Читать книгу Łapa w łapę - Andrzej Łapicki - Страница 14
Оглавление11 kwietnia 2012 r.
Wielkanoc minęła, ale zostaliśmy jeszcze kilka dni w domu Pracy Twórczej w Radziejowicach, gdzie często spędzamy święta, wakacje itp. Redaktorem prowadzącym dzisiejszej rozmowy miał być Andrzej, a brzmiała ona mniej więcej tak:
Czemu tak często wychodzisz z domu?
Bo mam taką potrzebę wewnętrzną, gna mnie, nie mogę siedzieć w zamknięciu. Lubię poznawać nowe miejsca, osoby, zapachy. Wszystko mnie ciekawi.
Ale ty w ogóle nie znasz Warszawy.
Jaki to ma związek?
Nie możesz się zaciekawić tym, co jest na Mokotowie?
Mogę, ale nie o to chodzi, czy coś jest daleko, czy blisko. Ważne, żeby było na zewnątrz. A Warszawę znam. Mniej więcej.
Akurat! Wczoraj mnie zapytałaś, gdzie jest Wilcza.
Bo często mam problem z topograficznym usytuowaniem jakiegoś miejsca, nawet jeśli byłam tam już kilka razy.
Taki feler?
Wiesz dobrze i wiedzą wszyscy, którzy mnie znają choć trochę, że trzeba mi rysować mapkę, jak dziecku, albo prowadzić przez telefon. Taki mój urok.
Ciekawe…
Dla takich ludzi jak ja wymyślono GPS.
Nie ufałbym.
Przecież ty mało czemu i mało komu w ogóle ufasz.
Masz rację. I dobrze na tym wychodzę.
I tak dalej, i tak dalej. Rozmowa niespecjalnie się kleiła, więc Andrzej zajął się przeglądem prasy, a ja poszłam obejrzeć wystawę Józefa Chełmońskiego „Na wielkich łowach natury”. I olśnienie! Kiedy zatrzymałam się przed płótnem „Wnętrze chaty na Polesiu”, głos przewodnika oznajmił: „W bogatym oeuvre Chełmońskiego sceny rodzajowe we wnętrzach należą do absolutnych wyjątków. Zafascynowany światem, który go otaczał, artysta z upodobaniem chłonął jego barwy, światła, zapachy, dźwięki, a przede wszystkim ów szeroki oddech ziemi dający poczucie swobody. (…) Chełmoński dusił się w zamkniętych pomieszczeniach (…). Jakże lekko było temu wolnemu ptakowi poza ścianami klatki, w której musiał przebywać! Na dworze cieszył się wszystkim: wichrem goniącym obłoki i wiatrem grającym na zbożach”*.
Zaaferowana, pobiegłam opowiedzieć o swoim odkryciu Andrzejowi. Jego reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem:
Nie zgadzam się z Chełmońskim. Przecież na jednym z jego najsłynniejszych obrazów rodzice siedzą przed chatą, a obok nich stoi dziecięca trumna.
Po pierwsze „przed”, a nie „w”, a po drugie to obraz Aleksandra Gierymskiego – „Trumna chłopska”.
Ale style podobne – i to, i to realizm.
Jasne, ale wróćmy do Chełmońskiego i do osób z potrzebą przebywania w otwartej przestrzeni. Tym wzniosłym przykładem usiłuję, nie bez odcienia pychy, udowodnić ci, że nie jestem osamotniona. Rozumiesz mnie?
Oczywiście, ale ja nie z pomocą Chełmońskiego mogę cię zrozumieć. To, że miał akurat takie gusta czy mówiąc wprost: wady, nie świadczy za tobą.
Pewnie, że nie świadczy, ale pokazuje, iż są osoby o podobnej konstrukcji.
Przecież ludzie są różni i ja wszystkich akceptuję.
Chyba, jak niewierny Tomasz, zanotuję godzinę, w której wypowiedziałeś te słowa. Skoro jesteś taki wielkoduszny, dlaczego ciągle mnie pytasz, czemu wychodzę z domu.
Bo ledwo przyjdziesz, już lecisz z powrotem. To nie jest normalne, moim zdaniem.
Przecież przed chwilą powiedziałeś, że wszystko akceptujesz, i zgodziłeś się, iż taka jest moja konstrukcja.
Że ty jesteś Chełmońska?
Z ducha – tak.
Musisz być na powietrzu, żeby odpoczywać?
Nie tylko. Mogę też odpoczywać we własnej głowie. Słuchać muzyki, oglądać filmy, myśleć.
A ja najlepiej odpoczywam, gdy patrzę w sufit.
Objąłeś kiedyś drzewo?
Nie pamiętam. Może jakiś wyjątkowo stary dąb… To nie jest tak, że ja nie lubię przestrzeni. Bardzo dobrze czuję się na przykład nad morzem. Mogę usiąść na brzegu i patrzeć w morze całymi godzinami. To wrażenie nieskończoności sprawia mi przyjemność.
A mnie przeraża. Nie lubię morza. Wolę góry – przyrodę stacjonarną.
Więc jednak jest w tobie coś stałego. To dobrze. Już się zaczynałem martwić.