Читать книгу Ekspozycja - Remigiusz Mróz - Страница 15

CZĘŚĆ PIERWSZA
14

Оглавление

Edmund Osica stał w punkcie zbornym kilkaset metrów od chałupy. Jakiś czas temu udało im się namierzyć telefon Forsta, ale nie sposób było ustalić dokładnej lokalizacji. Szczęśliwie, jeszcze przed wschodem słońca posterunek Komendy Powiatowej w Janowie Lubelskim otrzymał telefon od zaniepokojonej obywatelki. Twierdziła, że w jej domu znajduje się dwójka ludzi, o których mówiono w Radiu Maryja.

Podinspektora wyciągnięto z łóżka. Szczerze powiedziawszy, miał takiego kaca, że nie powinien nawet znajdować się blisko samochodu. Mimo to wsiadł do służbowego forda mondeo i pognał na wschód.

Część trasy przebył autostradą, nie musiał nawet włączać koguta. Potem jednak zjechał na drogi wojewódzkie i ostatecznie na miejscu zjawił się dopiero trzy godziny po telefonie.

Teraz chata była okrążona. Media jeszcze nie zwęszyły sprawy, ale niechybnie tak się stanie. Trzeba było rozwiązać tę problematyczną kwestię, zanim renoma policji ucierpi jeszcze bardziej. I właśnie po to wezwano tutaj Edmunda.

– Inspektor Osica? – zapytała blondynka stojąca obok niego.

– Tak.

– Nadkomisarz Kaśkiewicz z komendy wojewódzkiej – przedstawiła się, salutując. – Cel jest okrążony, pilnujemy wszystkich wyjść. W środku znajduje się kobieta, która poinformowała nas o dwójce zbiegów. Sądzi pan, że wzięli ją jako zakładniczkę?

– Za Szrebską nie mogę ręczyć – burknął Edmund. – Znam ją tylko z telewizji.

Kobieta uniosła brwi.

– Za Forsta tym bardziej nie, bo znam go osobiście. To psychopatyczny skurwiel.

– Panie inspektorze…

– Ale bądźmy poważni, nie ma mowy o braniu zakładnika – ciągnął dalej Osica. – Pozwólcie mi z nim pogadać, to załatwimy tę sprawę polubownie.

– Po to pan tutaj jest.

– Otóż to – potwierdził niechętnie Edmund, mając nadzieję, że przez trzy godziny zapach alkoholu nieco zelżał. Cmokał miętówkę za miętówką, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to tylko pogarszało sprawę. Nadkomisarz jednak nie dawała po sobie niczego poznać.

– Dać panu megafon?

– Nie będziemy się bawić w takie bzdury – odparł Edmund. – Ci ludzie nie są kryminalistami.

– Komenda Główna twierdzi inaczej.

– Komenda Główna mieści się w Warszawie, a nie tutaj – odbąknął Osica. – Niech mi pani wierzy, z całego serca nienawidzę sukinsyna, który siedzi w tamtym budynku. Jeśli ja mówię, że nie jest niebezpieczny, to należy mi ufać.

– Jeśli pan pozwoli, zdam się jednak na fakty, nie opinie.

Edmund skinął głową. Normalnie doprowadziłby siksę do porządku, ale teraz, gdy alkoholowe wyziewy stanowiły duży odsetek składu atmosfery w okolicy, wolał ugryźć się w język.

– Co więc pan proponuje?

– Nic nie proponuję – odparł, ruszając w kierunku chałupy. – Po prostu tam wejdę i rozmówię się z tym kretynem.

– Mamy dwóch strzelców wyborowych na…

– Niech pani mówi normalnie, nie jesteśmy w wojsku. Snajperów.

– Jak zwał, tak zwał – odparła Kaśkiewicz. – Mają na celowniku okna w pokoju dziennym.

– Niech sobie robią co chcą, byleby żaden nie pociągnął za spust.

– To zależy od ludzi w środku.

Edmund zatrzymał się i odwrócił. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że kobieta ciągnęła się za nim jak smród po gaciach. Zlustrował ją wzrokiem. Blondyna nie miała jeszcze czterdziestki. Nieco puszysta, ale ładna. Forst z pewnością by się za nią wziął.

Osica zaklął w duchu na tę myśl. Prawdziwym smrodem ciągnącym się po gaciach była świadomość tego, co Forst wyczyniał z jego córką. I tego, że biedaczka była tylko kroplą w morzu. Do dzisiaj się po nim nie otrząsnęła.

– Idę – powiedział. – Niech pani trzyma nerwy snajperów na wodzy.

– Panie inspektorze…

– Tak?

– Mam pozwolenie, żeby ich unieszkodliwić. Wedle dostępnych informacji są to niebezpieczni, uzbrojeni ludzie, którzy zaatakowali jednego funkcjonariusza, a do drugiego mierzyli z broni.

Edmund zagwizdał pod nosem.

– No, no – powiedział. – Ted Bundy, Charles Manson i Hannibal Lecter to przy nich owieczki.

– Mówię tylko, że nie zawaham się, gdy…

– Proszę pamiętać, że na tamtym parkingu mieli do czynienia z zupełnymi idiotami – odparł podinspektor. – Poza tym, z tego co pamiętam, to ten tępak im groził. Całej trójce, łącznie z dziennikarką. Jeśli macie kogoś zastrzelić, to zdecydowanie jego.

– Panie…

– Mam dosyć tego pieprzenia – odparł Osica. – Do zobaczenia.

Gdy zbliżał się do chałupy, przeszło mu przez myśl, by unieść ręce. Ostatecznie jednak stwierdził, że nie będzie odstawiał szopki. Przyspieszył kroku, a chwilę później stanął przed drzwiami wejściowymi. Zapukał i czekał.

Nic.

– Halo! – krzyknął. – Forst, to ja!

Nadal brak jakiegokolwiek odzewu. Edmund zaczął się niepokoić. Co, jeśli temu facetowi naprawdę odbiło tak, jak wszyscy twierdzili? Może rzeczywiście wziął dziennikarkę jako zakładniczkę, a teraz dołożył do tego jeszcze staruszkę? Nie, z pewnością tak nie było. Szrebska miałaby dziesiątki okazji żeby uciec, a skoro tego nie zrobiła, należało mniemać, że z nim współdziałała.

– To ja, Osica! – krzyknął podinspektor.

Cisza jak makiem zasiał.

Edmund obrócił się do niewielkiej grupy policjantów, którzy wyszli zza linii drzew. Przed nimi stała Kaśkiewicz, opierając dłonie na biodrach.

– Odezwij się, kretynie! – zaapelował podinspektor.

Naraz pomyślał, że Forsta nie ma w budynku. Tyle tylko, że nie miałby jak zbiec. Chata była pilnowana z każdej strony, a jego widziano w środku, gdy pierwsi funkcjonariusze zjawili się na miejscu.

Nie zastanawiając się dłużej, Osica pociągnął za klamkę. Drzwi ustąpiły ze skrzypieniem i policjant wszedł do środka. Unosił się tam zapach przypalonego mleka, w tle cicho buczało radio.

Edmund przeszedł do kuchni, gdzie zastał staruszkę siedzącą na krześle.

Nie była związana, nie miała zakneblowanych ust. Po prostu tkwiła przy stole, patrząc przed siebie.

– Gdzie ci ludzie? – zapytał, rozglądając się.

– Nie ma.

– Jak to nie ma?

– Znikli, panie. Nie ma.

– Co też pani opowiada?

– Niech pan lepiej wraca do siebie, radziecki zdrajco – burknęła pod nosem, opuszczając wzrok.

– Słucham?

– Oni wszystko mnie powiedzieli.

Osica spojrzał na puste opakowanie po gumach Big Red, leżące na parapecie.

– Co pani powiedzieli?

– Że polujecie na nich, tak jak wcześniej na Kuklińskiego.

– Co takiego?

– Słyszałeś, zdrajco narodu – odparła kobiecina, obracając się do niego. – Psie łańcuchowy na usługach bolszewików.

Edmund cofnął się, skonfundowany. Właściwie powinien się tego spodziewać. Jeśli Forst miał jakiś talent, który przyćmiewał wszystkie inne, to była nim właśnie zdolność mydlenia damskich oczu. Najwyraźniej nie miało znaczenia, czy chodzi o nastolatkę, kobietę w kwiecie wieku czy staruszkę.

– Co za brednie pani naopowiadał?

– Z bezpieką nie rozmawiam – bąknęła stara i skrzyżowała ręce na piersi.

– Niech pani mówi, gdzie oni są!

– Będziesz pan krzyczeć, to będziesz pan musiał wyjść. Nie będę tego znosić, mam już swoje lata. Czerwonoarmiści i hitlerowcy na mnie krzyczeli, nie będzie teraz milicjant jeszcze.

– Ale…

– Nic nie powiem – ucięła gospodyni, znów wbijając wzrok w ścianę przed sobą.

Osica stwierdził, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Forst i Szrebska musieli gdzieś tutaj być. Wyszedł z kuchni i przeszedł przez sień, rozglądając się na wszystkie strony. Stanąwszy w progu drzwi wejściowych, przywołał Kaśkiewicz ruchem ręki. Policjantka zbliżyła się, uważnie się rozglądając.

– Chowają się gdzieś w chałupie – oznajmił Edmund. – Weź kilku swoich i znajdźmy ich.

Ekspozycja

Подняться наверх