Читать книгу Zostały jeszcze pieśni. Jacek Kaczmarski wobec tradycji - Praca zbiorowa - Страница 17
BARDOWIE
Filip Łobodziński
MOJA OSOBISTA HISTORIA MURÓW
5
ОглавлениеW lecie 1968 roku przyszła Llachowi do głowy melodia, do której uporczywie wsadzał powtarzane słowo tomba (słowo to istnieje i w katalońskim, i we francuskim, choć różnie się czyta i różne reprezentuje formy gramatyczne tego samego znaczenia „przewrócić się”). Do dziś w miasteczku Verges można oglądać pianino, na którym powstała piosenka – słusznie jest przedmiotem swoistego kultu. Z początku Llach tylko podśpiewywał sobie motyw pod nosem, ale wkrótce zorientował się, że koledzy nucą wraz z nim. Stopniowo obudował więc owo tomba pozostałymi słowami refrenu. Potem doszły zwrotki. Tytuł podpowiedziała mu znajoma poetka Maria Aurèlia Capmany. Gdy całość nabrała kształtów, Lluís Llach miał już jasny zamiar – pokazać, że system, który panuje w kraju, jest nie tylko antyspołeczny, ale też zepsuty od środka, że wystarczy wspólny wysiłek, by wyrwać się z niewoli. Ale rzeczywista siła pieśni L’estaca jeszcze do niego nie docierała.
Miał już w tym czasie podpisaną umowę z lokalną wytwórnią płytową Concèntric, której wolno było wydawać piosenki po katalońsku w niskich nakładach. Czas był gorący – w Europie buntowali się studenci. Llach już wtedy czuł się dzieckiem francuskiej rewolty. Hiszpania tymczasem wysyłała na konkurs Eurowizji nie kogo innego, tylko samego Joana Manuela Serrata, jednego z Szesnastu Sędziów. Miał tam zaśpiewać niezwykle przebojową piosenkę La la la – niezły tytuł skądinąd… Serrat domagał się, żeby móc zaśpiewać ten nieskomplikowany utwór po katalońsku. Na to nie mogła zgodzić się komisja Eurowizji, która już zatwierdziła La la la z tekstem hiszpańskim.
Serrat zresztą miał ukryty plan – zamierzał przemycić w konkursie inną, własną piosenkę El titiritero, również głównie po katalońsku. Byłby to absolutny zamach na reguły konkursu, ale Serratowi chodziło nie tyle o jego wygranie, ile o zwrócenie uwagi międzynarodowej opinii publicznej na problem Katalończyków i ich języka. Zaszantażował organizatorów w ostatniej chwili, oświadczając, że „albo zaśpiewa po katalońsku, albo odmawia występu”. Państwowa telewizja TVE szybko ściągnęła z zagranicy młodą gwiazdkę Massiel, która zaśpiewała La la la po hiszpańsku, wygrała konkurs, a Serrat zaczął uchodzić za nieugiętego bojownika o wolność katalońskiego słowa.
W tym samym roku Llach dostał propozycję, by wystąpić na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Barcelonie. Koncern CBS oferował mu gażę 2 milionów peset – o ile zaśpiewa po kastylijsku (czyli hiszpańsku). Odmówił, bo, jak oświadczył, chce zarabiać na życie, przestrzegając przy tym zasad ideologicznych, etycznych i artystycznych. Do dziś zresztą jest zdania, że być pieśniarzem katalońskim to nie tylko zawód, nie tylko tytuł do chwały, ale po prostu czysta radość.
W 1968 roku, w gorącej więc atmosferze, nagrywał Llach swoją trzecią płytkę, tzw. czwórkę. Miał już na nią trzy piosenki – Cop de destral, Cançó sense fi i Per un tros del teu cos. Firma Concèntric domagała się czwartej. Niejako z marszu nagrał więc z muzykami studyjnymi L’estaca, zadowolony, że melodyjna i ważka pieśń trafi do sklepów. Nawet nie przypuszczał, do ilu…
Jednak najpierw trzeba było przekonać cenzorów. W systemie totalitarnym to jedna z najważniejszych podstaw państwa. Nic dziwnego, że dopiero za ósmym podejściem, 28 czerwca 1968 roku, Llach otrzymał upragniony stempelek od urzędników Ministerstwa Informacji i Turystyki. Jak wspomina, chachmęcił, trochę fałszował, pomrukiwał. Wprawdzie cenzorzy mieli tekst przed nosem, ale wersja zaśpiewana brzmiała fatalnie. Puścili. Dali tylko adnotację, żeby piosenka nazywała się Ahir – Wczoraj. I najwyraźniej zapomnieli.
Nieświadomi tej historii, kilkanaście lat później, śpiewając tę samą pieśń, tą samą metodą fałszowania i mruczenia przed cenzorem posłużyli się trzej studenci w Warszawie. Z równie pozytywnym skutkiem. Ale o tym w swoim czasie.
W każdym razie, raz przystawiwszy pieczątkę, cenzorzy przestali zawracać sobie głowę piosenką o pastuchach. W końcu nie tylko Llach tworzył, musieli więc analizować całe mnóstwo kolejnych dzieł, by wyłapać ewentualne słowa bezpośrednio lub aluzyjnie godzące w ustrój. Może czujność ich uśpił też fakt, że mniej więcej w tym samym czasie Joan Manuel Serrat jął zapowiadać swoją wolę śpiewania wyłącznie w języku kastylijskim.
Płytka ukazała się, a niedługo potem, pod koniec 1968 roku, w sklepach pojawił się też debiutancki longplay Lluisa Els èxits de Lluís Llach (Przeboje Lluisa Llacha). L’estaca otwierała na nim drugą stronę. Ponieważ jednak firma Concèntric nie mogła tłoczyć dużych nakładów płyt śpiewanych w „ludowym dialekcie”, świat pewnie nigdy by się nie dowiedział o Llachu, gdyby nie koncerty. Młodzieniec opanował już tremę, a ponieważ – zgodnie z ideami przyświecającymi Szesnastu Sędziom – chciał docierać wszędzie, gdzie się dało, zdecydował się grać koncerty na gitarze zamiast znacznie lepiej opanowanego pianina. Jeździł przecież po małych miasteczkach i wsiach, a nie wszędzie mógł liczyć, że trafi na pianino, w dodatku w miarę nastrojone. W ten sposób z delikatnego walczyka L’estaca stała się pełną energii balladą.
I porywała ludzi wszędzie, gdziekolwiek dotarła. „Wkrótce na pamięć znali pieśń…” Cały rok 1969 to dziesiątki występów i coraz większa sława młodego pieśniarza. Najmłodszy z Sędziów – co było wyraźnie widać – okazał się najwybitniejszym. To jego piosenki zaczęły być na ustach Katalończyków, a także wielu demokratycznie nastawionych Hiszpanów, którzy wspierali wszelkie inicjatywy, mogące naruszyć skostniały, dogorywający aparat frankistowskiego państwa.
Aparat jednak, choć faktycznie dożywał swych dni, nie zamierzał się poddać. Do władz dotarło bowiem, że ten młody Katalończyk wymyka się zdecydowanie spod kontroli, a, co najgorsze, do ekstazy doprowadza publiczność ta cholerna piosenka o starcu i palu. Dlatego cenzura zweryfikowała własną decyzję sprzed niespełna roku i objęła tekst piosenki całkowitym zakazem publicznego wykonywania. Tyle że L’estaca zdążyła już osiągnąć niebotyczną popularność i publiczność nie potrzebowała suflera ze sceny… „Sama melodia bez słów niosła ze sobą starą treść”. I dopiero wówczas chwytliwa, mocna piosenka stała się symbolem.
Ewidentnym dowodem, że system nie panuje nad rozbudzonym żywiołem, była oficjalnie wydana kolejna płyta Llacha, koncertowa Ara i aquí (Teraz i tutaj) z 1970 roku. Zespół Llacha zaczyna tam grać melodię inkryminowanej pieśni, a publiczność wpada w ekstazę. Kilka lat później, przebywając na przymusowej emigracji, Llach napisał na ten temat piosenkę Silenci (Cisza), której refren brzmiał:
[20] L. Llach, Silenci, w: I si canto trist…, Movieplay 1974.