Читать книгу Viagra mać - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 18

Matka Boska instant

Оглавление

W Zabrzu, na szybie u jednej pani, zdarzył się Cud. Cud ów daje możliwość dokonania kilku pouczających obserwacji. Choćby takiej, iż cud jest sprawą nie tyle niezwykłego zdarzenia (świat jest w końcu pełen niezwykłości), co podatnego gruntu. O sto metrów od mojego bloku na szybie opustoszałego sklepu po „Modzie Polskiej” tęczowe plamy, niemal identyczne z zabrzańskimi, pojawiły się dobry rok temu. I równie jak te zabrzańskie przypominały Matkę Boską z Dzieciątkiem – jedna plama większa na górze i druga nieco mniejsza trochę z boku i w dół. Tyle że ludzie na Natolinie nie są widać zbyt pobożni, nikt nie zwrócił na to objawienie uwagi, aż w końcu szybę wymieniono na nową. Ciekawe, swoją drogą, że producenci cudownych szyb jeszcze ich w taki sposób nie reklamują – hasło, że na co setnym oknie pojawi się Matka Boska, mogłoby przyciągnąć klientki nie gorzej, niż obietnica wylosowania samochodu. Nie wyobrażam też sobie lepszej reklamy płynów do mycia szyb, niż zapewnienie, że szorowanie danym specjalnie jonizującym czyścidłem da po kilku latach cud jak malowanie. Zachodnie koncerny, jak z tego wynika, zupełnie nie czują specyfiki polskiego rynku.

Wróćmy jednak do wspomnianego na wstępie podatnego gruntu. Otóż specyfiką zabrzańskiego cudu wydaje mi się jego wymiar antyklerykalny. W relacji telewizyjnej oglądać mogliśmy, jak babiny w charakterystycznych moherowych beretach, z dłońmi zaplecionymi w różańce, wygrażają księdzu proboszczowi. Wredny katabas albowiem, miast być w takiej chwili ze swymi owieczkami, ośmielił się zasugerować, że padło im na mózgi i robią z siebie oraz religii pośmiewisko. Dodajmy, że gdy wreszcie zabrano nawiedzone okno do kościoła, okazało się, iż tam Matka Boska czegoś się ukazywać nie chce. Od razu widać, iż jest to Madonna cokolwiek szczególnego sortu, lepiej czująca się wśród dewotek na podwórku, niż w Domu Bożym.

Zabrze, można powiedzieć, dało nam przykład postępu: oto Kościół Otwarty I Zdemokratyzowany, którego domagają się od lat intelektualiści z „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”. Czyż zabrzańskie cudomanki nie chcą tego samego, co ogromnie przez tychże intelektualistów chwalone ruchy w rodzaju austriackiego „Jesteśmy Kościołem”? W szczegółach oczywiście nie, ale w ogóle tak – chcą mianowicie, by księża podążali za głosem wiernych. Jeśli wierni czują potrzebę adorowania plamy na szkle, to ksiądz ma tę adorację fachowo zorganizować i poprowadzić – za to mu się płaci, a jak nie, to won z takim księdzem, dawać grzeczniejszego. Zupełnie nie wiem, dlaczego propagatorom demokratyzowania Kościoła ubzdurało się, że w efekcie owego zdemokratyzowania Kościół zacznie wyświęcać kobiety, błogosławić homoseksualistów i ekologicznie chrzcić kotki oraz pieski. Być może tak – pomysły ludu bywają nieprzewidywalne. Ale równie dobrze może być tak, że zyskawszy władzę nad Kościołem, wierni demokratycznie skierują go w stronę wojującego totemizmu i zapędzania Żydów z powrotem do gett. Może nawet urządzą weekendowe auto da fé z ojcem Musiałem w roli głównej, bo jakiś spontanicznie wybrany prorok wyperswaduje im, że tego właśnie życzy sobie szklanotęczowy bożek? Zaraz by się intelektualiści przeprosili z „dyktatorskim sposobem kierowania Kościołem” i jego „totalitarnymi z ducha” instytucjami.

Ludzie, mówiąc poważnie, mają rozmaite potrzeby. Wśród nich, obok chędożenia, napychania kałduna, zagarniania pod siebie i gwałcenia innych, istnieje także potrzeba świętości. Człowiek stara się ją zaspokoić – oczywiście w miarę rozsądku. Dobrym przykładem takowego rozsądku jest wynik sondażu wśród amerykańskich katolików, którzy w 90 proc. okazali się być za pewnym zaostrzeniem obyczajów, by zaznaczyć swą wiarę. Konkretnie, okazali się być za powrotem do zwyczaju powstrzymywania się w piątki od jedzenia mięsa (a kto zabrania?). Ale myśl ograniczenia seksu przed- i pozamałżeńskiego wzbudziła niemal jednomyślny sprzeciw. Świętość tak, ale bez przesady.

Otóż cuda, okienne i inne, mają tę dobrą dla ludzi cechę, że wspaniale zaspokajają ową duchową potrzebę świętości (czy raczej: zapychają ją, tak jak wata cukrowa zapycha głód, nie karmiąc), a jednocześnie nic nie wymagają. Nic w każdym razie takiego, co by przeszkadzało zaspokajać inne, wspomniane potrzeby. Zaryzykuję nawet myśl, że im te pozostałe potrzeby są zaspokajane silniej i paskudniej, tym mocniejsza jest od czasu do czasu potrzeba religijnej ekstazy, wymodlenia się aż do upadłego i opędzenia tym sposobem od trosk eschatologicznych.

A że z nauką Chrystusową nie ma to wspólnego zupełnie nic, to trudno. Ważne, że ma wiele wspólnego z demokracją.

Viagra mać

Подняться наверх