Читать книгу Viagra mać - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 6
Rój
ОглавлениеNieuchronnie, prędzej czy później, zawisa to pytanie nad każdą rozmową czy autorskim wieczorem: słuchaj, Ziemkiewicz, ale z kim ty właściwie wojujesz? Pytanie z pozoru najprostsze, w istocie będące pułapką. Bo co, wyliczać po nazwiskach? Dłużyć listę konkretnych spraw, które budzą sprzeciw i gniew? Nie da się. Takie pytanie wymaga ujęcia przeciwników w jednym, krótkim słowie – a to z kolei jest prostą drogą, by tak samo, jednym słowem, wsadzono w jakąś szufladkę i unieważniono i ciebie, przypinając etykietę, powiedzmy, publicysty prawicowego. A, Ziemkiewicz, znam, oczywiście nie czytałem – pewnie jakiś nudziarz od polityki?
Problem w tym, że moim wrogiem, jako publicysty, nie jest jakiś konkretny spisek usiłujący zdobyć władzę nad światem (choć sam żałuję, że świat nie jest taki uporządkowany jak w Jamesie Bondzie), ale setki osób niepowiązanych ze sobą organizacyjnie, nieznających się nawet, a mimo to robiących rzeczy podobnie głupie, podobnie szkodliwe i zbiegające się w jeden wspólny wysiłek „ruszania z posad bryły świata”. Ludzi zarażonych różnymi formami tej samej ideologii, która swoje korzenie miała w naiwności oświecenia, a erupcję zbrodniczej kreatywności w marksizmie. I która skaziła cywilizację Zachodu jak wirusy grypy, w tysięcznych mutacjach, z których każda daje nieodmiennie szkodliwe skutki.
Właśnie przed chwilą dowiedziałem się z gazety, iż grupa holenderskich „obrońców praw człowieka” wyrusza ku brzegom Irlandii statkiem przerobionym na klinikę aborcyjną. Statek ów, zakotwiczony na wodach międzynarodowych, przynieść ma uciśnionym irlandzkim kobietom wyzwolenie od bachorów i możliwość ich bezproblemowego uśmiercania. Ktoś zebrał na to niezły pieniądz, ktoś zwerbował do pracy grupę fanatyków, którym możliwość zabicia niechcianego potomstwa wydaje się światłym prawem, o które należy walczyć. Nie umiem się opędzić od myśli, że stało się to dlatego, iż swego czasu zbyt wielu ludzi milczało, tym milczeniem pozwalając nosicielom ideologicznego wirusa bezkarnie wpajać szerokiej publiczności, że zabijanie dzieci jest w zasadzie OK, jeśli tylko nie mają one możliwości krzyczeć. Natomiast ci, którzy się zabijaniu przeciwstawiają, są brudni i źli, molestują seksualnie własne córki i nienawidzą Żydów, w ogóle są żałośni i wszyscy nimi gardzą – ty też nimi gardzisz, bo przecież jesteś człowiekiem nowoczesnym i na luzie, prawda?
Informacja o aborcyjnym rajdzie na Irlandię trafiła poprzez agencje prasowe do niezliczonej liczby redakcji, na tysiące biurek dziennikarzy, którzy całkiem bezinteresownie, a w większości wypadków nawet bezwiednie, przedstawiają ją w taki sposób, by w warunkowanym przez media widzu wzbudziła pozytywne skojarzenia. Dla kontrastu i zachowania pozoru bezstronności, bez którego nie sposób urabiać odbiorcy, tu i ówdzie urządzona zostanie dyskusja. Jako przeciwnik pływającego krematorium zaproszony zostanie człowiek wyrzucający z siebie z bełkotliwym akcentem nieskładne frazesy, o rozbieganych oczach i śmiesznej, jajowatej głowie, chwalić społeczną inicjatywę będzie jakaś gwiazda mediów, wiedząca doskonale, jaką intonacją mówić, aby telewidz odniósł wrażenie, że ma się rację, a rolę ostatecznej wyroczni zagra upozowany profesor, który głosem pełnym powagi i zadumy oznajmi, że problem jest niejednoznaczny, aborcji on osobiście nie pochwala, ale i potępiać jej nie można.
Nikt tych tysięcy dziennikarzy, intelektualistów i innych kapłanów nowoczesności ze sobą nie kontaktował, nie rozpisywał na głosy tego, co mają powiedzieć – ale prawdę mówiąc, gdyby ktoś taki istniał, nie mógłby osiągnąć lepszego efektu. Ludzie, których rozproszone wysiłki zbiegają się w jednym punkcie, nie stanowią spisku. Stanowią coś w rodzaju roju. Roju, którego członkowie, by użyć słów wielkiego Hemara, „samym instynktem głupoty odnajdują się wzajem, rozumieją się wspólnym językiem i obyczajem”, i każdy z osobna, ale wspólnie z innymi, pracują nad tym, aby unicestwić podstawy, na których trzymała się europejska cywilizacja. Aby zastąpić poszukiwanie prawdy przestrzeganiem zasad poprawności, dyskusję zaś i rozumowanie migotaniem odwołujących się do irracjonalnych emocji, warunkujących obrazków. Aby w imię jakiejś mgliście wyobrażanej utopii, hasełek w rodzaju tolerancji, wrażliwości społecznej czy walki z rasizmem niszczyć poczucie sprawiedliwości, zdrowego rozsądku, więzów między rodzicami a dziećmi. I nie sądzę nawet, żeby sobie członkowie tego roju zdawali sprawę ze swych celów. Oni po prostu robią to, co uważają za fajne, nowoczesne i akceptowane przez wszystkich. Nigdy się, wiem, bo znam wielu z nich, nad tym głębiej nie zastanawiali. Wyrobili w sobie instynkt, właśnie ów hemarowski „instynkt głupoty”, który zawsze podpowiada im, dokąd się kierować i jak zachowywać, równie niezawodnie, jak instynkt wiodący szarańczę.
Co więcej: oni wierzą najgłębiej jak można, że należą do lepszego ludzkiego rodzaju. Że jako wyznawcy prawd jedynie słusznych stoją nieskończenie wyżej od zwykłej ciemnoty i uprzywilejowanie w stosunku do niej po prostu należy im się, niczym psu buda. Kiedy tego uprzywilejowania społeczeństwo jednoznacznie im odmówi, popadają w nieopanowaną wściekłość. Jak personel Clintona, który zmuszony przez wyborców do opuszczenia Białego Domu spontanicznie demolował swe biura i niszczył komputery. Albo jak stronnicy Mazowieckiego, którzy po wyborach w 1990 roku demonstracyjnie obrazili się na społeczeństwo i naubliżali mu od najgorszych.
Rozejrzyjcie się Państwo, a na pewno bez trudu spostrzeżecie niejednego przedstawiciela Roju. Przyjrzyjcie się mu, posłuchajcie go i zobaczcie, z jaką wprawą powtarza on bezmyślnie podsuwane przez innych członków Roju stereotypy, nigdy nie żywiąc wobec nich cienia wątpliwości i nigdy nie dostrzegając, kiedy sam sobie zaprzecza.
Ja wiem, Państwo nie mają czasu tropić Roju. Jasne, społeczeństwo opiera się na specjalizacji, nikt nie szyje sobie sam ubrań, tylko kupuje je w sklepie. Nie ma sprawy – ja się tym zajmę w Państwa imieniu. Za skromną opłatą, jaką jest cena niniejszej książeczki.