Читать книгу Viagra mać - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 9

Wielki syf

Оглавление

PRL to skrót od trzech kłamstw; państwo, które się tą nazwą posługiwało, nie było wcale rzeczpospolitą, lud nie miał w nim nic do gadania, no i przede wszystkim – nie było ono Polską, chyba że za Polskę uznamy także Generalną Gubernię Hansa Franka. Można by sądzić, że powiedziano już o tym wszystko, co powiedzieć można i wszystkie kolejne dwudzieste drugie lipce, trzydzieste sierpnie czy trzynaste grudnie nie przyniosą ani jednego nowego słowa. Czytuję obrzydliwie dużo gazet i mogę z zamkniętymi oczami przewidzieć, która co zamieści. Ludzie z solidarnościowego „etosu” będą przypominać o peerelowskim bezprawiu, o pozbawieniu Polski na ponad pół wieku suwerenności i o tym, że komuniści zrujnowali przez te pół wieku kraj. Starzy partyjniacy będą podkreślać, że Peerel był legalnym państwem, utworzonym decyzją zachodnich mocarstw, że ocalił naszą suwerenność, i że komuniści przez te pół wieku odbudowali kraj.

W tym wszystkim jakoś nie zauważyłem dotąd, by ktokolwiek poruszył sprawę, która w mojej osobistej, prywatnej ocenie PRL dominuje. Myślałbym, że może jestem jakimś wyjątkiem, że nikt na to od tej strony nie patrzył – ale rozmowy z ludźmi i w moim wieku, i ze starszymi, wcale do takiego wniosku nie skłaniają. Być może argumenty wielkie, historyczne i martyrologiczne, jakie przemawiają przeciwko Peerelowi, wydają się uczestnikom życia publicznego nazbyt ważkie, by wypadało je mieszać z drobiazgami: skoro był Katyń, męczeństwo Armii Krajowej i morderstwa UB, to jak tu i po co w ogóle mówić o innych sprawach?

Myślę, że jednak warto. Choćby z tej przyczyny, że sprawy wielkie słabo trafiają do ludzi małych – a takich w końcu jest większość, zwłaszcza w tych czasach miniaturyzacji charakterów. Swego czasu młoda fanka Kwaśniewskiego powiedziała reporterowi jakiejś gazety, że guzik ją obchodzą jacyś tam zastrzeleni przed laty górnicy. To oczywiście wzbudziło oburzenie, ale podobny pogląd jest wszak powszechny, tylko mało kto sam się przed sobą do niego przyznaje. Cała historia to stosy trupów, którym uczciwy człowiek stara się oddać, co należne, w dniu ich święta – ale o których wszak nie może ciągle myśleć. Te ze stanu wojennego stały się nam już równie odległe, jak te z powstania listopadowego. Że mordercy wciąż żyją i śmieją się nam w nos? Fakt. Kilka razy w tygodniu mijam w środku Warszawy pewien stary blok, wokół którego spacerują sobie starsi, siwi panowie, każdy z psem na smyczy i „Trybuną” albo „Nie” w kieszeni. Wiem, że ten blok zbudowano za Stalina dla pracowników UB, a ci nobliwi panowie to w większości zbrodniarze nic nie lepsi od einsatzgruppen i krematoryjnych strażników z Oświęcimia, tylko bardziej fartowni. Wiem, ale przecież nie mogę o tym pamiętać i przeżywać tego dniem i nocą, bo bym od tego sfiksował, ot – czasem się tylko pozżymam, widząc, jak sobie jeden łajdak z drugim spacerują, narzekając na rozpanoszenie kleru i bałagan solidarnościowych rządów.

Nie będę ukrywać, że głęboko negatywny stosunek do PRL mam od zawsze. Choć, żeby nie udawać tu jakiegoś bohatera, nie wyciągałem z niego praktycznych wniosków, z których bym miał dziś być dumny – nie konspirowałem, nie siedziałem, miałem raczej ambicję schować się gdzieś przed całym tym świństwem i przeżyć uczciwie życie, zajmując się, dajmy na to, fantastyką. Ale moja niechęć do Peerelu, jak dziś myślę, nie brała się ze świadomości zbrodni, zdrady narodu i tego wszystkiego. Tak, miałem taką świadomość, ale skłamałbym, wskazując na nią.

Tak naprawdę, by sięgnąć do bardzo osobistych uczuć, chodziło o to, iż PRL był to po prostu syf. Wielki, obrzydliwy syf. Kraj szarości i brudu, kraj łuszczącego się tynku i smrodu obszczanych bram, kraj „wyrobów czekoladopodobnych”, dżemów pomarańczowych z dyni i opakowań zastępczych, brudnych szaletów, gliniastego chleba i zalatującej naftą wódki. Te trzy przeklęte literki przypominają mi przede wszystkim, że pierwsze zarobione w życiu pieniądze wymieniłem u cinkciarza na „bony PKO”, by nakupić w „Peweksie” prawdziwego tytoniu i alkoholu, a za resztę jakichś zupełnie mi niepotrzebnych kolorowych dupereli – długopisów, gumek, takich tam. Pamiętam, że miałem ochotę rzucić się na te rzeczy na półce po prostu dlatego, że były takie kolorowe i piękne. Że, aż biło to po oczach, pochodziły z innego, lepszego świata, gdzie człowiek miałby szansę pożyć, odnieść sukces, być kimś – podczas gdy w peerelowskim syfie nie czekało go nic, poza wielkim staniem w kolejce, szarością i bylejakością. Życie w tym syfie było życiem zmarnowanym. Wiem, mnie zmarnowano raptem dwadzieścia parę lat – czym to jest wobec krzywdy tych, którym zabrano cały dany im od Boga czas? A mimo wszystko za to właśnie wieszałbym Jaruzelskich i Gierków ze znacznie większą przyjemnością, niż za to, za co naprawdę powinno się ich było wyrokiem sądu III RP powiesić.

Myślę czasem, że sukces postkomunistów może stąd się właśnie wziął, że o tej najoczywistszej sprawie, czym była na co dzień komuna, tak łatwo zapomniano. Gdyby się tak nie stało, głupiutkie panienki może wstydziłyby się pleść bzdury, tańczyć na eseldowskich wiecach i pozować do partyjnych kalendarzy. I może nie pozwalano by dziś bezkarnie zeskleroziałym staruchom bzdurzyć, że za Peerelu to były wczasy, przedszkola i każdy miał pracę. Szczerze mówiąc, gdy czytam i słyszę te starcze brednie, to myślę sobie o eutanazji rzeczy całkiem sprzeczne z nauką Kościoła.

Viagra mać

Подняться наверх