Читать книгу Viagra mać - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 11

Jak się tworzy legendy

Оглавление

Pozwoliłem sobie kiedyś, dość już dawno temu, napisać w pewnym felietonie, co moim zdaniem po roku 1989 zmieniło się w polskich mediach. Otóż zmieniło się to, że przestały one kłamać w taki sposób, jak robiła to „Prawda”, a zaczęły kłamać tak, jak to robi „New York Times”. Podtrzymuję tę opinię nadal.

Niemal modelowym przykładem takiej „nowej” metody fałszowania obrazu rzeczywistości jest historia, którą być może jeszcze Państwo pamiętają, choć miała miejsce ładnych parę lat temu, na początku lat dziewięćdziesiątych. Media doniosły wtedy, że w Irlandii jest pewna czternastoletnia dziewczynka, która została zgwałcona i w efekcie tego gwałtu zaszła w ciążę. Dziewczynka chciała się zatem wyskrobać, na co okrutne irlandzkie władze nie pozwoliły, więcej nawet – zabroniły jej wyjazdu za granicę, wiedząc, w jakim celu się tam ona wybiera. Pamiętają Państwo? Przez świat przetoczyła się wtedy istna histeria współczucia dla biednej czternastolatki. Codziennie jako ważne wiadomości trafiały do dzienników informacje, że taka to a taka gwiazda rocka potępiła irlandzki rząd, albo że ten lub inny intelektualista podpisał wraz z watahą innych apel, by dziewczynce umożliwić skrobankę. Trwało to długie tygodnie, przy okazji dając asumpt do rozpętania propagandowej nagonki na wszystkich przeciwników aborcji, z Kościołem na czele. A potem, jakoś tak niepostrzeżenie, sprawa przycichła, rozpłynęła się i nikt, idę o zakład, nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak się właściwie skończyła.

Ja natomiast to powiedzieć mogę, bo, zupełnym przypadkiem, jakieś pół roku później wypatrzyłem w serwisie Reutera skrytą wstydliwie, niewielką notkę. Otóż sąd rzekomego gwałciciela uwolnił od zarzutu, stwierdziwszy, że czternastoletnia rzekoma ofiara już od roku była jego regularną kochanką, zaś wersję o gwałcie wymyśliła po to, by pozbyć się niechcianego dziecka. A przy okazji dowiedziałem się też, o czym nikt wcześniej nie wspomniał, że była ona nie Irlandką, a Arabką, co ma pewne znaczenie, gdyż u Arabów już dziewczynka dwunastoletnia jest uważana za dojrzałą płciowo, i sama się za takową uważa – mniemany gwałciciel nie był jej pierwszym kochankiem, tylko już trzecim.

Dowiedziałem się o tym, bo przypadkiem jestem dziennikarzem i tego dnia akurat siedziałem przy serwisie. Z wielkonakładowych dzienników, wiodących stacji lub gazet nie przekazała tej informacji bodaj żadna – a jeśli, to ukrytą gdzieś na ostatnich stronach. Taka jest właśnie propaganda w nowym stylu, tak właśnie działa Rój. Proszę zobaczyć: pośród setek, jeśli nie tysięcy redaktorów tworzących wokół tej sprawy medialną histerię nie znalazł się bodaj jeden, który chciałby sięgnąć do źródła, sprawdzić fakty, zweryfikować podaną przez jedną ze stron wersję wydarzeń!

Takich przykładów starczyłoby na całą książkę, począwszy od niemalże archetypu załgania mediów, jakim był sposób relacjonowania wojny w Wietnamie. W 1969, by ograniczyć się do tego jednego przykładu, odkryto pod Hue masowy grób dwóch tysięcy rozstrzelanych przez komunistów „elementów obcych klasowo” – księży, nauczycieli, rzemieślników, sklepikarzy i inżynierów z zajętego przez Vietcong pobliskiego miasta. Ot, taki mały Katyń, jakich uczniowie Lenina pozostawili wiele na całym świecie. Amerykańska telewizja nie pokazała tego grobu ani razu. Gazety zamieściły o nim kilka wzmianek, spekulując, że mogą to być ofiary masakry dokonanej przez US Army, CIA, względnie żołnierzy demokratycznego Wietnamu ze stolicą w Sajgonie. Gdy okazało się, że wszelkie dowody wskazują na komunistów – nad sprawą zapadło głuche milczenie. W tym samym czasie niezależne światowe media licytowały się w potępieniach dla „brudnej wojny” i „amerykańskiego imperializmu”, a kudłaci idioci urządzali manifestacje... nie, nie w imię komunizmu, broń Boże, tylko w obronie pokoju. Oczywiście rozumianego na sposób sowiecki.

Co tam jeszcze mamy w teczce? Ano, zerknijmy. Sprawa trzynastoletniego chłopca z Arkansas, niejakiego Dirksinga, który w 1999 roku porwany został przez dwóch homoseksualistów – pedofilów. Porywacze urządzili sobie z nim długotrwałą, sadystyczną orgię, której kochany inaczej mały homofob nie przeżył. Obaj zwyrodnialcy zostali schwytani i stanęli przed sądem. Ich procesu nie relacjonowała jednak żadna z tak zwanych „wiodących” sieci telewizyjnych. Nie zainteresował on też żadnej z ogólnokrajowych gazet, żadnego „New York Timesa” czy innego „Washington Post”. Summa summarum, o śmierci trzynastolatka wspomniano w 46 tekstach, niemal wyłącznie w lokalnych gazetach. Zupełnie inaczej było rok wcześniej, gdy chuligani zakatowali na ulicy homoseksualistę Sheparda. Tylko w ciągu pierwszego miesiąca po tym wydarzeniu prasa amerykańska poświęciła mu 3007 publikacji, w tym sam wspomniany wyżej „New York Times” 45 (przypominam: w ciągu miesiąca!). Shepard trafił na czołówki wielkich tygodników, stał się bohaterem programów telewizyjnych, odbyły się, oczywiście, a jakże, rozmaite „akcje” z udziałem sławnych aktorów z Hollywood, i tak dalej.

Dalej? Skoro już mówimy o tym nieszczęsnym „New York Timesie”, zapewne nie najbardziej kłamliwej gazecie świata, ale na pewno najbardziej spośród kłamliwych gazet wpływowej i stąd stanowiącej źródło natchnienia dla tuzów naszego dziennikarstwa, to wspomnijmy o prowadzonej przez tę gazetę wojnie z burmistrzem Nowego Jorku, Rudolphem Giulianim oraz jego polityką w kwestiach bezpieczeństwa, która skądinąd rozsławiła go na cały świat. Zdarzył się przypadek, że w pościgu za bardzo niebezpiecznym przestępcą nowojorscy policjanci zastrzelili przypadkowo młodego Murzyna, który na widok policjantów sięgnął po broń. 63 publikacje w ciągu dwóch miesięcy. Tydzień później policjanci zatrzymali owego ściganego wtedy gangstera, o czym „New York Times” poinformował... jedną kilkuwersową notką w dziale miejskim.

Cóż, w Ameryce są jeszcze przynajmniej ludzie, którym chce się to liczyć i podawać do publicznej wiadomości, nawet jeśli ich głos brzmi słabo, przygłuszony wrzaskiem szczekaczek. Europa nie może się pochwalić nawet tym.

Ale dlaczego właściwie męczę dziś Państwa wszystkimi tymi historiami? Ano dlatego, że właśnie przeczytałem sobie po polsku pamiętniki pani Emilii Schindler, wdowy po osławionym Oskarze Schindlerze – tak, tym od „Arki Schindlera”. Ów Oskar Schindler, dzięki książce o takim tytule, a następnie filmowi „Lista Schindlera” został ostatnio zrobiony bohaterem. Tu i ówdzie postawiono mu nawet pomniki, przy okazji rzucono kolejną porcję kłamstw o rzekomym antysemityzmie Polaków, którzy pozwalali na holocaust, gdy Niemcy starali się ratować Żydów przed zagładą (w których to kłamstwach wspominany tu nowojorski dziennik od lat przoduje).

Tymczasem, jak pisze najpewniejszy świadek zdarzeń sprzed pół wieku, wszystko, co Spielberg sfilmował, zostało wyssane z palca. Schindler nie był żadnym bohaterem, tylko chciwym, samolubnym cwaniakiem, Żydów zatrudniał w swej fabryce nie po to, by ich ocalić, tylko dlatego, że płacili mu za to całym swym majątkiem, a uratował ich około tysiąca właściwie przypadkiem, bo tylko ewakuowanie fabryki do Czech pozwalało mu uciec przed poborem do wojska i frontem wschodnim. Tak to było naprawdę. Tylko że ta prawda, wydana na Zachodzie jakiś czas temu, nie wzbudziła nawet setnej części tego zainteresowania, którym cieszył się film Spielberga. Nie mam wiele nadziei, że w Polsce będzie inaczej – no, ale poczekajmy.

Viagra mać

Подняться наверх