Читать книгу Wielkie kłamstewka - Liane Moriarty - Страница 20
Rozdział szesnasty
Оглавление– I co sądzisz o Jane? – zapytała jeszcze tego samego wieczoru Madeline, kiedy Ed mył zęby, a ona opuszką palca wklepywała dramatycznie kosztowny krem pod oczy. (Miała specjalizację z marketingu, na miłość boską. Wiedziała, że wyrzuciła pieniądze w błoto.) – Ed?
– Czekaj, zaraz umyję zęby. – Przepłukał usta, wypluł i postukał szczoteczką o umywalkę. Puk, puk, puk. Zawsze trzy zdecydowane stuknięcia, jakby szczoteczka była młotkiem bądź kluczem maszynowym. Czasem, kiedy Madeline była lekko wstawiona, zaśmiewała się z tego do łez. – Jane wygląda na dwanaście lat – stwierdził w końcu. – Wygląda na młodszą od Abigail. W głowie się nie mieści, że jest matką chłopca w wieku Chloe. – Z uśmiechem wycelował w żonę szczoteczką. – Ale będzie naszą tajną bronią na wieczorku integracyjnym. Zna odpowiedzi na wszystkie pytania z dziedziny współczesnej popkultury.
– Coś mi się zdaje, że wiem na ten temat więcej niż ona – stwierdziła Madeline. – Daleko jej do przeciętnej dwudziestoczterolatki. Pod pewnymi względami wydaje się wręcz staroświecka, wiesz, jak ktoś z pokolenia mojej mamy.
Przejrzała się w lustrze, westchnęła i odstawiła swój słoiczek nadziei na półkę.
– Nie może być aż tak staroświecka – zauważył Ed. – Wspomniałaś przecież, że zaszła w ciążę po seksie z przygodnie napotkanym facetem.
– I urodziła to dziecko – zaznaczyła Madeline. – A to już dość staroświeckie podejście.
– Przecież mogła zostawić je pod kościołem – odparł Ed. – W melinowym chruśniaku.
– Jakim?
– Malinowym. Chyba jest takie słowo? Malinowy?
– Zdawało mi się, że powiedziałeś „melinowym”.
– Powiedziałem. Chciałem zatuszować swój błąd. Ty, a o co chodzi z tą gumą? Żuła cały dzień.
– Wiem. Chyba jest uzależniona.
Ed zgasił światło w łazience. Podeszli do łóżka, każde ze swojej strony, pstryknęli lampki nocne i jednocześnie odrzucili kołdry gładkim, wyćwiczonym ruchem, który dowodził, w zależności od nastroju Madeline, że albo są małżeństwem doskonałym, albo ugrzęźli w małomiasteczkowej rutynie, w związku z czym muszą sprzedać dom i wyruszyć w podróż tropem yeti.
– Najchętniej wzięłabym Jane w obroty – rozważała głośno, kiedy Ed szukał w książce strony, na której skończył. Był wielbicielem kryminałów Patricii Cornwell. – Ona się tak okropnie czesze. Zupełnie płasko na czubku głowy. Przydałoby się jej trochę objętości.
– Objętość – mruknął Ed. – Właśnie. Też tak sądzę. Z ust mi to wyjęłaś. – Przerzucił kartkę.
– Musimy znaleźć jej chłopaka.
– Koniecznie.
– Wzięłabym w obroty i Celeste. Wiem, że to dziwnie brzmi. To jasne, że wygląda pięknie, bez względu na wszystko.
– Celeste? Pięknie? – odparł Ed. – Nie zauważyłem.
– Cha, cha.
Madeline sięgnęła po swoją książkę, lecz zaraz ją odłożyła.
– One są takie różne, Jane i Celeste, a jednak zdaje mi się, że coś je łączy. Nie umiem tego określić.
Ed odłożył swój kryminał.
– Ja ci powiem, co je łączy.
– No?
– Obie mają jakąś skazę – oznajmił.
– Skazę? Co ty opowiadasz?
– Sam nie wiem. Po prostu umiem rozpoznać takie dziewczyny. Kiedyś się z nimi umawiałem. Wyczuję taką na kilometr.
– Ja też miałam skazę? – spytała Madeline. – Dlatego ci się spodobałam?
– Ależ skąd – zapewnił i ponownie sięgnął po książkę. – Ty nie miałaś żadnej skazy.
– A właśnie że miałam! – zaoponowała Madeline. Chciała być intrygująca i ze skazą. – Miałam złamane serce, kiedy mnie poznałeś.
– Istnieje pewna różnica między złamanym sercem a skazą – zauważył Ed. – Byłaś smutna i zraniona. Może miałaś złamane serce, ale sama nie byłaś złamana. A teraz siedź cicho, bo wyczuwam tu podstęp i nie dam się na niego nabrać, pani Cornwell. Nic z tych rzeczy.
– Hmm – zamyśliła się Madeline. – Może i Jane ma jakąś skazę, ale nie rozumiem, jaką skazę może mieć w sobie Celeste. Jest bogata, piękna, ma wspaniałego męża, a były nie próbuje ukraść jej dziecka.
– Tobie też nikt nie próbuje nikogo ukraść – odparł Ed, nie odrywając oczu od lektury. – Po prostu Abigail dojrzewa. Nastolatki są szurnięte. Przecież wiesz.
Madeline z ociąganiem ponownie sięgnęła po książkę. Pomyślała o Jane i Ziggym, idących za rękę ścieżką po tym, jak stąd wyszli. Chłopiec opowiadał coś matce, wymachując dziko jedną ręką, a Jane słuchała z przechyloną głową, niosąc w drugiej ręce kluczyki od samochodu. Madeline usłyszała jej słowa: „Mam pomysł! Jedźmy tam, gdzie mają te pyszne taco!”.
Ich widok przywołał wspomnienia z czasów, kiedy była samotną matką. Przez pięć lat, tylko ona i Abigail. Mieszkały w dwupokojowym mieszkanku nad włoską restauracją. Zajadały się makaronem na wynos i mnóstwem czosnkowego chleba za darmo. (Madeline przytyła siedem kilo.) Były dziewczynami Mackenzie spod Dziewiątki. Zmieniła nazwisko Abigail na swoje panieńskie (i odmówiła ponownej zmiany po ślubie z Edem; wystarczy tych zmian jak na jeden życiorys). Nie zniosłaby, gdyby Abigail paradowała z nazwiskiem ojca, kiedy Nathan byczył się na plaży w Bali ze zdzirowatą fryzjerką. Fryzjerką, która notabene miała koszmarne włosy: czarne odrosty i rozdwojone końcówki.
– Zawsze myślałam, że Abigail za karę nie będzie go kochała. A przynajmniej nie tak jak mnie – powiedziała do Eda. – Cały czas to sobie wmawiałam. Abigail nie będzie chciała, żeby poprowadził ją do ołtarza. Drań dostanie za swoje, myślałam. Ale wiesz co? Wszystko uchodzi mu płazem. Ma teraz Bonnie, milszą, młodszą i ładniejszą ode mnie, ma córeczkę, która zna alfabet, a teraz dostanie Abigail! Wykręcił się od odpowiedzialności. Niczego nie żałuje. – Stwierdziła ze zdziwieniem, że głos jej się załamał. Sądziła, że jest tylko zła, ale teraz utwierdziła się w przekonaniu, że jest dotknięta. Abigail doprowadzała już ją do szału. Drażniła i frustrowała. Ale po raz pierwszy zraniła ją do żywego. – Miała mnie kochać najbardziej – pożaliła się jak dziecko i próbowała się roześmiać, bo to był żart, tyle że mówiła ze śmiertelną powagą. – Myślałam, że mnie kocha najbardziej.
Ed odłożył książkę i objął żonę.
– Mam zatłuc drania? Ukatrupić? I wrobić w to Bonnie?
– Tak, poproszę – wydusiła w jego ramię. – Byłoby cudownie.
◊
Detektyw sierżant Adrian Quinlan: Jeszcze nikogo nie aresztowaliśmy, ale mogę powiedzieć, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rozmawialiśmy już z osobą lub osobami zamieszanymi w tę sprawę.
Stu: Nie sądzę, aby ktokolwiek, łącznie z policją, miał blade pojęcie, kto co zrobił.