Читать книгу Sprawa Chrystusa - Lee Strobel - Страница 4
Śledztwo życia – wznowienie
ОглавлениеZdaniem prawników zwycięstwo w sprawie przeciwko Jamesowi Dixonowi oskarżonemu o usiłowanie zabójstwa było pewnikiem. Wszystko świadczyło przeciwko niemu. Wystarczyła pobieżna analiza dowodów, by móc stwierdzić, że to on rzeczywiście postrzelił sierżanta Richarda Scanlona w brzuch podczas awantury, która rozpętała się w południowej części Chicago.
W toku śledztwa każdy nowy szczegół, świadek czy dowód sprawiał, że pętla na szyi Dixona zaciskała się coraz mocniej. Znaleziono broń, a na niej odciski palców. Byli naoczni świadkowie i dało się określić motywy zbrodni. Ofiarą był policjant, a oskarżonym – człowiek z kryminalną przeszłością. Wydawało się, że już nic nie uratuje Dixona przed srogą karą za oczywiste winy.
Fakty mówiły same za siebie. Pewnego wieczora ktoś zadzwonił na policję, aby zgłosić niepokojące zachowanie mężczyzny z pistoletem w swoim sąsiedztwie. Sierżant Scanlon natychmiast ruszył pod adres West 108th Place, gdzie zastał Dixona awanturującego się ze swoją dziewczyną przy otwartych drzwiach jej domu. Po chwili na miejscu zdarzenia pojawił się ojciec dziewczyny, który na widok zbliżającego się policjanta poczuł się wystarczająco bezpiecznie.
Nagle pomiędzy Dixonem a ojcem dziewczyny wywiązała się bójka. Sierżant rzucił się, by ich rozdzielić, i wtedy padł strzał. Ranny w brzuch Scanlon zaczął się chwiać. Chwilę później nadjechały dwa dodatkowe wozy policyjne. Wznosząc ostrzegawcze okrzyki, funkcjonariusze pobiegli na miejsce zbrodni, żeby zatrzymać Dixona.
W niewielkiej odległości – tam, gdzie sprawca przypuszczalnie rzucił broń po oddaniu strzału – odnaleziono później 22-kalibrowy pistolet należący do Dixona. Ojciec dziewczyny nie miał broni, a rewolwer Scanlona pozostał w jego kaburze.
Ślady prochu na skórze rannego policjanta wskazywały na to, że został postrzelony z bardzo bliskiej odległości. Rana wprawdzie nie była śmiertelna, ale okazała się na tyle poważna, że sam komendant policji wręczył dumnemu sierżantowi medal za odwagę. Jeśli zaś chodzi o Dixona, to gdy policjanci przejrzeli jego kartotekę, wyszło na jaw, że był już wcześniej karany za postrzelenie człowieka. Bez wątpienia miał mentalność przestępcy.
Prawie rok później siedziałem w jednej z opustoszałych chicagowskich sal sądowych i robiłem notatki, podczas gdy Dixon publicznie przyznawał się, że postrzelił policjanta z piętnastoletnim doświadczeniem zawodowym. Wyznanie winy ostatecznie przypieczętowało wszystkie dowody. Sędzia Frank Machala skazał oskarżonego na karę więzienia, po czym stuknął młotkiem na znak, że uznaje sprawę za zakończoną. Sprawiedliwości stało się zadość.
Wsunąłem notes do kieszeni kurtki i wolnym krokiem zacząłem schodzić do sali konferencyjnej. Pomyślałem, że redaktor naczelny „Chicago Tribune” każe mi opowiedzieć całą historię najwyżej w trzech akapitach. Na więcej szkoda miejsca. Nie było się przecież o czym rozpisywać.
Przynajmniej tak mi się wówczas wydawało.