Читать книгу Ekspozycja - Remigiusz Mróz - Страница 3

CZĘŚĆ PIERWSZA
2

Оглавление

Bezpośredni przełożony Forsta, podinspektor Osica, zjawił się na miejscu w pełnym umundurowaniu. Nieporadnie gramolił się po łańcuchach na szczyt, ale nie rozpiął choćby jednego guzika marynarki oficerskiej.

W końcu posiwiały mężczyzna stanął obok Wiktora, zupełnie jednak go ignorując. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie darzył go przesadną sympatią – być może dlatego, że Forstowi kilkakrotnie zdarzyło się wylądować w łóżku z jego córką.

– Co to ma być, do cholery? – zapytał Osica, wbijając wzrok w ciało.

– Trup, panie inspektorze.

– Widzę, że trup. Jak się tu znalazł?

– Wygląda na to, że wszedł.

Zastępca komendanta obrócił się do Forsta i zgromił go wzrokiem.

– Kiedy jeszcze żył – dopowiedział Wiktor.

– Jaja sobie ze mnie robicie, komisarzu?

– Tylko na tyle, na ile pozwala mi stopień naszej zażyłości.

Edmund Osica sarknął coś pod nosem, kręcąc głową.

– Jak to się tu znalazło? – powtórzył, krzywiąc się.

– Do tej pory nie udało się tego ustalić – odparł Forst.

– Minęło już półtorej godziny. Co żeście robili przez ten czas?

– Staraliśmy się…

– Interesują mnie tylko konkrety, komisarzu.

– Oczywiście – odparł Wiktor, uśmiechając się półgębkiem. Nabrał tchu, przygotowując się do złożenia meldunku. – W tej chwili jesteśmy w stanie stwierdzić, że morderca dotarł tutaj żółtym szlakiem, przez Rówienki.

Forst zamilkł, żując gumę. Dowódca obrócił się do niego.

– I?

– To wszystko, jeśli chodzi o konkrety.

– Słucham?

– Nie mamy nic więcej.

– Ten człowiek wisi na krzyżu!

– Tak jest, panie inspektorze.

– I możecie mi powiedzieć tyle, że… – Edmund urwał, wywracając oczami. – Skąd wiecie, że dostał się tu żółtym szlakiem?

Wiktor zapytałby raczej o to skąd wiedzą, że w istocie miało miejsce morderstwo. Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, gdy ktoś decyduje się na samobójstwo w Tatrach. Mimo to ugryzł się w język.

– TPN zamknął czerwony szlak na zimę. Nie ma tam żadnych śladów, jeśli nie liczyć odcisków, które zostawiły kozice. Niestety, żółty jest mocno uczęszczany, a poza tym przeszło nim dzisiaj już kilkadziesiąt osób, zacierając potencjalny materiał dowodowy.

– Co ty powiesz, Forst? – żachnął się Osica. – Widziałem po drodze kamery NSI. Sępy już krążą nad padliną.

– Jest Szrebska?

– Słucham?

– Ta dziennikarka z NSI, Olga Szrebska. Jest na miejscu?

– A jakie to ma znaczenie, do cholery?

– Bardzo lubię jej głos i spojrzenie. To prawdziwa dama, jak te z powieści Jane Austen.

Edmund zbył to milczeniem.

– Chcę wiedzieć, co tu się stało, Forst.

– Oczywiście, panie inspektorze.

Osica z obrzydzeniem spojrzał na ciało, po czym wskazał je Wiktorowi.

– Masz mi w tej chwili coś z tego wyłuskać.

– Niestety, nie mam pojęcia, co mógłbym…

– Potrzebuję czegokolwiek, rozumiesz? – przerwał mu Edmund. – Minister już wisi nad komendantem, a komendant nade mną. Muszę rzucić tym ogarom choćby ogryzek.

Wiktor również spojrzał na nagie ciało.

– Cóż… wygląda na to, że denat sam tutaj wszedł i się powiesił.

– Obaj wiemy, że to niemożliwe.

– A jednak dowody przemawiają na korzyść tej tezy.

– Czyli samobójstwo? – zapytał z niedowierzaniem Edmund.

– Moim zdaniem nie.

Osica rozłożył ręce, lekko poirytowany.

– Dlaczego nie?

– Bo facet dochował najwyższej staranności we wszystkim, oprócz jednej rzeczy.

– Jakiej?

– Użył liny dynamicznej – odparł Wiktor, mrużąc oczy, gdy impuls bólu przeszył mu głowę. – Gdyby chciał się zabić, wziąłby statyczną.

– Możesz mówić po ludzku?

– Mogę, ale muszę wrócić do czasów Homera, bo to wówczas zaczęto wieszać ludzi.

Dowódca niecierpliwił się coraz bardziej, przez co Forst miał ochotę dalej odwlekać podanie mu informacji, które same rzucały się w oczy.

– Mówże – bąknął podinspektor.

– Jak pan wie, wieszani ludzie nie umierają przez uduszenie – odparł Wiktor. – Zgon następuje przez szarpnięcie, które nadweręża kręgosłup szyjny. Dochodzi do przerwania rdzenia kręgowego… i voilà, mamy nieboszczyka niemal natychmiast.

– Ten tak nie zginął?

– Nie. Lina dynamiczna zamortyzowała przeciążenie. Nastąpiło dociśnięcie nasady języka do tylnej ściany gardła. Ten człowiek udusił się w męczarniach. Trudno podejrzewać, by ktokolwiek sam się na to pisał.

Edmund zbliżył się do krzyża i mimowolnie spojrzał na leżące pod nim wydaliny.

– Gdzie są jego ciuchy? – zapytał.

– TOPR jeszcze szuka na zboczach, ale kiedy z nimi rozmawiałem, twierdzili, że dawno by je znaleźli, gdyby gdzieś tu były.

– Więc morderca je zabrał.

Komisarz skinął głową z uznaniem.

– Chylę czoła, panie inspektorze.

– Nie drwij, Forst, bo już raz przyblokowałem twój awans.

– Jestem tego świadom, panie inspektorze.

– To bądź świadom także tego, że mogę zrównać cię z ziemią.

– Tak jest.

Złość w oczach dowódcy była dla Wiktora niczym balsam dla duszy. Stary policyjny wyga rzadko potrafił utrzymać nerwy na wodzy i tylko cudem zaszedł tak daleko w hierarchii służbowej. Ukształtowała go jeszcze milicja i jeśli nadawał się do jakichkolwiek realiów, to jedynie do tych słusznie minionych. Forst nie mógł tego samego powiedzieć o jego córce – ona bardzo ceniła sobie nowoczesność.

– Odciski pobrane? – zapytał podinspektor.

Forst przytaknął i wsadził ręce do kieszeni.

– Ze wszystkiego, co tu jest – powiedział. – Niestety, na krzyżu nazbierało się ich tyle, że technicy nie są dobrej myśli.

– A lina?

– Na pierwszy rzut oka czysta jak łza.

– Ciało?

– Też – odparł Wiktor i znów otaksował wisielca. – Więcej będziemy wiedzieć po sekcji.

– W takim razie ściągajcie tego biedaka, bo NSI już zapewne przytargało kamery.

Wiktor zwołał kilku niższych rangą funkcjonariuszy, w tym młodego sierżanta, który wcześniej suszył mu głowę. Poprawili rękawiczki, a potem zaczęli ściągać nieszczęśnika z krzyża. Położyli go na czarnym worku, po czym wyprostowali się i spojrzeli na niego z góry.

Sześćdziesięciolatek, ocenił Forst. Przysadzisty, rysy twarzy inteligentne, na nosie niewyraźny ślad po okularach. Bruzda wisielcza na szyi była dobrze widoczna. Najciemniejsze otarcie znajdowało się przy jabłku Adama i świadczyło, że ostatecznie doszło do złamania kości gnykowej. Plamy opadowe pojawiły się na rękach i nogach.

Wszystko w normie. Z jednym wyjątkiem.

Twarz tego faceta powinna wyglądać zupełnie inaczej.

– Sukinsyn… – odezwał się Forst.

– Co takiego? – zapytał podinspektor.

– Nie do pana.

– Wiem, do cholery, że nie do mnie. Co zauważyłeś?

Wiktor wskazał siniaki i wybroczyny na spuchniętej twarzy denata.

– Przy typowym powieszeniu krew powinna spłynąć na dół – powiedział. – A tutaj, jak pan widzi, nie doszło do zamknięcia dopływu krwi tętniczej do mózgu.

– Słucham?

– Ktoś zablokował odpływ krwi żylnej.

– Nic mi te słowa nie mówią, a ty pleciesz, jakbyś był medykiem sądowym.

– Niech pan spojrzy – odparł Forst, ledwo rejestrując jego słowa. Pochylił się nad trupem. – Twarz ma całą siną. Widać wybroczyny pod spojówkami i trochę zaschniętej krwi w okolicach uszu. To świadczy o tym, że na moment przed śmiercią krew dopływała do mózgu, ale z niego nie odpływała.

– Co ty pieprzysz, Forst?

– Nie nastąpiło zamknięcie naczyń krwionośnych – wyjaśnił komisarz. – Ten biedak nie stracił przytomności, panie inspektorze. Ktokolwiek go wieszał, przerywał, by przedłużyć jego męki.

– Co?

– Stąd lina dynamiczna – powiedział Wiktor bardziej do siebie niż do rozmówcy. – Nie chciał uszkodzić rdzenia kręgowego. Nie chciał go zbyt szybko zabić.

– Torturował go?

– W pewnym momencie ściągnął go, położył na ziemi i uniósł mu nogi, by krew napłynęła do mózgu – perorował dalej Forst. – A może zrobił to kilka razy? Mógł urządzać sobie tu makabryczną zabawę przez dobrych kilka godzin.

Edmund zamilkł, niechętnie przypatrując się ofierze. W końcu skinął na techników, a ci szybko zamknęli worek.

Naraz jednak Wiktor pochylił się nad nim i ponownie go rozsunął.

– Możesz mi wytłumaczyć, co robisz?

Forst przykucnął przy zsiniałym obliczu i przez moment wbijał spojrzenie w otwarte oczy. Nikt nie pomyślał o tym, by choćby tknąć powieki. Niektóre żółtodzioby oglądające CSI małpowały nieświadomie odruchy aktorów, ale dziś nikogo takiego tutaj nie było. Zmarły był nietknięty.

Przynajmniej do momentu, gdy Wiktor wepchnął mu rękę do ust.

– Forst!

– Spokojnie, panie inspektorze.

– Co spokojnie! – uniósł się Osica. – Wyciągaj łapę z gęby umarlaka!

Komisarz wykonał polecenie, choć zabrał trofeum. Podniósł je i obrócił w dłoni, po czym wytarł krew i flegmę o swoją koszulę.

– Co… – zaczął dowódca. – Co to jest?

– Krzyk, panie inspektorze.

Ekspozycja

Подняться наверх