Читать книгу Ekspozycja - Remigiusz Mróz - Страница 4

CZĘŚĆ PIERWSZA
3

Оглавление

Forst obejrzał monetę, którą znalazł w gardle ofiary, a potem podał ją dowódcy.

– Co ty wyczyniasz?

– Niech pan bierze.

– Zatrzemy…

– Ma pan przecież rękawice. Proszę to potrzymać.

Gdy zdezorientowany Osica spełnił prośbę, Wiktor wyjął smartfona i zrobił po jednym zdjęciu z każdej strony. Wiedział, że przedmiot niebawem trafi do Zakładu Daktyloskopii w Warszawie w celu pobrania odcisków palców. Potem do Zakładu Biologii, by zbadać znajdujące się na nim wydzieliny, następnie do Zakładu Chemii, żeby wykryć ewentualne mikroślady, a później… Bóg jeden wie gdzie. Pewne było, że Forst nie zobaczy go przez długi czas.

– Dosyć tego – burknął Edmund, po czym przywołał jednego z techników kryminalistycznych i przekazał mu monetę.

Chwilę później dwóch policjantów zeszło z łańcuchów i powoli ruszyło w kierunku Kondrackiej Przełęczy. Wiktor oglądał zdjęcia awersu i rewersu monety, będącej zapewne niezbyt wyszukanym falsyfikatem. Pieniądz stylizowany był na czasy antyczne – na jednej stronie widniały cztery kolumny, na drugiej inskrypcja, której Forst nie potrafił rozszyfrować. Nie wiedział, jakim alfabetem została zapisana, ale na pewno nie łacińskim.

– Skąd wiedziałeś, że morderca zostawił coś w gardle? – zapytał podinspektor, gdy zbliżali się do nieustannie gęstniejącego tłumu.

– Tylko przypuszczałem.

– Ponieważ?

– Kość gnykowa nie powinna być złamana, nie przy powieszeniu nietypowym.

Osica uniósł brwi.

– Gardziel wyglądała, jakby użyto liny statycznej, nie dynamicznej.

– No tak.

– Ktoś męczył tego człowieka, dusząc go, a tę kość złamał już po fakcie. Innymi słowy, zostawił subtelną wskazówkę, gdzie szukać jego autografu. – Wiktor zawiesił głos, wskazując na kobietę w tłumie. – A oto i Szrebska.

Dowódca rozejrzał się, skonsternowany.

– Skąd wiedziałeś, że ta kobieta tutaj będzie? – zapytał.

– Musi pan zadawać tyle pytań?

– Na tym polega moja praca. A twoja na tym, by udzielać mi odpowiedzi.

– NSI zawsze sięga swoimi mackami daleko – wyjaśnił komisarz.

– Ale ma na usługach kilkudziesięciu reporterów w kraju.

– Tak – przyznał Forst. – Tyle że nie wszyscy byli dziś widziani w Kalatówkach.

– Słucham?

– Zatrzymałem się tam rano na kawę.

– W drodze na miejsce zbrodni?

– Nie lubię zaczynać dnia bez kawy. Bywam potem opryskliwy.

– Rozumiem – odparł Osica. – Nic nie powinno mnie zaskakiwać po tym, czego się o tobie nasłuchałem od ludzi z Komendy Powiatowej.

– I od pańskiej córki.

Edmund syknął coś pod nosem, dostrzegając w oddali kamery NSI. Pociągnął za poły marynarki oficerskiej i poprawił krawat.

– Wspomnij o niej jeszcze raz, a twoja grdyka będzie wyglądała tak, jak tego nieboszczyka na górze.

– Przyjąłem, panie inspektorze.

– I nie odzywaj się przed kamerą, jasne? Choćby Szrebska pytała, czy pójdziesz z nią do łóżka.

– Byłoby to pytanie retoryczne, panie inspektorze.

– Zachowaj absolutną, kurwa, ciszę. I na Boga, Forst, rób w miarę inteligentne wrażenie. Pochodzisz w końcu z inteligenckiej rodziny, prawda?

– Owszem. Mój świętej pamięci ojciec wykładał na Jagiellonce, a…

– A ty poszedłeś do policji. Brawo – uciął dowódca, lustrując go wzrokiem i cmokając przy tym z dezaprobatą. – Co ty masz na sobie?

– Koszulę Springfielda i jeansy z Pull&Bear. A tę kurtkę…

– Mniejsza z tym. Wyglądasz beznadziejnie.

– Kilka młodych turystek na Kalatówkach polemizowałoby.

– Być może były jeszcze pijane po ubiegłej nocy.

– Bez wątpienia.

– Twój wygląd nie licuje ze stanowiskiem – dodał pod nosem Edmund. – Trzymaj się krok za mną.

– Tak jest.

Wiktor obserwował, jak Olga Szrebska przejmuje dowodzenie na Kondrackiej Przełęczy. Poprzesuwała ciekawskich, organizując sobie skrawek miejsca przed taśmami policyjnymi. Zdołała zmieścić tam siebie i kamerę, która teraz rejestrowała, jak dwóch policjantów zbliża się do dziennikarki. Włosy miała upięte z tyłu w niewielki kok, który nijak nie pasował do krótkiej kurtki z logiem stacji telewizyjnej. Uwagę komisarza przykuło jednak coś innego.

– Widzi pan te pośladki?

– Zamknij się, Forst – żachnął się Osica, przyspieszając kroku.

Zatrzymali się kilka metrów od kamery, niczym karny pochód, który czeka na znak, że może iść dalej. Olga obejrzała się przez ramię, uraczyła ich zdawkowym uśmiechem, a potem zapowiedziała wiadomości. Najwyraźniej NSI nadawała na żywo. Wiktor nie miał wątpliwości, że sam komendant główny i minister spraw wewnętrznych oglądają ten przekaz. Potem zmitygował się, że premier i prezydent zapewne także. Dzisiaj rano cała Polska zobaczyła trupa wiszącego na Giewoncie. To nie mogło przejść bez echa.

– Czy mogą nam panowie podać jakiekolwiek informacje o ofierze? – zapytała Szrebska, wyciągając mikrofon w kierunku funkcjonariusza w pełnym umundurowaniu.

– Nie – odezwał się Wiktor, wychylając zza przełożonego.

Kamera i mikrofon natychmiast się przesunęły.

– W materiale widzowie mogli zobaczyć, że ofiara to około sześćdziesięcioletni mężczyzna, zupełnie nagi i…

– Samobójca – wypalił Forst, robiąc krok w przód.

Z kieszeni koszuli wyciągnął sfatygowaną paczkę Big Redów, po czym spojrzał pytająco na reporterkę, jakby zamierzał ją poczęstować. Wyrzucił przeżutą gumę na bok i rozpakował kolejny listek.

– Twierdzi pan…

– Że ten człowiek popełnił samobójstwo na Giewoncie, tak – uciął komisarz. – Nie ulega to wątpliwości. – Kątem oka obserwował, co robi dowódca, ale ten musiał uznać, że jest już za późno, by ratować sytuację.

– Brzmi to absurdalnie – odparła Olga.

Forst wzruszył ramionami i patrząc na dziennikarkę, zaczął żuć gumę. Zaległo milczenie. Kamerzysta wychylił się zza aparatury i zerknął na Szrebską.

– Czy może pan powiedzieć nam coś więcej?

– Nie – włączył się podinspektor Osica. – W swoim czasie rzecznik przekaże państwu wszystkie informacje. Dziękuję.

Nie czekając na odpowiedź, policjanci ruszyli między tłum, eskortowani przez młodego sierżanta i kilku innych funkcjonariuszy. Zebrani szybko zrobili im przejście, wykrzykując pytania, na które nie mogli dostać odpowiedzi.

– Jesteś martwy – burknął Edmund.

– Tak jest, panie inspektorze.

Minęli ostatnich gapiów i ruszyli czerwonym szlakiem ku Przełęczy w Grzybowcu. Władze Tatrzańskiego Parku Narodowego zrobiły wyjątek, pozwalając, by poruszali się nim policjanci. Wiktor spojrzał na idącego obok dowódcę i uznał, że ten zachowuje się zaskakująco spokojnie – choć zapewne było tak tylko dlatego, że odprowadzała ich kamera NSI.

– Mówię poważnie, Forst – dodał po chwili. – Mniejsza ze mną, ale góra dobierze ci się do skóry.

– Jedynym, który się na to odważy, będzie morderca – odparł Wiktor, oglądając się przez ramię. Chętnie zamieniłby jeszcze kilka słów ze Szrebską, która wodziła za nimi wzrokiem. Przekazał jej już jednak wszystko, co miał do powiedzenia.

– Nie sądzisz chyba…

– Rzuciłem mu rękawicę – uciął Forst. – Publicznie zanegowałem jego osiągnięcie.

– I uważasz, że rozjuszyłeś go na tyle, by się za ciebie wziął?

– Tak.

Edmund pokręcił głową.

– Cudów bym się nie spodziewał – powiedział. – Oprócz tego, że komendant urwie ci jaja.

– Wstawi się pan za mną.

– Nie nadstawiłbym za ciebie kantu dupy, Forst, nawet gdyby sowicie mnie opłacono.

Wiktor uśmiechnął się pod nosem i skupił na drodze. Nie wziął ze sobą raków, nie wspominając już o czekanie. Skrzypiący pod butami śnieg był śliski, a bieżnik jego wysłużonych salomonów pozostawiał wiele do życzenia. Idący obok Osica był jednak w znacznie gorszej sytuacji. Jego wyglancowane trzewiki były niczym małe narty, choć i tak daleko mu było do takich wesołków, którzy na Rysy wchodzili w trampkach, a na Giewont w japonkach czy sandałach. Pierwszorzędni kandydaci na samobójców, tyle że nie do końca tego świadomi. Jeśli udawało im się zejść z powrotem w doliny, oznaczało to, że los naprawdę się do nich uśmiechnął.

Nie można było tego samego powiedzieć o mężczyźnie, który leżał w czarnym worku, czekając, aż zabierze go śmigłowiec TOPR-u. Dla niego szczęście okazało się towarem deficytowym.

Kim był? Komu podpadł na tyle, że zamordowano go w tak bestialski sposób?

Przy powieszeniu typowym ofiara traciła przytomność niemal od razu. Ten człowiek dogorywał, nieludzko długo, a w dodatku cały czas był świadomy tego, co się z nim działo.

– Coś tak zamilkł? – zapytał zasapany Edmund, zapadając się jedną nogą w śnieg.

– Kontempluję przyrodę – odparł Wiktor.

Przyrodę miał jednak w głębokim poważaniu, przynajmniej jeśli chodziło o budzącą się do życia faunę i florę. Kosodrzewina, sit skucina na Czerwonych Wierchach, kozice czy świstaki nigdy przesadnie go nie zajmowały.

Góry to co innego.

Pogoda była wprost idealna. Przed nimi rozpościerał się widok na szereg szczytów, z których najlepiej widoczna była Wielka Turnia, sprawiająca z tej perspektywy wrażenie, jakby dotykała chmur. Na postrzępione wierzchołki i strome zbocza Forst mógł patrzeć godzinami. Czuł wtedy potęgę natury i jej destrukcyjny potencjał. W jakiś sposób sprawiało to, że czuł się pewniej.

– Musisz tak pędzić?

– Nie pędzę, panie inspektorze.

– Zwolnij.

– Tak jest.

– Nie jestem… przyzwyczajony. Nie każdy ma tyle… wolnego czasu, by go… trwonić na jakieś… codzienne joggingi.

Córka musiała napomknąć o jego porannych zwyczajach. Z joggingiem nie miały jednak wiele wspólnego. Od lat Forst wstawał o szóstej, by chwilę później ruszyć na godzinny bieg. Czasem w tym czasie robił dwanaście, a czasem trzynaście kilometrów – nie miało to większego znaczenia. Nie chodziło też o zdrowie. Liczyło się to, że migreny na jakiś czas ustępowały, a przy okazji dawał sobie w kość od samego świtu.

– Ile… jak długo… będziemy… – wysapał Osica.

– Stąd do Doliny Strążyskiej jest pańskim tempem jakieś dwie i pół godziny.

– Niedobrze…

Wiktor popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Lojalnie uprzedzam, że nie będę pana niósł.

– Poczekaj… muszę chwilę odpocząć…

Edmund zatrzymał się, by zaczerpnąć tchu. Forst stanął obok niego, rozejrzał się i wyrzucił gumę. Zastanawiał się, jak dowódca w ogóle wdrapał się na taką wysokość.

Zanim Osica zdążył odsapnąć, rozdzwoniła się jego komórka. Otarł pot z czoła, po czym sięgnął do skórzanego futerału rodem z lat dziewięćdziesiątych, który nosił przy pasku.

– Dzień dobry, panie komendancie – powiedział na wydechu. – Tak, tak, nie. Wydałem bezpośredni rozkaz, by milczał. Nie, panie komendancie. Czy to, aby… Tak, oczywiście, rozumiem.

Forst przysłuchiwał się temu z obojętnością. Nieraz podpadał przełożonym i nigdy przesadnie się tym nie przejmował. Tym razem również nie miał takiego zamiaru.

Podinspektor schował starą nokię do etui, a potem bez słowa ruszył w kierunku Przełęczy w Grzybowcu. Tym razem sam narzucił tempo marszu.

– Jesteś zawieszony – odezwał się.

– Co takiego? – wypalił Wiktor.

– Komendant zawiesił cię w czynnościach służbowych na okres trzech miesięcy.

– Nie miał prawa.

Edmund spojrzał na rozmówcę spode łba.

– Miał pełne prawo – odparł.

– Musi toczyć się wobec mnie postępowanie, które…

– Wszczęto postępowanie dyscyplinarne.

– To bzdura – zaoponował Forst. – NSI dopiero co wyemitowała materiał. Nikt nie zdążyłby postawić nawet pieczątki, nie mówiąc o podpisie.

– A jednak sam komendant wojewódzki właśnie mnie o tym poinformował.

– Drwi sobie pan ze mnie?

– Na szczęście nie. Choć mnie też wydaje się to za piękne, by mogło być prawdziwe – odparł Osica. – Najwyraźniej podpadłeś w inny sposób.

– Najwyraźniej?

Edmund z namaszczeniem skinął głową.

– Nie powinien pan o tym wiedzieć? Jest pan przecież cholernym podinspektorem.

– Uważaj na słowa.

Przez moment milczeli.

– Więc? – zapytał Forst.

– O niczym nie wiedziałem.

– Jak to możliwe?

– Naczelnik Wydziału Kontroli mnie nie znosi – odparł Osica, znów zapadając się w śniegu. Wiktor podał mu rękę, a Edmund bezwiednie za nią złapał. – Zresztą, nawet gdyby było inaczej, te hieny nic by mi nie powiedziały. Muszą wiedzieć, że sypiasz z moją córką.

– Sypiałem.

– Milcz, Forst – odbąknął podinspektor. – I przyzwyczaj się do tego, bo przez następne trzy miesiące właśnie to będziesz robił.

Trzy miesiące. Tyle wystarczyło, by wszelki ślad po mordercy rozpłynął się w odmętach akt, wśród innych nigdy niewyjaśnionych spraw.

Forst nagle się zatrzymał. Dowódca przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym zrobił to samo i niechętnie obejrzał się na podkomendnego.

– To jakiś absurd – powiedział Wiktor.

– Absurd? Pracowałeś na to, od kiedy zacząłeś u nas służyć. O ile mnie pamięć nie myli, było to jedenaście lat drogi przez mękę.

Forst nie miał zamiaru z nim dyskutować. Przez te lata było kilka okazji, by Wydział Kontroli wszczął przeciwko niemu postępowanie, ale zawsze udawało mu się jakoś wyplątać z kłopotów. Tym razem jednak nie dano mu choćby szansy, by odniósł się do zarzutów. Nie wiedział nawet, które z jego przewinień przepełniło czarę goryczy. Wszystko to wyglądało co najmniej podejrzanie.

Mógł się bronić. Na wydany przez przełożonego rozkaz przysługiwała mu skarga do sądu administracyjnego. Naraz zdał sobie jednak sprawę, że żadne odwołanie mu nie pomoże. Nawet jeśli uda mu się uchylić zawieszenie, nie zostanie z powrotem przydzielony do sprawy z Giewontu. Dostanie patrole nartostrad albo pogadanki w szkołach.

Obrócił się ku Wyżniej Kondrackiej Przełęczy.

– Co robisz?

Wiktor bez słowa ruszył w kierunku, z którego przyszli.

– Forst, stój!

– Jestem zawieszony, panie inspektorze. Zawieszona jest także moja wola wykonywania rozkazów.

Podinspektor ruszył za nim, miotając pod nosem przekleństwa.

– Dawaj kaburę, kurwa mać! – wycedził, gdy znalazł się tuż za komisarzem. – I legitymację służbową!

Nie zwalniając, Wiktor podał mu kartę przypominającą dowód osobisty, a potem odpiął futerał z bronią. Służbowy glock nie był mu już potrzebny. Liczyło się to, że w komórce miał zdjęcia monety, która stanowiła jedyny ślad pozostawiony przez mordercę.

Po chwili zostawił Edmunda w tyle. Przypuszczał, że po tym, co zamierza zrobić, już nigdy więcej go nie zobaczy. Chyba że na sali sądowej.

Ekspozycja

Подняться наверх