Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 4
3
ОглавлениеNazywali go Tygrysem i on bardzo to lubił, bo taki przydomek miał wielki Zahir ad-Din Muhammad Babur.
Wszyscy myśleli, że jest Czeczenem, ale on był Lezginem z Dagestanu. W Waziristanie każdy należał do jakiegoś plemienia, więc nikogo nie interesowało, z którego kaukaskiego szczepu on pochodzi. Liczyło się, że był kiedyś przyjacielem Osamy.
Wyróżniał się talentem przywódczym, charyzmą i doświadczeniem bojowym, a kałasznikow był częścią jego ciała. Okrucieństwo wobec wrogów islamu dodatkowo podnosiło prestiż Tygrysa, budowało etos prawdziwego wojownika Allaha.
Osobiście ściął piętnastu żołnierzy, którzy wpadli w jego zasadzkę, i od tego czasu był najbardziej poszukiwanym terrorystą w Pakistanie. Przynajmniej teoretycznie, bo o każdej akcji wojska skierowanej przeciw jego oddziałowi wiedział wcześniej.
Miał trzydzieści pięć lat, długą brodę, rudą i gęstą, którą nieustannie przeczesywał lewą ręką, i pakol przesunięty na czoło. Na co dzień nosił mundur polowy pakistańskich komandosów, do pasa przypiętą miał berettę i czterdziestocentymetrowy perski nóż z rękojeścią zdobioną macicą perłową. Mówił, że to prezent od Osamy, który dostał, gdy ochraniał go w górach Tora Bora. Wprawdzie żaden z piętnastu bojowników oddziału Tygrysa nigdy nie spotkał boga Al-Kaidy, jednak sam fakt, że ich dowódca dotykał Amira al-Muminina, wystarczał, by poszli za nim na śmierć.
Nadszedł dzień, w którym Tygrys miał sprawdzić ich gotowość oddania życia w imię Allaha.
Uderzenie na hotel Monal w Pir Sohawa było najtrudniejszą akcją, jaką przyszło mu przeprowadzać, niemal samobójczą, ale takie wyzwania lubił najbardziej. Obiekt położony był na wysokości ponad tysiąca pięciuset metrów, na szczytach gór Margala, skąd rozpościerał się przepiękny widok na Islamabad.
Ulubione miejsce artystycznej, biznesowej i politycznej elity stolicy, popularne wśród dyplomatów i turystów, nie było specjalnie chronione. Prowadziła do niego tylko jedna wąska, ruchliwa, kręta droga, więc atak terrorystyczny wydawał się bezsensowny. Tak uważały władze.
Właśnie dlatego kilka miesięcy wcześniej Tygrys przygotował plan uderzenia na Monal. Miał wszystko rozpracowane w najdrobniejszych szczegółach i – co najważniejsze – zapewnioną pomoc od wewnątrz. Wiedział, że wycofać się stamtąd będzie bardzo trudno, dlatego zaplanował zakończenie akcji wielkim fajerwerkiem, tak by cały Islamabad mógł to zobaczyć.
Dochodziła dziesiąta trzydzieści i znów zaczęło padać. Siedzieli w kucki pod zielonymi pelerynami w niedużym, gęsto zarośniętym jarze, starając się chronić przed deszczem swoje automaty i amunicję. Do hotelu mieli wprawdzie tylko dziesięć minut przez rzadki las, lecz teren był podmokły i stromy, więc trudny do przejścia.
W ciszy powtarzali wersety Koranu, z niecierpliwością spoglądając w stronę Tygrysa, który cały czas rozmawiał z kimś przez radiostację. Wydawał się bardziej zdenerwowany niż zwykle i wszyscy to wyczuwali.
Oryginalny plan uderzenia, który opracował, był zupełnie inny niż ten, jaki miał teraz zrealizować.
Chciał zaatakować w letni wieczór, kiedy hotel będzie pełen gości, niewiernych, by zadać jak najboleśniejsze straty, a potem wysadzić budynek w powietrze. Noc sprzyjałaby ucieczce i utrudniała pościg. Przyszło mu jednak poprowadzić natarcie w środku tygodnia, w godzinach porannych, podczas deszczu, kiedy w hotelu jest niewielu gości, wziąć zakładników i wycofać się z nimi w góry. To nie było to, co sobie wymarzył, ale taki otrzymał rozkaz i musiał go teraz wykonać.
– Przestało padać… Ruszamy – oznajmił głośno, podniósł się i zrzucił z siebie pelerynę. – W imię Boga Wszechmogącego… Niech Bóg ma nas w swojej opiece…
– Allah akbar! – zgodnie zawołało ośmiu bojowników i też zrzuciło peleryny.
– Zaczynamy – zameldował jeszcze do radiostacji.
– Jesteśmy na miejscu – padło z głośnika. – Allah akbar… W imię boże…
Ruszyli gęsiego w dół po stromym, śliskim zboczu, przytrzymując się drzew. Po kilku minutach dotarli na skraj dużego hotelowego parkingu, na którym stało kilka pojazdów. Ruch był niewielki: przemknął motocyklista, odjechał biały samochód. Skryci w krzakach, naciągnęli na twarze kominiarki.
Dowódca wysunął się do przodu i przez chwilę obserwował teren. Po czym dał znak ręką w lewo i czterech bojowników z kałasznikowami gotowymi do strzału oddaliło się w kierunku, który im wskazał. Dobrze wiedzieli, co mają robić.
Tygrys wbiegł na parking pierwszy, a czterech pozostałych bojowników parę sekund po nim. Rozdzielili się na dwie grupy i ruszyli w kierunku hotelu.
Wpadli do westybulu. Tygrys krótką celną serią zabił portiera i zaskoczonego ochroniarza, który nawet nie zdążył wyjąć broni. Chwilę później cały hotel zagrzmiał od przeciągłych serii z AK-47 i zatrząsł się od huku eksplodujących granatów. Zaraz też dołączył do tego przeraźliwy krzyk mordowanych ludzi.
Każdy dokładnie wiedział, co ma robić. Nie strzelali na oślep. Tygrys wraz z dwoma bojownikami wbiegł do restauracji, gdzie już wcześniej dotarł jego człowiek z grupy, która zaatakowała hotel od tyłu. Wszyscy goście i obsługa leżeli na podłodze. Kilkanaście osób z twarzami do ziemi.
– Muzułmanie, wstać! – krzyknął w urdu Tygrys.
Na zewnątrz słychać było powtarzające się serie z automatu. Podniosło się dziesięć osób, w tym dwie starsze kobiety w tradycyjnych salwar kamiz i z dupattą na ramionach. Do restauracji wbiegł mężczyzna w kominiarce na głowie i garniturze, jaki noszą pracownicy hotelu. Podszedł do Tygrysa i wskazując ręką w stronę czterech osób, które wciąż leżały, wyszeptał mu coś do ucha.
– Wstać! – Tygrys lufą karabinu pokazał, co mają zrobić. – Dokumenty!
Jednocześnie dał znak głową stojącemu obok bojownikowi, który szybko wymienił magazynek w swoim automacie i nawet nie mierząc, otworzył ogień do ludzi stojących z podniesionymi rękami.