący okołotocznyj właśnie przyjął doniesienie, że na jednej z ulic w centrum miasta gromadzą się ludzie z czerwonymi sztandarami i ktoś do nich przemawia, jak to określił życzliwy donosiciel, z wysokości.

– Dziękuję za obywatelską postawę – zakończył sprawę policjant, po czym wrócił do przerwanej czynności, mianowicie polowania na muchę za pomocą specjalnej łapki.

Niestety, polowanie zakończyło się na jednej tylko próbie, gdyż przed okienkiem ktoś się zatrzymał.

– Doktor Fiodor Josipowicz Kalumkin, lekarz sądowy – przedstawił się gość, choć przecież bywał tu bardzo często. – Do lejtnanta Mazanowskiego.

I nie czekając na pozwolenie, podążył dobrze sobie znaną drogą na pierwsze piętro, gdzie mieścił się gabinet, w którym na co dzień urzędował wspomniany lejtnant. Po chwili zapukał do drzwi i wszedł do gabinetu.

– Dzień dobry panom.

– Witam, doktorze – rzekł Mazanowski, wskazując wolne krzesło. – Właśnie zaczynamy.

Przy jednym stole, prócz lejtnanta i doktora Kalumkina, zasiedli także major Baranow, lejtnant Czerkasow, a także prystaw nazwiskiem Kropotkin, komendant cyrkułu, na którego terenie znaleziono ciała.

Drzwi zostały zamknięte, podobnie jak wszystkie okna, przez co w pomieszczeniu z miejsca zrobiło się gorąco i duszno. O szyby zamkniętych okien rozpaczliwie obijała się mucha. Wszystkim żal było pięknej, majowej niedzieli. Nikt nie narzekał jednak głośno na swój los.

Wiedzieli wszak doskonale, że śledztwo, z uwagi na osobę jednej z zamordowanych, córkę Teodora Lieberta, szanowanego obywatela, musiało być prowadzone szybko, sprawnie i, co najważniejsze, doprowadzić do znalezienia i skazania winnych tej makabrycznej zbrodni.

Medyk przyniósł ze sobą protokół z wynikami sekcji zwłok dwóch znalezionych minionej nocy młodych kobiet. Miał je przedstawić oficerom prowadzącym śledztwo.

– Tak jak powiedziałem wcześniej, przyczyną zgonu obydwu kobiet były urazy tętnicy szyjnej – rozpoczął swą przemowę Kalumkin. – W przypadku panny Liebert wykonano jedno cięcie, w przypadku Krasnowskiej dwa głębokie wkłucia. To spowodowało obfite krwotoki i śmierć.

– Czy przed śmiercią zostały zgwałcone? – Mazanowski powtórzył pytanie, które kilkanaście godzin wcześniej zadał Danilczuk i na które wówczas nie uzyskał odpowiedzi.

Na te słowa Baranow poczerwieniał na twarzy. W jednej chwili stanął mu przed oczami obraz z poprzedniej nocy. Nawet mucha przerwała swoją beznadziejną walkę o wydostanie się z pułapki i zastygła w rogu okna, jakby też była zainteresowana tym, co odpowie patolog.

Doktor otarł pot z czoła chustką i poprawił na nosie pince-nez. Czterej policjanci patrzyli na niego, a każdy z innym wyrazem twarzy: od strachu i zniechęcenia, przez tępą obojętność, po szczere zainteresowanie i zniecierpliwienie.

– Tak – odpowiedział wreszcie. – Mimo okaleczeń, szczególnie ciała Anny Krasnowskiej, jestem w stanie stwierdzić, że obie kobiety przed śmiercią odbyły wiele stosunków płciowych.

– Czyli że zostały zgwałcone? – upierał się Mazanowski.

– Tego nie powiedziałem. Równie dobrze mogły trudnić się nierządem. I to od dawna.

Czerkasow pokręcił z niedowierzaniem głową, Kropotkin zanotował coś w służbowym notesie. Tylko Baranow nie uczynił żadnego gestu.

– Ale przecież… – zaczął Mazanowski, ale doktor mu przerwał:

– Nie musi mi pan mówić, kim jest Teodor Liebert. Poza tym sam mam dzieci…

Wiedzieli aż za dobrze, czym to pachnie. We wcześniejszych zeznaniach rodzice Steffi Liebert zgodnie bowiem przyznali, że ich córka, a liczyła sobie ledwie lat dziewiętnaście, była dobrze wychowaną panną, niegdysiejszą wzorową uczennicą, idealną kandydatką na wierną, kochającą żonę, która co niedziela, zapięta od stóp do głów, chodzi z rodzicami do kościoła, gdzie śpiewa religijne pieśni i przystępuje do komunii świętej.

Przedłużającą się chwilę ciszy przerwała najpierw ponowna próba wydostania się muchy z pokoju, a potem niski, schrypnięty głos majora Baranowa:

– Myślę, że należy przesłuchać wszystkie rajfurki pracujące w okolicy, a także właścicieli lupanarów. Piwnica jest pod naszą obserwacją.

– Tak. Piwnicę trzeba obserwować – zgodził się lejtnant Mazanowski.

Major ciągnął dalej:

– Tej nocy udało mi się też zdobyć kilka ważnych, jak myślę, informacji. Alfons Bartoszko, właściciel piwnicy, w której znajdowały się ciała oraz kradzione z fabryk części, okazał się pensjonariuszem naszego świetnego zakładu leczniczego przy Długiej.

Mazanowski, który znał metody Baranowa i nigdy ich nie pochwalał, zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Prowadził naradę, ale to Baranow był oficerem wyższym stopniem.

– Nie przyznał się do zamordowania kobiet – rzekł półgębkiem major. – Do kradzieży zresztą też nie. Musieliśmy zastosować trochę inną kurację, co szybko przyniosło efekty…

Lejtnant tylko chrząknął znacząco. Tymczasem Baranow najwyraźniej się rozkręcał.

– Okazało się, że gospodin Bartoszko nie pracował sam. Miał kilku pomocników. Dokładnie czterech. Niestety, dyskrecja nie jest dominującą cechą ich szefa. – zaśmiał się, po czym sięgnął do leżącej przed nim teczki, skąd wydobył policyjne kartoteki ze zdjęciami, przez chwilę ważył je w dłoniach, wreszcie rzucił na blat stołu niczym karty do gry.

– Dwóch z nich to starzy znajomi z Bałut – wyjawił. – Drobne kradzieże, rozboje. Trzeba będzie jak najszybciej złożyć im wizytę.

– A pozostali dwaj? – chciał wiedzieć milczący dotąd Czerkasow.

Major wymienił nazwiska, które jednak śledczym niewiele mówiły. Emil Mazanowski zanotował je skwapliwie.

– Mógł skłamać – wtrącił Kropotkin i zaraz opuścił wzrok.

Baranow spojrzał na niego bykiem i wycedził przez zęby:

– Mojej nahajce jeszcze nikt nie skłamał, rozumiecie, Kropotkin? Nikt!

– Tak jest, panie majorze – wykrztusił postawiony do pionu prystaw.

Do dalszej wymiany opinii nie doszło, gdyż prowadzący naradę zaczął rozdzielać zadania. Rajfurki, właściciele lupanarów i pomocnicy złomiarza – z nimi wszystkimi należało teraz porozmawiać. Śledczy powstawali z krzeseł, ktoś nawet otworzył okno, choć, wbrew pozorom, w gabinecie nie zrobiło się ani trochę głośniej, ani chłodniej.

– Pan chyba o czymś zapomniał, Emilu Władysławowiczu – odezwał się doktor Kalumkin, nie ruszywszy się z miejsca.

– O czym? – Mazanowski uśmiechnął się do medyka.

– Jak powiedziałem, tym kobietom ktoś usunął narządy rodne. Uczynił to ktoś, kto zna się na rzeczy i dysponuje odpowiednimi narzędziami. Świadczą o tym zadane ofiarom rany.

– Do czego pan zmierza, doktorze?

– Chodzi mi o to, że w kręgu naszych podejrzeń, prócz osób czerpiących korzyści z nierządu oraz zbieraczy złomu, powinna chyba znaleźć się jeszcze jedna grupa zawodowa. Może mniej liczna, ale wcale nie łatwiejsza do zbadania.

Wszyscy, nawet Baranow, który już stał na progu gabinetu, spojrzeli na Kalumkina.

– Tak, panowie – powiedział cicho medyk. – Mam na myśli lekarzy. Uważam, że tego nie mógł zrobić nikt inny.

Pozdrowienia z Londynu

Подняться наверх