Читать книгу Samozwaniec. Tom 4 - Jacek Komuda - Страница 16
Die 10 julii n. st, 30 iunii st. st.
Plac Czerwony, Łubnoje Miesto, po dziesiątej
ОглавлениеKat zerwał sarafaniec z ramion Szujskiego. Złożył go ostrożnie z boku – szata była warta ze dwadzieścia rubli, a po egzekucji miała się stać własnością oprawcy.
– Świątobliwy patriarcho! – jęczał Szujski, widząc, że pomimo jego błagania wieże Kremla pozostały dalekie i złowrogie. – Prześwietni metropolici, bogomodlni władykowie i wy wszyscy kniaziowie i bojarowie dumni, zlitujcie się nade mną utrapionym, poczyńcie za mną nieszczęsnym, który nie tylko hosudara swego, ale i Wszechmocnego Boga w osobie jego obraził.
– Płocho gada! – pokiwał głową stary diak Suszczałow, który pamiętał jako żywo prześwietne czasy panowania batiuszki Iwana Groźnego. – Dymitr Szewyrew, jak go ojczulek na palu usadzić raczył, trzy dni żył i śpiewał pieśni Zwiastowania Pańskiego. Sławił imię carskie i kazał czełom bić gosudarowi!
– A Czeladnina jak tracili, pamiętacie? – zaskrzypiał Kostia, stary diadka i dożywotnik bojarów Morozowów, który przywlókł się na egzekucję o lasce. – Posadził go ojczulek Iwan na tronie i mówił: chciałeś zająć moje miejsce i oto teraz jesteś wielkim kniaziem, rozkoszuj się władzą, której pragnąłeś!
– A potem Maluta Skuratow udusił go pasem.
– Nie pasem. To Basmanow zakłuł go nożem na progu soboru Zwiastowania Pańskiego.
– Ech, to były czasy, ojczulku. Ludzie mieli krzepę, nie to, co dziś. Diak Wiskowaty to nawet ćwiartowanie wytrzymał. A teraz...