Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 58

Po drugiej stronie drzwi

Оглавление

Bing Partridge stał przy wizjerze z lewą ręką na gałce drzwi. W prawej trzymał rewolwer kalibru .38, przywieziony przez pana Manxa z Kolorado.

– Chłopcze, chłopcze, niebożę – szepnął piskliwym, stłumionym z przejęcia głosem. – Przyjdź o innej porze.

Bing obmyślił plan, prosty, ale desperacki. Kiedy chłopiec wejdzie na schody, on otworzy drzwi i wciągnie go do domu. Miał w kieszeni puszkę dymu piernikowego i gdy tylko dzieciak znajdzie się za progiem, od razu go nim potraktuje.

A jeśli szczeniak zacznie się wydzierać? Jeśli będzie wrzeszczał i próbował się wydostać?

Kawałek dalej ktoś urządzał grilla przed domem, dzieciaki rzucały frisbee, dorośli pili, trochę za wiele, śmiali się ciut za głośno i dorabiali oparzeń słonecznych. Bing może nie zaliczał się do tych najbardziej lotnych, ale też nie był głupi. Uznał, że widok Człowieka w Masce Przeciwgazowej z bronią w ręce, zmagającego się z wrzeszczącym gówniarzem, może przyciągnąć uwagę. Do tego dochodził pies. A jeśli się na niego rzuci? To bernardyn, wielki jak niedźwiedź. Jeśli wpakuje swój wielki łeb w drzwi, za skarby świata nie da się go wypchnąć. To przypominałoby próbę zamknięcia drzwi przed stadem spłoszonego bydła.

Pan Manx wiedziałby, co zrobić, ale pan Manx spał. Spał od ponad doby, wypoczywając w sypialni Sigmunda de Zoeta. Kiedy się ocknie, będzie taki jak dawniej – dobry stary pan Manx! – chociaż czasami wyglądało na to, że nigdy się nie zbudzi. Powiedział, że mu się polepszy, gdy ruszy w drogę do Gwiazdkowej Krainy, i Bing wiedział, że taka jest prawda. Jednak po raz pierwszy zobaczył, że pan Manx jest taki stary, iż w czasie snu wygląda jak nieżywy.

I co potem, gdy już wciągnie chłopaka do domu? Bing nie był pewien, czy może zbudzić pana Manxa wtedy, gdy ma na to ochotę. Jak długo będą mogli się tu ukrywać, jeśli Victoria McQueen wybiegnie na ulicę, nawołując swoje dziecko, jeśli gliniarze zaczną chodzić od drzwi do drzwi? Złe miejsce, zła pora. Pan Manx postawił sprawę jasno: na razie tylko obserwować, i nawet Bing, który nie grzeszył inteligencją, rozumiał dlaczego. Ta senna ulica nie była dość senna i mieli tylko jedno podejście do tej dziwki z jej dziwkarskimi tatuażami i niewyparzoną zakłamaną gębą. Pan Manx niczym mu nie zagroził, ale Bing wiedział, jakie to dla niego ważne, i rozumiał, jaka kara czeka go za spartaczenie roboty: nie pojedzie do Gwiazdkowej Krainy. Nigdy nigdy nigdy nigdy nigdy.

Chłopak wszedł na pierwszy stopień. I na drugi.

– Chciałbym dziś zobaczyć pierwszą gwiazdkę na niebie – szepnął Bing. Zamknął oczy i przygotował się do działania. – I wyrazić życzenie: spadaj stąd, pojebie. Nie jesteśmy gotowi.

Odetchnął powietrzem o smaku gumy i odciągnął kurek wielkiego rewolweru.

Nagle ktoś na ulicy krzyknął do chłopca:

– Nie! Wayne, nie!

Bing zadygotał ze zdenerwowania, broń niemal się wyśliznęła z jego spoconej dłoni. Drogą sunął wielki srebrny samochód, od szprych w felgach odbijało się światło słoneczne. Auto zatrzymało się przed domem Victorii McQueen. Szyba była opuszczona. Kierowca wysunął potężną rękę i kiwał do dzieciaka.

– Hej! – krzyknął. – Hej, Wayne!

„Hej”, nie „nie”. Bing był taki podekscytowany, że się przesłyszał.

– Co kombinujesz, kolego? – ryknął grubas.

– Tata! – wrzasnął chłopak. Stracił zainteresowanie domem Sigmunda de Zoeta, zawrócił i popędził ścieżką z tym pieprzonym domowym niedźwiedziem u boku.

Bing miał wrażenie, że rozpuściły mu się wszystkie kości. Nogi dygotały z ulgi. Oparł się czołem o drzwi i zamknął oczy.

Kiedy je otworzył i spojrzał przez wizjer, dzieciak już był w ramionach przybysza. Facet był makabrycznie gruby, wielki mężczyzna z ogoloną głową i nogami jak słupy telefoniczne. To na pewno Louis Carmody, ojciec, pomyślał Bing. Czytał o rodzinie w internecie i miał ogólne pojęcie, kto jest kim, ale nigdy nie widział zdjęcia tego mężczyzny. Był zdumiony. Nie wyobrażał sobie, jak Carmody i McQueen uprawiają seks – ta opasła bestia rozgniotłaby ją na placek. On sam nie był szczególnie szczupły, ale w porównaniu z Carmodym wyglądał jak gwiazda lekkoatletyki.

Przez chwilę się zastanawiał, czym ten facet ujął tę McQueen, że chciała uprawiać z nim seks. Może mieli układ finansowy. Nie byłby tym wcale zaskoczony. W końcu miał okazję przyjrzeć się tej kobiecie. Te jej tatuaże… Kobieta może sobie zrobić dowolny tatuaż, ale wszystkie mówią to samo. Są znakiem informującym JESTEM DO WZIĘCIA.

Wiatr porwał papiery, które przeglądał chłopak, i wdmuchnął je pod samochód grubasa. Kiedy Carmody postawił syna na ziemi, ten się rozejrzał i je zobaczył, ale nawet nie spróbował po nie sięgnąć.

Bing był zmartwiony tymi papierami. Coś oznaczały. Były ważne.

Przyniosła je chuda kobieta, która miała blizny i wyglądała jak narkomanka. Chciała dać te papiery McQueen. Bing obserwował ich spotkanie zza zasłonki w pokoju od frontu. Poznał, że Victoria McQueen nie lubi narkomanki. Krzyczała na nią i robiła brzydkie miny. Rzuciła w nią teczką z papierami. Ich głosy się niosły, niezbyt dobrze, ale usłyszał, jak któraś z nich powiedziała: „Manx”. Chciał zbudzić pana Manxa, lecz doszedł do wniosku, że przecież nie można go budzić, kiedy jest w takim stanie.

Ponieważ tak naprawdę nie śpi, pomyślał Bing. Zaraz potem odsunął od siebie tę przygnębiającą myśl.

Raz zajrzał do sypialni, żeby popatrzeć na pana Manxa, który leżał na łóżku w samych bokserkach. Na jego piersi widniało wielkie cięcie w kształcie litery Y, zszyte szorstką czarną nicią. Częściowo się zagoiło, ale sączyła się z niego ropa i różowa krew; wyglądało jak lśniący kanion w jego ciele. Bing stał i nadsłuchiwał przez parę minut, ale nie usłyszał jego oddechu. Usta pana Manxa były rozchylone, płynął z nich trochę mdły, trochę chemiczny smród formaldehydu. Oczy miał otwarte, mętne, puste, patrzące w sufit. Bing podkradł się blisko, żeby dotknąć jego ręki. Była zimna i sztywna, tak zimna i sztywna jak u trupa, i opadła go nieprzyjemna myśl, że pan Manx odszedł, ale zaraz potem oczy Manxa się poruszyły, leciutko, i skierowały prosto na niego. Bing odetchnął z ulgą, mimo że brakowało w nich świadomości.

Kryzys minął i Bing pozwolił, żeby drżące, słabe nogi poniosły go z powrotem do salonu. Ściągnął maskę przeciwgazową i usiadł z państwem de Zoetami, żeby obejrzeć telewizję. Potrzebował trochę czasu, żeby dojść do siebie. Trzymał panią de Zoet za rękę.

Oglądał teleturnieje i od czasu do czasu sprawdzał ulicę, mając oko na dom McQueen. Parę minut przed dziewiętnastą usłyszał głosy i trzaśnięcie drzwi. Wrócił do drzwi frontowych i popatrzył przez judasza. Niebo miało blady odcień nektarynki. Chłopak i jego groteskowo gruby ojciec szli przez ogródek do samochodu z wypożyczalni.

– Będziemy w hotelu, gdybyś nas potrzebowała – krzyknął Carmody do Victorii McQueen, która stała na schodach.

Bingowi nie spodobało się to, że chłopak odjeżdża z ojcem. Chłopak i kobieta powinni być razem. Manx chciał mieć oboje – podobnie jak on. Chłopak był przeznaczony dla Manxa, a kobieta była nagrodą dla niego, żeby mógł się z nią zabawić w Domu Snu. Od samego patrzenia na jej chude, gołe nogi zasychało mu w ustach. Ostatnia zabawa w Domu Snu, a potem jazda do Gwiazdkowej Krainy z panem Manxem, na wieczne czasy do Gwiazdkowej Krainy.

Ale nie, nie ma powodu panikować. Przecież przejrzał pocztę w skrzynce Victorii McQueen i znalazł rachunek za półkolonie w New Hampshire. Mały został zapisany na sierpień. To prawda, Bing niekoniecznie miał wszystkie klepki na swoim miejscu, ale nie sądził, żeby ktoś zapisał dzieciaka na półkolonie, które kosztują osiemset dolarów za tydzień, a potem po prostu machnął na to ręką. Jutro jest czwarty lipca. Ojciec prawdopodobnie przyjechał tylko po to, żeby zobaczyć się z synem w święto.

Ojciec i syn odjechali, zostawiając tę piekielną zjawę, Victorię McQueen. Papiery pod samochodem – te, na których obejrzeniu tak bardzo mu zależało – zostały porwane przez strumień powietrza i kotłowały się za buickiem.

Victoria McQueen też wyszła. Wróciła do domu, ale zostawiła otwarte drzwi i trzy minuty później pokazała się z kluczykami w jednej ręce i z torbami na zakupy w drugiej.

Bing patrzył za nią, dopóki nie zniknęła, potem przez jakiś czas obserwował ulicę i w końcu sam też wyszedł z domu. Słońce zaszło, zostawiając opromienioną pomarańczową mgiełkę na horyzoncie. Kilka gwiazd już wypalało dziurki na ciemnym firmamencie.

– Był sobie w masce gazowej mały facecik, który miał mały pistolecik – podśpiewywał cicho Bing, jak zawsze wtedy, gdy był zdenerwowany. – A kule były z ołowiu, ołowiu, ołowiu. Strzelił do Vic McQueen i utkwiły w tułowiu, tułowiu, tułowiu.

Chodził wzdłuż krawężnika, lecz znalazł tylko jedną kartkę, zmiętą i poplamioną.

Nie wiedział, czego się spodziewać, ale na pewno nie ksero artykułu o człowieku z Kentucky, który dwa miesiące temu przyjechał do jego domu Upiorem, dwa dni przed panem Manxem. Pan Manx zjawił się blady, wygłodzony, jasnooki i zakrwawiony, w trans amie z tapicerką w zebrę i z wielkim srebrnym młotkiem na siedzeniu pasażera. W tym czasie Bing już przykręcił tablice NOS4A2 i Upiór był gotów do jazdy.

Człowiek z Kentucky, Nathan Demeter, spędził jakiś czas w niewielkim pomieszczeniu w piwnicy Domu Snu przed wyruszeniem w swoją ostatnią drogę. Bing wolał dziewczyny, ale Nathan Demeter wiedział, co robić ustami, i zanim Bing z nim skończył, odbyli wiele długich, poważnych, męskich rozmów o miłości.

Bing był przerażony, gdy znów zobaczył Nathana Demetera, na zdjęciu towarzyszącym artykułowi pod tytułem Zaginął inżynier Boeinga. Rozbolał go brzuch. Pomimo usilnych starań nie potrafił wykombinować, dlaczego ćpunka przyszła z czymś takim do Victorii McQueen.

– O rany – szepnął, kołysząc się mimo woli. Nieświadomie zaczął znowu śpiewać: – Był sobie w masce gazowej mały facecik, który miał mały pistolecik. A kule były z ołowiu, ołowiu…

– Nie tak to idzie – powiedział ktoś piskliwym głosikiem za jego plecami.

Bing odwrócił głowę i zobaczył małą blondyneczkę na różowym rowerku z bocznymi kółkami. Przyjechała tu z grilla urządzanego przy końcu ulicy. Śmiech dorosłych niósł się w ciepłym, wilgotnym powietrzu wieczoru.

– Tata mi czytał – dodała. – Był sobie mały facecik i miał mały pistolecik. Strzelał do kaczek, prawda? Kto to jest facet w masce przeciwgazowej?

– Jest miły – odparł Bing. – Wszyscy go kochają.

– Ja go nie kocham.

– Pokochałabyś, gdybyś go znała.

Wzruszyła ramionami, zawróciła szerokim półkolem i ruszyła ulicą. Bing odprowadził ją wzrokiem, po czym wrócił do de Zoetów, ściskając artykuł o Demeterze, wydrukowany na papierze z jakiejś biblioteki w stanie Iowa.

Siedział przed telewizorem z de Zoetami godzinę później, kiedy zjawił się pan Manx, ubrany, w jedwabnej koszuli i butach ze szpiczastymi noskami. Jego wygłodzona, trupia twarz miała niezdrowy połysk w migoczących błękitnych cieniach.

– Bingu, czy nie mówiłem, żebyś umieścił pana i panią de Zoetów w pokoju gościnnym?

– Przecież nikomu nie szkodzą.

– Nie. Oczywiście, że nikomu nie szkodzą. Są martwi! Ale to nie jest powód, żeby plątali się pod nogami! Na litość boską, dlaczego tu z nimi siedzisz?

Bing wlepiał w niego oczy przez długi czas. Pan Manx był najmądrzejszym i najbardziej spostrzegawczym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał, ale czasami nie pojmował najprostszych rzeczy.

– Lepsze takie towarzystwo niż żadne – wyjaśnił.

NOS4A2

Подняться наверх