Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 14

13

Оглавление

Pułkownik Ziaul Amin, z wąsami jak angielski huzar, czekał przed wejściem do gmachu pakistańskiego wywiadu ISI i nerwowo spacerując po parkingu, rozmawiał przez telefon. Musiał się usunąć na bok, gdy Braun zbyt szybko i zbyt blisko podjechał do niego samochodem.

Kiedy wysiadł, Amin schował komórkę do kieszeni spodni i wyciągnął dłoń na powitanie.

– O mało mnie pan nie rozjechał… – rzucił bez cienia ironii. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale pan przesadził. Chodźmy do mnie na górę. – Wskazał wejście do budynku.

Pułkownik ukończył brytyjską akademię wojskową Sandhurst i nie posługiwał się paklish, tylko eleganckim angielskim. Miał pięćdziesiąt lat i dopiero niedawno przeszedł z pionu operacyjnego wywiadu wojskowego do biura łącznikowego. Wszyscy jednak wiedzieli, że dalej prowadzi pracę wywiadowczą.

Braun nie lubił Amina, bo mimo angielskiej kindersztuby, z jaką ten lubił się obnosić, wiało od niego fałszem. Pułkownik sprawiał wrażenie zdystansowanego i chętnie okazywał wyższość. O ile jednak u Brytyjczyka te cechy uchodziłyby za naturalne, o tyle u muzułmanina były nie do zaakceptowania. Tak uważał Braun.

Pakistan był pierwszym krajem islamskim, w jakim przyszło mu służyć. Kiedy jeszcze w Moskwie dowiedział się, że jedzie do Islamabadu, był wściekły, ale Pański szybko mu wyjaśnił, że to dla jego dobra. Teraz ta złość tylko wzrosła. Uważał, że porwanie Olewskiego nie może zakończyć się dobrze, to oczywiste, więc część odpowiedzialności spadnie na niego. Obawiał się, że ani Pański, ani ojciec nie będą mogli mu pomóc. Odda głowę i w niesławie odejdzie ze służby – on, absolwent Stanforda. Nawet do polityki nie będzie mógł wejść, bo w człowieka z piętnem śmierci kolegi nikt nie zainwestuje. To była przerażająca perspektywa, dlatego Braun przez chwilę pomyślał, że powinien był przejechać tego Ziaula, tak dla zasady. W końcu całemu jego nieszczęściu winni są muzułmanie.

– Uprowadzony nazywa się Henryk Olewski… pracownik firmy Oregon… – Pułkownik odczytywał z jakiegoś dokumentu, który wyraźnie ukrywał przed Braunem. – W Pakistanie od miesiąca… zezwolenie na pobyt i pracę… Oregon, firma portugalska… – Zawiesił głos i po chwili zapytał: – Zgadza się?

– Tak. Znamy go w ambasadzie, ale słabo. Jak sam pan powiedział, przyjechał niedawno… – Braun urwał i zmienił wątek. – Warszawa chciałaby wiedzieć, jaka jest sytuacja, jakie działania planują władze pakistańskie w celu uwolnienia naszego obywatela, jaka jest wasza ocena szans na jego uwolnienie? Co możemy zrobić, żeby wam pomóc? Warszawa jest na to gotowa…

– Oczywiście – przerwał mu Amin. – Z pewnością skorzystamy, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, ale jak pan wie, mamy doświadczenie w rozwiązywaniu podobnych problemów. Dlatego sugerujemy, by władze polskie nie podejmowały bez naszej wiedzy żadnych działań, ponieważ mogłyby one pogorszyć sytuację. Prosimy o spokój i racjonalne podejście… i… kontakt z władzami Niemiec, Wielkiej Brytanii i Japonii. W zamachu na hotel zginęło trzydziestu pięciu obywateli Pakistanu, w tym osoby ze świata polityki, biznesu i sztuki. Jesteśmy zdeterminowani dopaść morderców i uwolnić zakładników. Podjęliśmy działania zmierzające do nawiązania kontaktu z terrorystami i ustalenia, jakie stawiają warunki, ale na razie… – Amin zrobił niewyraźny grymas, który mógł oznaczać wszystko.

– Tak, rozumiem… o wszystkim natychmiast poinformuję Warszawę. Czy może pan powiedzieć coś więcej na temat prowadzonych działań, samego zamachu i grupy, która go dokonała? – zapytał Braun.

– Będzie o tym komunikat dla wszystkich służb. – Amin zajrzał do swoich notatek. – Jak powiedziałem, podejmujemy wszelkie niezbędne działania, by ratować uprowadzonych, ale żebyśmy mogli to zrobić skutecznie, musimy wszystko wiedzieć o… – zerknął do notatek – o panu Olewskim. – Spojrzał rozmówcy chłodno w oczy.

– To znaczy? – odparł Braun.

– Czy chce mi pan coś powiedzieć, panie radco?

– Nie rozumiem.

– Pytam jeszcze raz: czy ma pan wiedzę na temat Henryka Olewskiego, którą powinien nam przekazać i która mogłaby pomóc w jego uwolnieniu… czy też mogłaby je… skomplikować? – Słowa pułkownika Amina zabrzmiały bardzo dwuznacznie.

Braun był już niemal pewny, że Pakistańczycy wiedzą, kim naprawdę jest Olewski, i domagają się oficjalnego potwierdzenia. Oznaczałoby to, że major był rozpracowywany, choć nie zajmował się sprawami Pakistanu ani nawet regionu. A może tylko go podejrzewali i teraz chcą uzyskać potwierdzenie.

Władze pakistańskie znalazłyby się w bardzo trudnej sytuacji politycznej – szczególnie wobec własnych, islamskich fundamentalistów – gdyby się okazało, że jeden z porwanych obcokrajowców jest agentem wywiadu państwa NATO, i to działającym bez zgody tutejszych władz. To byłby cios dla rządu, który po zabójstwie Osamy i tak znajduje się w trudnej sytuacji.

Braun w ułamku sekundy zdał sobie z tego sprawę i zrozumiał powód natarczywości Amina. Nie dostał jednak żadnych wskazówek z Warszawy, co ma mówić w takiej sytuacji, i poczuł się, jakby został wystawiony. Nie potrafił ocenić, czy będzie lepiej dla sprawy, jeśli powie teraz prawdę, czy też raczej powinien ją zachować dla siebie. To było ponad jego siły.

– Wszystko dzieje się tak szybko… Na razie brak informacji z Warszawy – odparł, udając pewnego siebie. – Być może już coś przyszło do ambasady… Jak tylko tam wrócę i znajdę jakąś instrukcję, natychmiast oddzwonię – zapewnił.

Pułkownik pokiwał głową, lecz Braun dostrzegł w tym gest politowania.

Zamęt

Подняться наверх