Читать книгу Sprawa Chrystusa - Lee Strobel - Страница 7
Uwolnienie niewinnego
ОглавлениеNa koniec zadałem Dixonowi zasadnicze pytanie:
– Skoro pan nie postrzelił policjanta, to po jakie licho przyznał się pan do winy?
Dixon westchnął.
– Zrobiłem to dla dobra postępowania ugodowego – powiedział, odnosząc się do praktyki, w ramach której oskarżyciel wnosi o łagodniejszy wyrok, jeśli oskarżony przyzna się do winy, przez co zaoszczędzi wszystkim czasu i pieniędzy związanych z przedłużającym się procesem sądowym. – Prawnik powiedział, że jeśli się przyznam, dostanę tylko rok więzienia. Czekając na proces, spędziłem tam już trzysta sześćdziesiąt dwa dni. Wystarczyło się przyznać, a zostałoby mi zaledwie parę dni do wyjścia na wolność. Gdybym nie potwierdził swojej winy, a sąd i tak by ją później orzekł, kompletnie bym się pogrążył. Za postrzelenie policjanta groziłoby mi nawet dwadzieścia lat za kratkami. Nie warto było ryzykować. Chciałem tylko jak najszybciej wrócić do domu...
– I dlatego – dopowiedziałem – przyznał się pan do przestępstwa, którego tak naprawdę pan nie popełnił.
– Właśnie tak – pokiwał głową Dixon.
Ostatecznie Dixon został uniewinniony. Później wniósł jeszcze pozew przeciwko policji i wygrał sprawę. Scanlon stracił medal i został przez ławę przysięgłych oskarżony o wykroczenie służbowe. Po procesie sądowym uznano go za winnego i zwolniono z pracy1. Ja z kolei otrzymałem nagrodę w postaci artykułów drukowanych na pierwszych stronach gazet. Ale – co ważniejsze – dzięki tej sprawie, już jako młody dziennikarz, nauczyłem się wielu ważnych rzeczy.
Po pierwsze, przekonałem się, że dowody wcale nie muszą prowadzić do jednej hipotezy. W sprawie Dixona było ich wystarczająco dużo, by z łatwością oskarżyć go o postrzelenie policjanta. Ale tak naprawdę kluczowa była tu odpowiedź na pytanie: czy na pewno uwzględniono wszystkie istotne szczegóły i która hipoteza najlepiej pasuje do potwierdzonych faktów? Dopiero gdy pojawiła się teoria o pistolecie w kształcie długopisu, okazało się, że to właśnie ona w najbardziej optymalny sposób odpowiada ogółowi dowodów.
Po drugie, uzmysłowiłem sobie też, że dowody wydawały mi się początkowo tak przekonujące, ponieważ pasowały do moich uprzedzeń. Od początku bowiem oceniałem Dixona jako rzezimieszka, życiowego niedojdę, bezrobotnego chłopaka z patologicznej rodziny. Zakładałem również, że policjanci muszą być uczciwi, a prawnicy są nieomylni.
Z takiej perspektywy wszystkie początkowe domysły wydawały mi się słuszne. Nawet jeśli w analizach pojawiały się jakieś wątpliwości czy luki, szybko przechodziłem nad nimi do porządku dziennego. Gdy policjanci stwierdzili, że sprawa jest zakończona, po prostu przyjąłem to do wiadomości i nie drążyłem więcej tematu.
Jednak gdy zmieniłem perspektywę patrzenia – porzucając uprzedzenia i siląc się na odrobinę bezstronności – zobaczyłem całą sprawę w zupełnie nowym świetle. Pozwoliłem na to, by dowody doprowadziły mnie do prawdy niezależnie od tego, czy pasowała ona do moich początkowych założeń, czy też nie.
Ale to wszystko działo się dość dawno. Na swoją najważniejszą lekcję musiałem jeszcze poczekać.