Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 10

9

Оглавление

Był czwartek rano. Błaszczyk znów siedział nad depeszami z Pakistanu i próbował dostrzec w nich coś, o czym wcześniej mówił Korycki. Wciąż jednak nie potrafił dokładnie określić, co wzbudza w nim takie wątpliwości. Wrócił więc do pisania pytań do Khana.

Miał nadzieję, że dostanie od niego jakąś wskazówkę, sugestię, coś, co rzuci światło, ale nie liczył na zbyt wiele. Khan był w Islamabadzie dopiero od miesiąca i miał blade pojęcie o islamie i terroryzmie. Szkolił się pod okiem Pańskiego na kierunku rosyjskim i Błaszczyk od początku nie mógł zrozumieć, dlaczego dostał tak wysokie stanowisko, i to w kraju, którego zupełnie nie znał. Tym bardziej że sam aplikował dwa razy o wyjazd do Pakistanu, a przecież nikt nie znał tego terenu lepiej niż on.

To zdziwienie Błaszczyka było całkowicie teoretyczne i spontaniczne, z czego zdawał sobie doskonale sprawę, bo nominacje w wywiadzie nie muszą być racjonalne, przynajmniej dla postronnych. W tym wypadku sprawa dotyczyła Brauna, czyli nie byle kogo, protegowanego samego Pańskiego, szarej eminencji wywiadu, człowieka, bez którego Korycki nie byłby takim szefem, jakim jest. To była konstrukcja kadrowo-logiczna, która wyjaśniała nawet najbardziej zadziwiające decyzje.

Siedział w swoim gabinecie i pisał szkic depeszy do Khana. Starał się tak ułożyć i skonstruować pytania, by Khan miał trudności z udzieleniem odpowiedzi i musiał się wysilić bardziej niż zwykle. Chciał mu pokazać, że Centrala wie więcej niż rezydentura, a to zawsze jest poniżające dla oficera, który powinien wiedzieć wszystko o swoim terenie. Zwłaszcza że każda depesza przechodzi przez ręce szefa i jego zastępców. Tak czy inaczej, złe wrażenie pozostaje. A dla Brauna i Pańskiego musiało to być szczególnie bolesne i choćby z tego powodu Błaszczyk zastanawiał się dwa razy, jak mocnych i dwuznacznych argumentów może użyć.

Położył nogi na biurko i zagryzł ołówek, którym zwykle pisał na brudno. Dotknął kubka z kawą, ale ten był zimny, więc przez interkom zamówił nową. Spojrzał na zegar ścienny i obrócił się w fotelu w stronę telewizora. Właśnie zaczynały się wiadomości na Al-Dżazira, więc szybko włączył pilotem głos.

Pojawił się dziennikarz w białej koszuli, który stojąc na ulicy i trzymając w dłoni mikrofon, z przejęciem komentował wczorajszy atak na hotel Monal, więc Błaszczyk pogłośnił telewizor i przysunął bliżej fotel. Początkowo musiał skupić się na tym, co mówi reporter, ale w pewnym momencie na czerwonym pasku mignęło mu słowo Polish, które przemknęło w ciągu z German, BritishJapanese, i szybko zniknęło. Od razu skojarzył to z depeszą od Khana. Czekał na powrót paska, gdy na ekranie ukazało się czterech skrępowanych mężczyzn klęczących obok siebie, odzianych w jednakowe granatowe stroje. Za nimi na ścianie widniała płachta z arabskimi napisami i flaga Państwa Islamskiego.

Po chwili napis powrócił i Błaszczyk już wiedział, że jednym z uprowadzonych w Pir Sohawa jest Polak. Poczuł, jak fotel pod nim zaczyna powoli pływać. Na moment stracił kontakt z otoczeniem i patrzył w ekran, jakby nic nie rozumiał, jakby słyszał i oglądał coś, co musiało dziać się w innym wymiarze. Błaszczyk zdawał sobie sprawę lepiej niż ktokolwiek inny, co dla Agencji oznacza to porwanie.

W końcu się opanował. Wiedział, jaka za chwilę spadnie na niego odpowiedzialność, chociaż jest tylko zwykłym analitykiem w wywiadzie. Zdawał sobie sprawę, że właśnie ruszyła gigantyczna machina propagandowo-polityczna pod hasłem „Polak w niebezpieczeństwie”, że zbiorą się konsylia ekspertów od wszystkiego, opozycja obwini rząd, rząd opozycję, może nawet premier wystąpi z oświadczeniem. Ale prawdziwa odpowiedzialność moralna i prawna spadnie na te kilka osób, wśród których na pewno będzie i on, naczelnik Błaszczyk.

Patrzył na ekran telewizora, gdzie właśnie pokazywano zbliżenia zakładników, i kiedy pojawiła się twarz Polaka, zrobił pilotem stop-klatkę. Na ekranie zamarło spokojne spojrzenie czterdziestoletniego mężczyzny z drobnym wąsikiem i bródką. To nie była twarz człowieka, któremu grozi okrutna śmierć, chociaż terrorysta w kominiarce krzyczał coś groźnie i przykładał mu do gardła maczetę, imitując cięcie.

Zaraz będziemy wiedzieć, kim jesteś – pomyślał.

W tym samym momencie zadzwonił telefon i zapaliła się lampka SZEF.

– Zaczęło się – powiedział Błaszczyk i podniósł słuchawkę.

Zamęt

Подняться наверх