Читать книгу Wielkie kłamstewka - Liane Moriarty - Страница 18
Rozdział czternasty
Оглавление– Zaprosiłam do nas Jane i Ziggy’ego na przyszły tydzień. – Madeline zadzwoniła do Celeste, gdy tylko zakończyła rozmowę z Jane. – Koniecznie wpadnij z chłopcami. Na wypadek gdyby tematy nam się wyczerpały.
– Aha – odpowiedziała Celeste. – Wielkie dzięki. Zapraszasz chłopca, który…
– Tak, tak – przerwała jej Madeline. – Małego dusiciela. Ale jak wiesz, nasze dzieci też nie są święte.
– Tak w ogóle to wczoraj, kiedy poszliśmy po mundurki, spotkałam matkę ofiary – oznajmiła Celeste. – Renatę. Zabroniła swojej córce zadawać się z Ziggym i zasugerowała, że mam zrobić to samo.
Madeline mocniej ścisnęła słuchawkę.
– Nie ma prawa ci tak mówić!
– Moim zdaniem po prostu się martwi…
– Nie można skreślać dzieciaka, zanim jeszcze zaczął szkołę!
– Hm, czy ja wiem. Spróbuj się postawić w jej sytuacji, gdyby to spotkało Chloe, no nie wiem…
Madeline przycisnęła słuchawkę do ucha, bo głos Celeste przycichł. Często tak robiła: rozmawiała normalnie, po czym nagle odpływała myślami.
W ten sposób się poznały – dzięki zamyśleniu Celeste. Ich dzieci chodziły razem na lekcje pływania, kiedy były młodsze. Chloe i bliźniacy stawali na małym podeście na skraju basenu, po czym kolejno ćwiczyli pływanie pieskiem i unoszenie się na wodzie pod okiem instruktora. Madeline od początku zwróciła uwagę na olśniewającą matkę, która przychodziła popatrzeć, ale nigdy do niej nie zagadała, mając pełne ręce roboty z czteroletnim wówczas Fredem. Tamtego dnia Fred zajął się lodami i Madeline obserwowała Chloe dryfującą na powierzchni jak rozgwiazda, kiedy jej uwagę przykuł bliźniak na podeście. Jeden bliźniak. „Hej!”– wrzasnęła, szukając instruktora. Rozejrzała się za piękną matką, która stała na uboczu, wpatrzona w dal. „Pani synek!”, krzyknęła Madeline. Ludzie w zwolnionym tempie odwracali głowy. Ratownik zapadł się pod ziemię. – „Ożeż kurwa mać…” mruknęła i wskoczyła do basenu, tak jak stała, w butach na obcasach i całej reszcie, po czym wyciągnęła Maxa z dna niecki, krztuszącego się i plującego. Podczas gdy Celeste z płaczem tuliła mokrych chłopców i szlochała słowa podziękowania, Madeline darła się na wszystkich wokół. Szkółka biła się w pierś, a zarazem bezwstydnie migała od odpowiedzialności za całe zajście. Dziecko nie doznało uszczerbku na zdrowiu, ale oczywiście bardzo przepraszają, jeśli ktoś odniósł takie wrażenie, i z pewnością wezmą to pod uwagę na przyszłość. Obie natychmiast wypisały stamtąd dzieci, a Celeste, była prawniczka, wysmarowała list, w którym zażądała rekompensaty za zniszczone buty Madeline i sukienkę „tylko do czyszczenia chemicznego” oraz całkowitego zwrotu opłat za naukę pływania. W ten sposób się zaprzyjaźniły. Gdy Madeline poznała Perry’ego, od razu zorientowała się, że nie wie on wszystkiego o okolicznościach, w jakich się poznały. Mężowie nie zawsze muszą wszystko wiedzieć.
Zmieniła temat:
– Perry wyjechał tam, dokąd miał jechać?
Celeste nagle oprzytomniała.
– Do Wiednia. Tak. Nie będzie go trzy tygodnie.
– Już tęsknisz? – spytała Madeline. Taki żarcik. W słuchawce zapadła cisza. – Jesteś tam? – zapytała Madeline.
– Lubię grzanki na kolację – odpowiedziała wymijająco Celeste.
– O tak, ja jem ciastka czekoladowe z jogurtem, kiedy Ed wyjeżdża – ożywiła się Madeline. – O matko, dlaczego wyglądam na taką skonaną?
Dzwoniła, siedząc na łóżku w pełniącym funkcję biura pokoju gościnnym, gdzie zawsze składała rzeczy po praniu, i właśnie dostrzegła swoje odbicie w lustrze szafy na przeciwległej ścianie. Wstała z łóżka i podeszła bliżej, wciąż przyciskając słuchawkę do ucha.
– Może jesteś skonana – zasugerowała Celeste.
Madeline przycisnęła opuszką palca dolną powiekę.
– Przecież się wyspałam! – oznajmiła. – Dzień w dzień myślę sobie: A coś ty dzisiaj taka zmięta? i dopiero ostatnio przyszło mi do głowy, że może po prostu ja już tak wyglądam.
– Kup sobie ogórek. Słyszałam, że pomaga na obrzęki – poradziła jej nonszalancko Celeste. Madeline wiedziała, że Celeste jest doskonale obojętna na całą dziedzinę życia, którą ona sama uwielbiała: ciuchy, kremy, makijaż, dodatki, biżuteria. Czasami patrzyła na przyjaciółkę z jej długimi, złotorudymi włosami upiętymi byle jak i miała ochotę pobawić się nią jak lalką Barbie.
– Opłakuję moją młodość – oznajmiła. Celeste prychnęła. – Wiem, że nigdy nie byłam zbyt piękna…
– Nadal jesteś piękna – zapewniła Celeste.
Madeline skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze i odwróciła wzrok. Nie chciała przyznać, nawet sama przed sobą, jak bardzo przygnębia ją to, że się starzeje. Chciała być ponad tak powierzchowne zmartwienia. Chciała się troszczyć o kondycję świata, a nie o swoje zmarszczki i zagniecenia. Każda oznaka upływu czasu napełniała ją irracjonalnym poczuciem wstydu, jakby za słabo się starała. Tymczasem Ed z roku na rok stawał się coraz bardziej pociągający, w miarę jak pogłębiały się jego zmarszczki wokół oczu.
Usiadła z powrotem na łóżku i wróciła do składania prania.
– Bonnie przyjechała dziś po Abigail – oznajmiła. – Stanęła w drzwiach i wyglądała jak, sama nie wiem, szwedzka zbieraczka owoców, w szaliku w biało-czerwoną kratkę na głowie, i Abigail wybiegła z domu. Jak na skrzydłach. Jakby nie mogła już znieść swojej starej matki.
– Uhm – odmruknęła Celeste. – Już rozumiem.
– Czasem mam wrażenie, że ją tracę. Czuję, jak mi się wymyka, i mam ochotę ją złapać i powiedzieć: „Abigail, on ciebie też rzucił. Wystawił nas obie do wiatru”. Ale muszę postępować jak dorosła. A najgorsze jest to, że ona faktycznie jest szczęśliwa, kiedy tam medytują całą rodziną i żrą ciecierzycę.
– Na pewno nie – stwierdziła Celeste.
– Prawda? Nie znoszę ciecierzycy.
– Serio? A ja lubię. Jest zdrowa.
– Zamknij się. To jak? Przywieziesz chłopców, żeby się pobawili z Ziggym? Czuję, że biedna Jane będzie potrzebować wsparcia w tym roku. Zostańmy jej przyjaciółkami i weźmy ją pod swoje skrzydła.
– Jasne, że przyjedziemy – obiecała Celeste. – Przywiozę ciecierzycę.
◊
Pani Lipmann: Nie. Żaden wieczorek integracyjny w tej szkole nie skończył się rozlewem krwi. To obraźliwe i oszczercze pytanie.