Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 47

Brandenburg, Kentucky

Оглавление

Nathan Demeter na koniec zostawił najtrudniejsze zadanie: w maju 2012 roku za pomocą wyciągarki łańcuchowej wyjął z rollsa silnik i zajmował się nim przez dwa dni, czyszcząc popychacze i wymieniając części zamówione w specjalistycznym sklepie w Anglii. Sześciocylindrowy silnik miał pojemność 4257 centymetrów sześciennych i na jego warsztacie wyglądał niczym wielkie mechaniczne serce – którym zresztą był, jak przypuszczał. Wiele ludzkich wynalazków – strzykawka, miecz, pióro, pistolet – było metaforycznymi penisami, ale silnik spalinowy z pewnością został skonstruowany przez człowieka, który widział ludzkie serce.

– Taniej byłoby wynająć limuzynę – zauważyła Michelle. – I nie pobrudziłbyś sobie rąk.

– Jeśli myślisz, że mi przeszkadza brudzenie sobie rąk, to chyba nie zwracałaś na mnie większej uwagi w ciągu ostatnich osiemnastu lat.

– To pewnie ma coś wspólnego z twoją nerwową energią.

– Kto tu jest nerwowy? – zapytał, ale ona tylko się uśmiechnęła i dała mu buziaka.

Czasami, po kilkugodzinnej pracy nad samochodem, siadał wygodnie na przednim fotelu, z nogą zwisającą z otwartych drzwi i puszką piwa w ręce, odtwarzając w myślach tamto popołudnie, kiedy wolno jechali po zachodnim polu, jego córka za kierownicą, chwasty smagające boki rolls-royce’a.

Michelle zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem, w wieku zaledwie szesnastu lat. Teraz miała osiemnaście i własne auto, małą sportową jettę, którą zamierzała po maturze pojechać do Dartmouth. Myśl, że będzie sama na drodze, że będzie meldować się w podrzędnych motelach, obrzucana wzrokiem przez mężczyznę za kasą, przez kierowców ciężarówek w barze, przydawała mu nerwowej energii.

Michelle lubiła robić pranie i był z tego zadowolony, bo gdy znajdował w suszarce jej kolorową koronkową bieliznę z Victoria’s Secret, zaczynał się martwić o takie rzeczy, jak niechciana ciąża i choroby weneryczne. Umiał z nią rozmawiać o samochodach. Lubił obserwować, jak manipuluje sprzęgłem, jak prowadzi. Czuł się wtedy jak Gregory Peck w filmie Zabić drozda. Ale nie umiał rozmawiać o mężczyznach czy o seksie i niepokoiło go wrażenie, że córka wcale nie potrzebuje jego rady w tych sprawach.

– Kto tu jest nerwowy? – zwrócił się pewnej nocy do pustego garażu i wzniósł toast do swojego cienia.

Sześć dni przed wielkim balem złożył silnik, zamknął maskę i cofnął się, żeby obejrzeć swoje dzieło: rzeźbiarz przypatrujący się aktowi, który kiedyś był blokiem marmuru. Miał za sobą zimę obfitującą w poocierane kostki palców, olej pod paznokciami i płatki rdzy w oczach: święty czas, ważny dla niego tak, jak przepisywanie świętego tekstu dla mnicha w klasztorze. Zależało mu, żeby należycie odremontować auto i przywrócić mu dawny wygląd.

Hebanowa karoseria lśniła jak torpeda, jak polerowana płyta szkła wulkanicznego. Tylne boczne drzwi, które były zardzewiałe i niedopasowane, zostały zastąpione przez oryginalne, przysłane przez pewnego kolekcjonera z jednej z byłych republik radzieckich. Dał tapicerkę z koźlęcej skóry, wymienił składane tacki i szuflady pod przednimi fotelami na nowe, z orzecha, ręcznie wykonane przez stolarza z Nowej Szkocji. Wszystko było oryginalne, nawet lampowe radio, chociaż przez jakiś czas rozważał pomysł zainstalowania odtwarzacza CD, z subwooferem Bose w bagażniku. W końcu zadecydował, że tego nie zrobi. Kiedy masz Monę Lisę, nie domalowujesz jej sprayem czapki bejsbolówki.

Dawno temu w gorące, burzowe letnie popołudnie obiecał córce, że wyszykuje rollsa na jej bal maturalny, i oto był, w końcu gotowy, zaledwie tydzień przed terminem. Po balu go sprzeda, w pełni odrestaurowany Upiór pójdzie za ćwierć miliona dolarów na kolekcjonerskim rynku. Nieźle jak na auto, które kosztowało zaledwie pięć tysięcy dolarów, kiedy zostało wyprodukowane. W ogóle nieźle, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że dziesięć lat temu zapłacił za nie tylko dwa razy więcej na aukcji FBI.

– Jak myślisz, do kogo należał przed tobą? – zapytała kiedyś Michelle, gdy wspomniał, skąd ma samochód.

– Przypuszczam, że do jakiegoś handlarza narkotyków – odparł.

– Rany, mam nadzieję, że nikogo w nim nie zamordowano.

Samochód prezentował się dobrze, ale sam dobry wygląd nie wystarczy. Nie przekaże go w ręce Michelle, nie wypuści jej samej na drogę, dopóki sam nie przejedzie kilkudziesięciu kilometrów i nie zobaczy, jak auto się sprawuje podczas szybkiej jazdy.

– Śmiało, piękna dziwko – powiedział do auta. – Zbudzimy cię i zobaczymy, co potrafisz.

Demeter wsiadł za kierownicę, zatrzasnął drzwi i przekręcił kluczyk.

Silnik zastartował głośno – był to urywany, niemal dziki wybuch hałasu – ale zaraz potem ścichł do niskiego, aksamitnego pomruku. Obity kremową skórą przedni fotel był wygodniejszy niż materac na łóżku Nathana. W czasach, kiedy złożono Upiora, przedmioty były tworzone jak czołgi, tworzone tak, żeby przetrwać długie lata. Nathan był pewien, że to auto go przeżyje.

Miał rację.

Jego komórka leżała na warsztacie i zamierzał zabrać ją ze sobą, nie chciał gdzieś utknąć bez pomocy, jeśli Upiór odmówi posłuszeństwa albo wytnie mu jakiś inny zasrany numer. Sięgnął do klamki i wtedy spotkała go pierwsza niespodzianka tego popołudnia. Blokada drzwi opadła z trzaskiem tak głośnym, że o mało nie krzyknął.

Był tak zaskoczony – tak nieprzygotowany – że nie miał pewności, czy to się stało naprawdę. Ale potem zatrzasnęły się wszystkie inne zamki, jeden po drugim – trach, trach, trach – jakby ktoś strzelał z pistoletu, i sam już nie był pewien, czy sobie tego nie wyobraża.

– Co jest, do kurwy nędzy?

Pociągnął blokadę na drzwiach po stronie kierowcy, ale tkwiła jak przyspawana.

Samochód dygotał na jałowym biegu, chmura spalin wzbierała wokół karoserii.

Demeter się pochylił, żeby wyłączyć zapłon, i wtedy spotkała go druga niespodzianka tego dnia. Kluczyk nie chciał się przekręcić. Demeter szarpał go tam i z powrotem, potem uderzał, ale kluczyk tkwił w stacyjce i nie dawał się wyjąć.

Włączyło się radio, na cały regulator nadając Jingle Bell Rock – tak głośno, że rozbolały go uszy – piosenkę, która nie powinna być puszczana na wiosnę. Demeter zesztywniał i dostał gęsiej skórki. Dźgnął klawisz WYŁĄCZ. Wyczerpywała się jego zdolność do reagowania na niespodzianki i nie czuł się szczególnie zdumiony, kiedy nic to nie dało. Wciskał klawisze, żeby zmienić stację, ale na każdym paśmie leciało Jingle Bell Rock.

Widział już w powietrzu mgłę spalin. Czuł jej smak, smród przyprawiał go o zawroty głowy. Bobby Helms zapewniał, że Gwiazdka jest idealną porą na przejażdżkę w jednokonnych saniach. Demeter wiedział, że musi wyłączyć to gówno, musi mieć trochę ciszy, ale kiedy pokręcił gałką głośności, nic się nie stało.

Mgła kłębiła się wokół reflektorów. Gdy odetchnął, wciągnął do płuc haust trucizny i dostał ataku kaszlu tak gwałtownego, że miał wrażenie, iż pęka mu tkanka w gardle. Jego myśli pomykały jak konie na puszczonej z zawrotną prędkością karuzeli. Michelle wróci do domu najwcześniej za półtorej godziny. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają ponad kilometr dalej – nikt nie usłyszy jego krzyku. Silnik nie chce się wyłączyć, zamki nie chcą współpracować… kurwa, to jak numery z filmu szpiegowskiego. Wyobraził sobie, jak wynajęty zabójca, zwany na przykład Wal Konia, steruje rolls-royce’em za pomocą pilota, ale to przecież czyste wariactwo. Sam rozłożył i złożył Upiora, więc doskonale wiedział, że nie ma w nim niczego, co komukolwiek dałoby władzę nad silnikiem, zamkami, radiem.

Gdy takie myśli przemykały mu przez głowę, macał rękami po desce rozdzielczej, szukając pilota do drzwi garażu. Jeśli do środka nie wpadnie świeże powietrze, lada moment straci przytomność. Przez pełną paniki chwilę nic nie czuł i pomyślał: nie ma, tu go nie ma, ale zaraz potem jego palce znalazły pilota za podniesionym garbem obudowy kierownicy. Chwycił go w garść, wycelował w drzwi garażu i wcisnął guzik.

Drzwi z grzechotem uniosły się ku sufitowi. Dźwignia zmiany biegów przesunęła się na wsteczny i Upiór skoczył ku drzwiom z piskiem opon.

Nathan Demeter wrzasnął, chwycił kierownicę – nie po to, żeby zapanować nad samochodem, ale po prostu chcąc się czegoś przytrzymać. Smukłe opony o białych bokach złapały przyczepność na żwirowym podjeździe, wyrzucane przez nie kamyki bębniły o podwozie. Upiór wystrzelił tyłem jak wózek na jakiejś obłąkanej wstecznej kolejce górskiej, pędząc długim na prawie sto metrów podjazdem, który stromo schodził ku biegnącej w dole uliczce. Nathan miał wrażenie, że wrzeszczał przez całą drogę, choć w rzeczywistości przestał, zanim samochód znalazł się w połowie zbocza. Wrzask, który słyszał, tłukł się uwięziony w jego własnej głowie.

Upiór nie zwolnił, gdy się zbliżył do jezdni, tylko przyspieszył. Nathan pomyślał, że jeśli coś nadjedzie z jednej bądź drugiej strony, auto zostanie uderzone w bok przy prędkości ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Oczywiście, nawet gdyby nic nie nadjeżdżało, Upiór przeskoczy przez drogę w drzewa po drugiej stronie; Nathan założył, że wskutek odrzutu wyleci przez przednią szybę. W Upiorze, jak we wszystkich samochodach z tamtego okresu, nie było pasów bezpieczeństwa, nawet tych biodrowych.

Droga okazała się pusta i gdy tylne opony uderzyły w asfalt, kierownica obróciła się w jego rękach tak szybko, że sparzyła mu dłonie i musiał ją puścić. Upiór skręcił o dziewięćdziesiąt stopni w prawo i Nathan Demeter przeleciał pod drzwi po lewej stronie, uderzając głową w żelazną futrynę.

Przez pewien czas nie miał pojęcia, czy odniósł poważne obrażenia. Leżał na przednim siedzeniu i mrugał, patrząc w sufit. Przez okno po stronie pasażera widział przedwieczorne niebo, ciemnobłękitne, z piórami cirrusów w wyższych warstwach atmosfery. Dotknął obolałego miejsca na czole i kiedy odsunął rękę, zobaczył krew na palcach. Flecista zaczął grać pierwsze takty piosenki The Twelve Days of Christmas.

Samochód jechał, samodzielnie zmieniając biegi aż do piątego. Nathan znał drogi wokół swojego domu i odgadł, że jadą na wschód trasą 1638 do autostrady Dixie. Jeszcze minuta, a dotrą do skrzyżowania i… i co? Wjadą, może zderzą się ze zmierzającą na północ ciężarówką i zostaną zgnieceni na miazgę? Przyszła mu do głowy taka możliwość, a jednak nie czuł strachu. Nie przypuszczał, by samochód ruszył na samobójczą misję. Oszołomiony, w pewien sposób pogodził się z faktem, że Upiór ma własny plan, ma swoje sprawy i chce je załatwić. Nie potrzebuje go, może nawet nie jest świadom jego obecności, nie bardziej niż pies jest świadom obecności kleszcza.

Niepewnie podniósł się na łokciu, jakoś zdołał usiąść i spojrzał na siebie w lusterku wstecznym.

Nosił czerwoną maskę z krwi. Kiedy znów dotknął czoła, znalazł długą na piętnaście centymetrów ranę. Obmacał ją ostrożnie i poczuł pod palcami gołą kość.

Upiór zaczął zwalniać przed znakiem stopu na skrzyżowaniu z autostradą Dixie. Demeter patrzył zahipnotyzowany, jak dźwignia zmiany biegów przesuwa się z czwórki na trójkę, potem z trzaskiem przeskakuje na dwójkę. Znów zaczął krzyczeć.

Przed nimi stało kombi. Z tyłu tłoczyła się trójka jasnowłosych, pucołowatych dzieciaków z dołeczkami w policzkach. Wszystkie wykręciły szyje, żeby spojrzeć na Upiora.

Nathan przycisnął ręce do szyby, rozsmarowując po niej czerwone smugi.

– POMOCY! – wrzasnął, gdy ciepła krew ściekała mu z czoła na twarz. – RATUNKU POMOCY POMÓŻCIE MI RATUNKU!

Dzieciaki z niewiadomego powodu wyszczerzyły zęby w uśmiechach, jakby był głupkiem wściekle machającym rękami. Zaczął wrzeszczeć bełkotliwie – muczał jak krowa w rzeźni, ślizgająca się w parującej krwi tych, które weszły przed nią.

Kombi pojechało w prawo, wskakując w pierwszą lukę między pojazdami. Upiór skręcił w lewo, przyspieszając tak bardzo, że Nathan Demeter miał wrażenie, jakby niewidzialna ręka wciskała go w fotel.

Mimo podniesionych szyb czuł czystą, późnowiosenną woń skoszonej trawy, czuł zapach dymu z grillów za domami i zielony aromat pączkujących drzew.

Niebo poczerwieniało, jak gdyby ono też krwawiło. Chmury wyglądały niczym naklejone na niebo strzępy złotej folii.

Nathan Demeter z roztargnieniem zauważył, że Upiór prowadzi się jak marzenie. Pomruk silnika nigdy nie brzmiał tak dobrze. Tak potężnie. Pomyślał, że śmiało można powiedzieć, że piękna dziwka w pełni odzyskała zdrowie i urodę.


Był pewien, że drzemał, siedząc za kierownicą, ale nie przypominał sobie, żeby zasypiał. Wiedział tylko, że w pewnej chwili, zanim zupełnie się ściemniło, zamknął oczy, a kiedy je otworzył, Upiór pędził przez tunel wirującego śniegu, tunel grudniowej nocy. Przednie szyby były pomazane jego krwią, ale widział przez nie wiry śnieżne tańczące na czarnym asfalcie dwupasmowej szosy, której nie rozpoznawał. Płachty śniegu poruszały się jak żywy jedwab, jak duchy.

Przez chwilę próbował przekonać samego siebie, że gdy spał, zajechali tak daleko na północ, że złapali jakąś nietypową wiosenną burzę śnieżną, ale uznał ten pomysł za idiotyczny. Patrzył w zimną noc i na nieznajomą drogę, powtarzając sobie, że śni, lecz wcale w to nie wierzył. Dokonany z chwili na chwilę rachunek namacalnych doznań – pękająca głowa, napięta, lepka od krwi skóra twarzy, plecy sztywne od zbyt długiego siedzenia za kółkiem – dobitnie świadczył, że to nie sen. Samochód trzymał się drogi jak wóz pancerny, nie wpadając w poślizgi, nie kołysząc się, nie zwalniając poniżej dziewięćdziesiątki.

Z radia leciały piosenki: All I Want for Christmas is You, Silver Bells, Joy to the World, It Came Upon a Midnight Clear. Czasami Demeter słyszał muzykę. Czasami nie. Żadnych reklam, wiadomości, tylko święte chóry dziękujące Bogu i Eartha Kitt obiecująca, że może będzie bardzo grzeczną dziewczynką, jeśli Święty Mikołaj spełni życzenia z jej gwiazdkowej listy.

Kiedy zamknął oczy, mógł sobie wyobrazić swoją komórkę leżącą na warsztacie w garażu. Czy Michelle już go szuka? Jasne – gdy tylko wróciła do domu i zobaczyła otwarte drzwi garażu, a za nimi puste wnętrze. Na pewno odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. Żałował, że nie ma telefonu, nie żeby zadzwonić po pomoc – był przeświadczony, że jemu już nikt nie pomoże – ale po prostu poczułby się lepiej, gdyby usłyszał głos córki. Chciałby zadzwonić i powiedzieć, żeby mimo wszystko pojechała na bal maturalny i spróbowała dobrze się bawić. Chciał jej powiedzieć, że się nie boi o jej przyszłość. Jeśli się bał, to tylko o siebie, że się zestarzeje i będzie bez niej samotny, chociaż nie sądził, by teraz musiał się o to martwić. Chciał jej powiedzieć, że była najlepszym, co go w życiu spotkało. Ostatnio jej tego nie mówił, a i wcześniej robił to niezbyt często.

Po sześciu godzinach spędzonych w samochodzie nie odczuwał paniki, tylko swego rodzaju drętwe zdumienie. Na pewnym poziomie świadomości postrzegał swoją sytuację niemalże jako normalną. Prędzej czy później czarny samochód przyjeżdża po każdego. Przyjeżdża, zabiera cię od bliskich i już nigdy do nich nie wracasz.

Perry Como świergotał, że zbliża się Boże Narodzenie.

– Nie chrzań, Perry – burknął Nathan. Osunął się na drzwi po stronie kierowcy i chrapliwym, rwącym się głosem zaczął śpiewać. Śpiewał balladę Boba Segera, śpiewał o dawnym rock and rollu, który, jak wierzył, koi duszę. Ryczał jak najgłośniej, jedną zwrotkę i drugą, a kiedy umilkł, stwierdził, że radio się wyłączyło.

Dobrze. Oto gwiazdkowy prezent. Ostatni, jaki dostaniesz, pomyślał.


Kiedy następnym razem uniósł powieki, leżał z twarzą przyciśniętą do kierownicy, a samochód pracował na jałowym biegu. Jaskrawe światło raziło go w oczy.

Przymrużył powieki, świat był jaskrawoniebieską rozmytą plamą. W ciągu całej nocy głowa nie bolała go tak bardzo jak teraz. Ból w czaszce był tak silny, że zbierało mu się na wymioty. Tkwił gdzieś za oczami, żółty blask bólu. Całe to światło słoneczne było niesprawiedliwe.

Mruganiem przepędził łzy. Świat się wyostrzył, zaczął nabierać kształtów.

Przez szybę od strony kierowcy, przez czyste miejsca na poznaczonym krwawymi smugami szkle zaglądał do środka gruby mężczyzna w masce przeciwgazowej i mundurze polowym. Maska była stara, być może z czasów drugiej wojny światowej, musztardowozielona.

– Kim ty, kurwa, jesteś? – zapytał Nathan.

Zdawało się, że grubas podskakuje. Nathan nie widział jego twarzy, ale pomyślał, że facet podskakuje z podniecenia.

Blokada w drzwiach po stronie kierowcy wyskoczyła z głośnym, stanowczym dźwiękiem.

Grubas trzymał coś w ręce, jakiś cylinder – wyglądało to jak puszka aerozolu. ODŚWIEŻACZ POWIETRZA O ZAPACHU PIERNIKÓW, informował napis, pod którym radosna pani domu w staroświeckim stylu wysuwała z piekarnika blachę piernikowych ludzików.

– Gdzie jestem? – zapytał Nathan Demeter. – Do cholery, gdzie?

Człowiek w Masce Przeciwgazowej nacisnął klamkę i otworzył drzwi na wonny wiosenny poranek.

– Tutaj. Tu, gdzie wysiadasz – odparł.

NOS4A2

Подняться наверх