Читать книгу Wielkie kłamstewka - Liane Moriarty - Страница 15
Rozdział jedenasty
Оглавление– Latasz tak wysoko, jak ten samolot, tatusiu? – zapytał Josh. Lecieli już siedem godzin z Vancouver do Sydney. Na razie wszystko było w porządku. Obyło się bez kłótni. Chłopcy siedzieli przy oddzielnych oknach, a Celeste i Perry obok nich.
– Nie. Nie pamiętasz, co ci mówiłem? Muszę latać naprawdę nisko, żeby unikać radarów – oznajmił Perry.
– Aha. – Josh odwrócił się z powrotem do okna.
– A dlaczego musisz unikać radarów? – spytała Celeste.
Perry potrząsnął głową i wymienił pobłażliwy uśmiech z siedzącym obok Celeste Maxem, który nachylił się, żeby posłuchać.
– Przecież to oczywiste. Prawda, Max?
– To ściśle tajne, mamusiu – powiedział uprzejmie Max. – Nikt nie wie, że tatuś potrafi latać.
– Ach, no tak – odrzekła Celeste. – Przepraszam. Że też nie pomyślałam.
– Widzicie, gdyby mnie złapali, pewnie zostałbym poddany całej serii testów – objaśnił Perry. – Chcieliby wiedzieć, skąd mam taką supermoc, a potem zwerbowaliby mnie do sił powietrznych i musiałbym wyruszać na tajne misje.
– No tak, a tego nie chcemy – zauważyła Celeste. – Tata i tak dosyć się najeździ.
Perry wyciągnął rękę i ze skruchą nakrył jej dłoń.
– Ty nie umiesz naprawdę latać – oświadczył Max.
Perry uniósł brwi, wytrzeszczył oczy i lekko wzruszył ramionami.
– Czyżby?
– Tak mi się zdaje – odpowiedział niepewnie Max.
Perry puścił do Celeste oko. Od lat opowiadał chłopcom, że posiadł dar latania; nie szczędził przy tym niedorzecznych szczegółów na temat tego, jak odkrył go w wieku lat piętnastu. Ich pewnie czeka to samo, jeśli odziedziczyli po nim tę moc i będą jeść wystarczająco dużo brokułów. Chłopcy nigdy nie wiedzieli, czy mówi poważnie.
– Ja wczoraj latałem, kiedy przejechałem nad tym rowem na stoku – oświadczył Max i zademonstrował ręką trajektorię. – Ziuuuu!
– Tak, tak, latałeś. Mało nie dostałem zawału. – Max zachichotał, a Perry złączył ręce przed sobą i przeciągnął się. – Au. Daliście mi w kość. Nie nadążam za wami. – Celeste przyjrzała mu się uważnie. Dobrze wyglądał: opalony i zrelaksowany po pięciu dniach szusowania i jeżdżenia na sankach. W tym problem. Nadal beznadziejnie ją pociągał. – No co? – Podchwycił jej spojrzenie.
– Nic.
– Fajnie było?
– Cudownie – odpowiedziała z uczuciem. – Bajecznie.
– Myślę, że to będzie dla nas dobry rok – oznajmił Perry. Przytrzymał jej wzrok. – Nie uważasz? Chłopcy pójdą do szkoły, ty będziesz miała więcej czasu dla siebie, a ja… – Urwał i przejechał kciukiem po poręczy, jakby sprawdzał jakość tapicerki. Potem znów spojrzał na żonę. – Zrobię, co w mojej mocy, żeby to był dla nas dobry rok. – Uśmiechnął się, skrępowany.
Czasem to robił. Mówił bądź robił coś, przez co czuła się nim oczarowana, jak przez pierwszy rok po tym, gdy poznali się na nudnym, służbowym spotkaniu. Wtedy po raz pierwszy zrozumiała znaczenie słów „stracić dla kogoś głowę”.
Poczuła, jak ogarnia ją spokój. Stewardesa częstowała pasażerów czekoladowymi ciastkami pieczonymi na pokładzie samolotu. Pachniały obłędnie. Może to naprawdę będzie dla nich dobry rok?
Może jednak zostanie. Zawsze ogarniała ją bezbrzeżna ulga na myśl o tym, że mogłaby zostać.
– Po powrocie pójdziemy na plażę – oświadczył Perry. – Zbudujemy wielki zamek z piasku. Jednego dnia bałwan, drugiego zamek. Można wam tylko zazdrościć takiego życia, dzieciaki.
– No. – Josh ziewnął i przeciągnął się rozkosznie na fotelu w klasie biznesowej. – Jest całkiem fajne.
◊
Melissa: Pamiętam, że widziałam Celeste i Perry’ego z bliźniakami na plaży w czasie ferii świątecznych. Powiedziałam do męża: „To jedna z nowych mam”. Mało mu oczy nie wypadły. Celeste i Perry byli tacy szczęśliwi i roześmiani, pomagali dzieciom budować okazały zamek z piasku. W sumie to przykre. Nawet ich zamek był lepszy od naszego.