Читать книгу Zatrzymać czas - Anna Sakowicz - Страница 8
6
ОглавлениеPola miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej z piersi. Niemyślała, że tak się zdenerwuje wizytą w urzędzie stanu cywilnego. A więcmiała wyjść za mąż! To naprawdę się działo! Spojrzała w dół, tam ciąglebyły buty Sławka. Szedł za nią, nie zniknął, nie rozpłynął się w powietrzu niczym senna mara. Natychmiast jednak pomyślała o Pawle. Odjakiegoś czasu nie czuła jego obecności. Jego zdjęcie nadal miała w szufladzie biurka. Nie schowała go do albumu i nie wcisnęła pomiędzyinne woluminy na półkę. Sławek o nim wiedział, nigdy nie nalegał, bypozbyła się pamięci o pierwszej miłości, która doprowadziła ją na wózekinwalidzki. A jednak… Przestała go czuć. Koniecznie musi pojechać nacmentarz!
– I co teraz? – spytał Sławek. – Idziemy uczcić naszą datę?
– Trzeba będzie też w jakiejś knajpie zarezerwować miejsce na obiad –powiedziała. – Nie puścimy gości głodnych, chyba aż tacy źli niebędziemy, co?
Sławek nachylił się nad Polą i cmoknął ją w głowę. Kochał tę dziewczynęniemal od pierwszego wejrzenia. Uczucie wybuchło w nim nagle i w zupełnie niekontrolowany sposób. Myślał, że takie rzeczy się zdarzająjedynie w filmach, a tu taka niespodzianka. Jakby Pola przyłożyła muobuchem w głowę, a ona tylko wbiła gwóźdź w oponę byłego facetakoleżanki.
– Ale to nie dziś – odpowiedział. – Na spokojnie się zastanowimy. Terazidziemy uczcić to dobrym obiadem albo ciachem. Na co masz ochotę?
– Na obiad – odparła. W przeciwieństwie do Agaty, gdy miała wybór słoneczy słodkie, zawsze wybierała to pierwsze. Dopiero po zjedzeniu czegośkonkretnego mogła zagryźć deserem.
Wsiedli do samochodu. Tym razem kierowcą był Sławek. Nie pytałnarzeczonej, dokąd jechać. Chciał jej zrobić niespodziankę. Długo szukałromantycznego miejsca, które mogłoby się spodobać Poli.
– Masz tabliczkę? – spytał, a dziewczyna dopiero po chwili domyśliłasię, o co chodzi. Wyjęła ją z torby. Zawsze jedną miała w swoimsamochodzie, drugą przy sobie, bo zdarzało się, że woziła ją Agata.Parkowanie na miejscach przeznaczonych dla inwalidów było w jejprzypadku konieczne. Potrzebowała więcej przestrzeni, by swobodnieprzesiąść się na wózek, ale też zawsze mogła podjechać bliżej celu.Podała więc granatową kartę ze znakiem Sławkowi i przygotowała się dowysiadania, bo mężczyzna właśnie ustawiał auto.
– Paderewskiego? – zdziwiła się.
– Zabiorę cię do tajemniczego ogrodu.
– W centrum miasta? – zaśmiała się.
Jednak gdy Sławek przejął kontrolę nad wózkiem i wprowadził ją doniezwykle klimatycznej knajpki, prawie zaniemówiła. Nigdy tu nie była. A wnętrze było cudowne! Ukwiecone! Przypominało włoskie lub francuskiedomy znane jej ze zdjęć oglądanych w internecie. W powietrzu opróczzapachu jedzenia czuć było lawendę i zioła. Pola spojrzała na brązowąterakotę i artystycznie nierówne ściany. A gdy okazało się, że Sławekzrobił wcześniej rezerwację, czuła, jak serce jej przyspiesza. Wybrałstolik w najpiękniejszym miejscu. Kelnerka natychmiast przesunęła donicęz juką, by zrobić więcej przestrzeni dla Poli. Odsunęła też krzesło.
– Cudnie tu – szepnęła Pola. – Tyle kwiatów! I słońce wpadające dośrodka w jakiś magiczny sposób…
– Cieszę się, że ci się podoba.
Dotknęła dłonią drewna blatu. Wydało się jej bardzo stare. Szparypomiędzy deskami świadczyły o naprawdę upływającym czasie, nie udawały.
Kelnerka położyła przed nimi karty i zapaliła świecę.
– Czy podać na początek napoje?
– Jakiś sok wyciskany? – spytała Pola, a dziewczyna od razuzaproponowała specjalność restauracji. Sok składający się z jabłka,limonki, cytryny i mięty. Pola z entuzjazmem zdecydowała się właśnie nataki napój, natomiast Sławek nie skusił się na żadne eksperymenty i poprosił o zwyczajną amerykańską colę. Za to z przyjemnością spoglądałna uśmiechniętą narzeczoną. Złapał ją za dłoń i pogładził po skórze.
– Uwielbiam cię taką.
– Czyli jaką?
– Radosną.
Pola zaśmiała się.
Chyba tak właśnie wygląda szczęście, pomyślała.
Musiało być bardzo chudziutkie, delikatne niczym piórko, bo kobieta nieczuła w sobie żadnego ciężaru. Jakby połknęła chmurę, a ona rozpłynęłasię w jej ciele, unosząc ją lekko nad ziemią. Nawet z wózkiem dawałaradę! Teraz więc mogłaby zatrzymać czas i wołać „chwilo, trwaj!”.
– Dwudziesty pierwszy lipca to już niedługo – powiedziała.
– I całe szczęście, bo nie ma co czekać.
– Nie boisz się?
– Czego?
– No… – Wzruszyła ramionami. – Wszystkiego… Tego, co nas czeka.
– Nie – odparł zdecydowanym głosem, a Pola chwyciła się tej pewności. –Choć wiem, że problemy pewnie będą.
– No właśnie – westchnęła. – A co…? – zawahała się. Jednak po chwilispytała wprost: – Jakie problemy masz na myśli? Chcesz mieć dzieci?
– Jasne – odparł i zobaczył, jak Pola nagle posmutniała. – Ale nic nasiłę. Uda się, to będzie dziecko. Nie uda się, to będziemy my. Tylko myi też będzie pięknie, bo nie będę musiał się tobą dzielić. Zresztąmożemy też adoptować jakiegoś malucha. I byłbym chyba bardziej za tądrugą opcją, bo nie chcę cię w żadnym wypadku narażać naniebezpieczeństwo.
Pola spojrzała na Sławka. Widziała w jego oczach dobro. To w nim utonęłakilka miesięcy temu. Zdziwił ją jednak chęcią adoptowania dziecka. Nibyszlachetnie, ale… Zastanowiła się nad tym, co powiedział. Ogarnął jąsmutek, bo to przez nią pewnie nigdy nie będą naturalnymi rodzicami.
W tym momencie kelnerka wróciła do stolika z pytaniem, czy coś wybrali.Sławek przeprosił i od razu z Polą zanurzyli nosy w menu. Po chwilioboje zdecydowali. Pola wybrała makaron z krewetkami na palonym maśle.Do tej pory myślała, że masła palić nie należy, więc z chęcią sięprzekona, jak z tym masłem jest naprawdę. Za to Sławek jakotradycjonalista zdecydował się na stek wołowy, który idealnie pasował mudo coca-coli. Gdy złożyli zamówienie, spojrzeli na siebie i od razukażde z nich podniosło kąciki ust.
– Chciałabym urodzić dziecko – powiedziała. – Ale nie wiem, czy tobędzie możliwe.
– Masz coś przeciwko adopcji? – spytał nagle.
– Nie – odparła. – Jasne, że nie.
– To możemy tak to zrobić. – Nachylił się nad stolikiem i ściszył głos.– Nie chcę cię w żaden sposób narażać – powtórzył. – Rozumiesz? Nic nasiłę. Za bardzo cię kocham.
Pola z trudem przełknęła ślinę. Ogromna gula w gardle nie pozwoliła jejna wyduszenie z siebie żadnego słowa. Na szczęście w tym momenciezadzwonił telefon. Musiała odebrać, choćby to był jakiś telemarketerpróbujący jej wcisnąć najnowszy model butów do biegania.
– Słucham? – rzuciła do aparatu, odzyskując mowę.
– Pola! Nie uwierzysz! – usłyszała głos Agaty. – Borze szumiący! Światzszedł na psy!
– Co się stało? Nic nie rozumiem! Kupiłaś karnet na siłownię? –zażartowała i puściła oko do Sławka.
– Ale śmieszne – prychnęła. – Gdzie ty w ogóle jesteś? Stoję pod twoimidrzwiami i się dobijam… – Nagle Agata się rozpłakała, a Pola nadal nierozumiała, o co jej chodzi.
– Jestem na randce z narzeczonym – odparła, uśmiechając się do Sławka.Napięcie wynikające z rozmowy o dzieciach opadło, za to pojawiło sięnowe. Jej siostra ryczała w słuchawkę. – Mów, o co chodzi, bo nie wiem,czy ty się śmiejesz, czy płaczesz.
– To nie na telefon – rzuciła nagle Agata, pociągając nosem. – Przyjedźpotem do mnie! Potrzebuję twojego rękawa do wypłakania.
– Emil nie wystarczy? – zaśmiała się.
– Ma za krótkie rękawy! Przyjedziesz?
– Tak… – Pola westchnęła w słuchawkę. Wiedziała już, że na pewno nic sięnie stało Tymkowi, bo Agata powiedziałaby od razu. Podejrzewała więcalbo kolejne sercowe rozterki, albo sprzeczkę z Emilem.
Albo brak cukru w cukiernicy, dodała w myślach trochę złośliwie.