Читать книгу Od Valinoru do Mordoru - Andrzej Szyjewski - Страница 6

WSTĘP

Оглавление

Gdzieś w okolicach 1969 r., kiedy jako sześciolatek buszowałem w stertach zalegających w całym mieszkaniu książek, wygrzebałem pozbawioną okładki, rozpadającą się i zaczytaną przez moje starsze rodzeństwo powieść, zaczynającą się od słów: „Aragorn spiesznie wspinał się na wzgórze...”. Zaciekawiony nagle zarysowaną sytuacją pochłonąłem ją bardzo szybko (czytać bowiem nauczyłem się wcześnie i miałem już sporą liczbę książek na swoim koncie). Oczarowany tajemniczym światem elfów, krasnoludów i orków, dokopałem się następnego tomu zatytułowanego Powrót króla. Ślepy los, w postaci niezauważenia i niezakupienia przez moich rodziców pierwszego tomu Władcy Pierścieni, wydawanego przez Czytelnika w latach 1961–63, (noszącego wówczas tytuł Wyprawa) sprawił, że wielu rzeczy musiałem się domyślać i rekonstruować ze skąpych wzmianek na kartach drugiej i trzeciej części trylogii. Nauczyłem się tym samym zwracać uwagę nie tylko na akcję, ale i na tło zdarzeń w dziele Tolkiena. Moją pasją i największym marzeniem stało się odkrycie tego, co się działo przedtem; chodziło tu zarówno o początek całej historii z Pierścieniem, jak i mitologię Pierwszej Ery, kryjącą się w tle Władcy Pierścieni. Marzenie mego życia miało się spełniać stopniowo. Najpierw w lokalnej bibliotece odnalazłem ku swemu zaskoczeniu Hobbita, o którym wcześniej nic nie słyszałem, i dowiedziałem się, jak znaleziono Pierścień i kim naprawdę był Bilbo. Potem, kiedy już mogłem zapisać się do działu dla dorosłych, wypożyczyłem tam Wyprawę. Z jakim wzruszeniem, trzęsącymi się rękami wertowałem karty historii hobbitów i całej Drużyny Pierścienia! Niestety, szybko odkryłem, że choć Władca Pierścieni jest dziełem wspaniałym i porywającym, w dalszym ciągu niewiele wiadomo o losach Złotego Drzewa, Valarach, Wielkim Nieprzyjacielu czy pochodzeniu Saurona i Ungolianta (w pierwszym wydaniu trylogii tłumaczka obdarzyła Ungoliantę płcią męską).

I znów zatęskniłem gorąco do tego, by poznać cały tajemniczy świat elfów i ludzi zmagających się z Morgothem, by odsłonić z wydarzeń Pierwszego Wieku zarzuconą przez autora kurtynę. Jakże żałowałem, że Kroniki Królestw Zachodnich nic nie mówią o czasie początku, czyli Pierwszej Erze! Moje oczekiwanie wzmogło się, gdy doszły mnie słuchy o ukazaniu się w 1977 r. historii Pierwszego Wieku. Tym razem na spełnienie moich marzeń czekałem długo, bo aż do czasów studenckich, kiedy to w 1985 r. wydano polskie tłumaczenie Silmarillionu. W międzyczasie zaś, próbując odnaleźć ów świat zaginiony, tknięty odnalezioną na kartach Dodatków myślą, pożyczyłem książkę o mitologii skandynawskiej1 i ze zdumieniem stwierdziłem, że mowa tam także o krasnoludach (karłach), których władcą był Durin! Czy więc tajemnica Pierwszej Ery nie kryje się w kartach Eddy, przygodach bogów i ludzi? Zacząłem pochłaniać wszelkie dzieła i prace poświęcone mitom i religii, zwłaszcza religiom o bogatej mitologii. Odkryłem, podobnie jak Tolkien, Sygurda i smoka Fafnira, Kalevalę, ale też Gilgamesza, mity andamańskie, polinezyjskie, japońskie i setki innych, aż w końcu to mit i jego symbole stały się dla mnie najciekawszym przejawem życia duchowego człowieka. I to właśnie przekonanie skierowało mnie na studia religioznawcze, a potem do pracy naukowej w Instytucie Religioznawstwa UJ, gdzie poświęciłem się etnologii religii z jednej, a badaniom mitów i symboli religijnych z drugiej strony. Swoje dawne zainteresowania światem Tolkienowskim odstawiłem do lamusa.

Ostatni etap oświecenia Tolkienem dokonał się dziesięć lat temu, kiedy w jednym z krakowskich antykwariatów odnalazłem I tom The Book of Lost Tales. Kiedy zagłębiłem się w odrestaurowany przez Christophera Tolkiena świat pierwotnej, młodzieńczej mitologii jego ojca, odniosłem niepokojące i jeżące włosy na głowie wrażenie, że zaglądam pisarzowi przez ramię na kartkę papieru, a nawet i do umysłu, chwytam jego ideę w momencie powstawania i rozwijania się, i było to doświadczenie wstrząsające. Obecnie, wraz z opublikowaniem w 1996 r. ostatniego, dwunastego tomu Historii Śródziemia, The Peoples of Middle-Earth, dokumentacja została uzupełniona i wszyscy miłośnicy Tolkiena zdobyli kompletne niemal wyposażenie niezbędne do poruszania się w jego świecie. Jest to sytuacja luksusowa dla badacza literatury, kiedy zamiast żmudnych badań w archiwach i ślęczenia nad rękopisami otrzymuje, jak na tacy, całokształt dorobku pisarza.

Zapragnąłem wykorzystać okazję stworzoną udostępnieniem szerokim kręgom czytelników Historii Śródziemia i rojące mi się w głowie myśli przybrały postać kursu zatytułowanego Tolkien, mit, religia, który zyskawszy aprobatę władz macierzystego instytutu, został wprowadzony do katalogu kursów i jest regularnie prowadzony dla studentów religioznawstwa, a także chętnych spoza kierunku i wydziału. Tym samym po raz kolejny mogłem połączyć dawne i nowe pasje, oddając hołd zarówno autorytetom, na których wyrosła moja naukowa „kariera”, jak i profesorowi z Oksfordu, który skierował mnie w stronę innego, mitycznego wymiaru rzeczywistości. Niniejszy tom jest więc echem prowadzonych zajęć; nie roszcząc sobie prawa do wyczerpania całości zarysowanego w tytule zagadnienia, czyli wzajemnych relacji wykreowanego systemu mitycznego z poglądami i wyznawanymi przez Tolkiena prawdami wiary, dąży do pokazania spójnego i dobrze przemyślanego świata myśli twórcy Silmarillionu.

Rzeszom zwolenników trylogii, czy to w formie pisanej, czy w wersji kinowej (z konieczności znacznie spłyconej), trzeba jednak od razu powiedzieć, że nacisk w analizach został położony na „mitopoeiczną” stronę twórczości Tolkiena, czyli na zbadanie prawdziwego dzieła jego życia, jakim był Silmarillion i powiązane z nim legendarium, nie zaś na Władcę Pierścieni, stanowiącego jedynie wtręt w zasadniczej konstrukcji Tolkienowskiego świata mitycznego. Tak przynajmniej widział to sam autor, którego chaotyczna, a zarazem drobiazgowa natura perfekcjonisty2 pozbawiła przyjemności inkarnacji własnego Logosu, czyli obejrzenia wydrukowanego dzieła jeszcze za życia. Tym samym autor miał świętą rację obruszając się na gadaninę krytyków twierdzących, że w jego książce „nie ma religii” czy „treści dla dorosłych”. Problem w tym, że WP stanowi jedynie fragment konstrukcji – jeśli nie pojedynczy liść, to najwyżej jedną gałąź ogromnego i starego Drzewa o wielu konarach. Całość jego twórczości zawsze jest głęboko religijna, a przynajmniej taką była w zamierzeniu, skierowana też była do dorosłych jako przesłanie, które powinien odczytać każdy, komu nieobca była Tolkienowska wrażliwość na to, co cudowne.

W pracy starałem się korzystać przede wszystkim z dzieł samego Tolkiena, świadomie tylko w niewielkim stopniu odwołując się do literatury „tolkienologicznej”, pełnej Freuda, lub antyfreudowskiej orientacji feministycznej (bardzo pouczający jest fragment krytyki autorstwa Brendy Patridge cytowany w pracy Pearce’a3) czy indywiduacji jungowskiej, jako że lwia część tych dzieł ukazała się przed opublikowaniem nawet Silmarillionu, nie mówiąc o Niedokończonych Opowieściach czy dwunastu tomach Historii Śródziemia. Jeśli zaś mamy prace późniejsze, wówczas regułę stanowi koncentracja założeń i wniosków na WP. Przykładem może być książka Patricka Curry, Defending Middle-Earth, we wstępie której autor stwierdza: „Nie wziąłem tu pod uwagę Silmarillionu. Powód jest prosty: koncentruję się na rozumieniu współczesnego świata przez Tolkiena i jego wpływie nań, a bez wątpienia wyrastają one prawie wyłącznie z Władcy Pierścieni i z Hobbita, jako swoistego wprowadzenia doń”4. Trudno o bardziej ostentacyjne nieliczenie się z intencjami autora Hobbita poprzez pomijanie podstawowych założeń konstrukcji mitycznego świata, z których wyrasta WP jako exemplum i memento dla współczesności.

Z reguły też większa część autorów piszących o dziełach Tolkiena, nie mając pojęcia o innych niż psychoanalityczne teoriach mitu czy metodologii religioznawstwa, ma większe bądź mniejsze trudności w poruszaniu się w świecie Tolkienowskim na tyle zręcznie, by odnaleźć ślady idei. Nie twierdzę, że jestem jedynym, który rozumie Tolkiena, pragnę jedynie pokazać możliwości wyjścia poza zaklęty krąg wewnętrznych analiz literackich jako przyczynek do dyskusji nad dziełem Tolkiena. Chciałbym przy tym od razu usprawiedliwić się, jako że pracę zacząłem zanim w Polsce ukazały się książki poświęcone Tolkienowi (z wyjątkiem nie najlepszej jakości dziełka Błażejewskiego), zanim też pojawiły się tłumaczenia Księgi Zaginionych Opowieści, Listów, Potworów i krytyków, dlatego uważałem za ważne pokazanie wielu szczegółów i cytatów, z których teraz zapewne bym zrezygnował. Większość rozdziałów pracy powstało zrazu jako notatki do wykładów, kiedy niezbędne było wykazywanie pewnych tez na tekstach źródłowych. Czytelnicy mogą także się przekonać, że wiele zawdzięczam wnioskom T. A. Shippeya, moim zdaniem najlepszego z tolkienistów, korzystałem jednak z pierwszego angielskiego wydania nieświadomy wprowadzonych przez niego rozszerzeń tekstu związanych z publikowaniem Historii Śródziemia. Ku swemu zaskoczeniu odnalazłem je w świeżo wydanym polskim tłumaczeniu i wiele z jego nowych stwierdzeń znakomicie pasowało do wyprowadzanych przeze mnie idei. Postanowiłem jednak nie naruszać struktury swej pracy (z wyjątkiem aktualizacji przypisów), dowodzą one bowiem konwergencji myśli, potwierdzając zasadniczą słuszność wniosków dotyczących całokształtu dzieła Tolkiena. Moje rozważania są natomiast zdecydowanie odległe od tendencji przyświecających autorowi książki Tolkien, mit i łaska, Paolowi Gulisano. Stanowi ona znamienny dowód zauważenia Tolkiena przez środowiska katolickie po latach milczenia, z zupełnie niepotrzebnym przerysowaniem jego poglądów. Jeśli jednak miałbym polecać dzieło ujawniające rzeczywistego ducha religijnego Tolkiena, to zgrabny tomik Tolkien. Księga pamiątkowa, pod redakcją Josepha Pearce’a, mówi znacznie więcej i ciekawiej o tych ważnych sprawach.

Mottem tej pracy jest uwaga Mircea Eliadego o dziele Tolkiena5, na pozór niepochlebna, wiele jednak tłumacząca, jeśli chodzi o naturę pracy oksfordzkiego profesora. Jeden z największych religioznawców XX wieku dziwi się popularności książki, składającej się z fragmentów średniowiecznych legend, ponieważ zna dobrze te legendy i mają one dla niego istotną wartość jako oryginalne dzieła. Tolkienowi jednak zależało na tym, by wartości tych legend przekazać ludziom, którzy nigdy się z nimi nie zetknęli. Każdy czytelnik wzruszający się przy opisie śmierci Boromira dmącego w róg, przyzywającego pomocy, która nie nadchodzi, i osuwającego się na ziemię z pękniętym mieczem w dłoni, powtarza wzruszenia średniowiecznych słuchaczy Pieśni o Rolandzie, poruszonych walką dzielnego rycerza z nawałą Saracenów, z rozpaczą przemawiającego do strzaskanego Durendala i na próżno dmącego w swój róg. Czarodziejskie tchnienie Lothlórien jest echem tajemniczego królestwa Morgan Le Fay w lesie Broceliande. Straszliwe działanie Pierścienia Władzy, który wyniszcza swego nosiciela i zmusza go do posłuszeństwa swojej woli, budzi grozę podobną do przeklętego pierścienia Andwariego z Eddy. Jego zdolność zaślepiania powtarza opowieść o pierścieniu węża, który zauroczył Karola Wielkiego6. Groza Upiorów Pierścienia i mieszkańców Kurhanów powraca wraz z opowieścią o wikingu Soté, który opętany czarem pierścienia Wölunda żywcem pogrzebał się w kurhanie, czekając z mieczem w dłoni, aż ktoś spróbuje mu wydrzeć ukochany skarb. Złamany miecz Narsil powraca w tradycji symboliki arturiańskiego cyklu Graala i jest przekuty na nowo, jak Gram Sygurda Wölsunga. Wszystkie te przekazy niosą ze sobą istotne wartości i idee, które od dawna przestały interesować współczesnych przedstawicieli zachodniej kultury, zauroczonych postępem i zmianą. Jak próbuję wykazać, zamierzeniem Tolkiena było przypominanie tych wartości i odwoływanie się do nich jako do tych, ktore prowadzą do samych podstaw człowieczeństwa i relacji z sacrum. Warto dodać, że dokładnie taki sam program przyświecał religioznawczym badaniom Eliadego i że obaj wymienieni naukowcy mieli ze sobą znacznie więcej wspólnego niż wynikałoby z przytoczonego cytatu. Większość zamieszczonych w następnych rozdziałach wywodów próbuje pogodzić ze sobą ich pola aktywności tak, jak powiązały się one w moim życiu i w mojej praktyce badawczej.

Od Valinoru do Mordoru

Подняться наверх