Читать книгу Prześcignąć swój czas - Maciej Petruczenko - Страница 31

Kartki pocz­towe zagro­że­niem!

Оглавление

Gdy Irena zaczęła wyjeż­dżać za gra­nicę, czę­sto wysy­łała pocz­tówki do Kijowa – kon­ty­nu­uje opo­wieść Janusz. – Stry­jenka Ireny jed­nak zadzwo­niła któ­re­goś dnia i popro­siła, żeby kar­tek nie wysy­łać, bo ona pra­cuje w zakła­dach zbro­je­nio­wych i ma z tego powodu pro­blemy w miej­scu zatrud­nie­nia. Jeśli Żenia chciała cza­sem zadzwo­nić do sio­stry, to cały dzień trzeba było cze­kać na połą­cze­nie.

Rodzinę Saszy odwie­dza­li­śmy nie­jed­no­krot­nie w Kijo­wie, a potem w Niem­czech. Począ­tek zimy stu­le­cia na Syl­we­stra 1978/1979 spę­dzi­li­śmy z nimi w ich kijow­skim miesz­ka­niu. Pamię­tam, jak wyglą­dał ten Syl­we­ster w Kijo­wie. W tele­wi­zji puścili „Stawkę więk­szą niż życie” ze Sta­ni­sła­wem Mikul­skim w roli głów­nej. To było praw­dziwe sza­leń­stwo. Uwiel­biano zresztą ten film we wszyst­kich demo­lu­dach. Pod­czas seansu pili­śmy szam­pan­skoje.

Jakoś nie mie­li­śmy ochoty do tań­ców. Wów­czas pano­wała tam skrajna bieda. Pen­sja sio­stry Żeni była tak niska, że wystar­czało na zakup rap­tem 1,5 kg woło­winy. Wiel­kim świę­tem dla rodziny było to, że Sasza doro­bił się pierw­szego samo­chodu – mało­li­tra­żo­wego moskwi­cza.

Zaraz po Syl­we­strze wró­ci­li­śmy z Ireną do War­szawy. Naszego malu­cha, czyli fiata 126p, zosta­wi­li­śmy na lot­ni­sku Okę­cie. Odgar­ną­łem śnieg i samo­chód odpa­lił jak gdyby ni­gdy nic, cho­ciaż mróz był potężny. Przy ówcze­snej jako­ści pol­skich aut był to ósmy cud świata.

A wra­ca­jąc do cza­sów wcze­śniej­szych rodziny, przy­po­mi­nam sobie, że w następ­stwie zaini­cjo­wa­nej w 1968 roku anty­se­mic­kiej nagonki w Pol­sce Jakuba Kir­szen­ste­ina zwol­niono z pracy i już wtedy sta­rano się nakło­nić do opusz­cze­nia Pol­ski, ale zde­cy­do­wał się na to dopiero w 1970 roku. Odwio­złem go wów­czas swoim kle­ko­czą­cym wart­bur­giem na Dwo­rzec Gdań­ski. Druga żona i córka już sie­działy w pociągu, który miał za chwilę odje­chać na zachód Europy, a obie zabrały ze sobą cały doby­tek, nawet jakieś koł­dry czy pie­rzyny. Tuż przed odjaz­dem jed­nak Jakub jesz­cze coś zała­twiał, choć one się nie­cier­pli­wiły. W końcu pociąg ruszył bez niego. Będąc w skraj­nej despe­ra­cji, popro­sił mnie, żeby­śmy gonili za skła­dem. No i zaczą­łem wyci­skać z tego mojego wart­burga ile fabryka dała, ale ów pociąg dości­gnę­li­śmy dopiero na dworcu Poznań Główny. Obie współ­to­wa­rzyszki Kuby prze­sia­dły się do nas wraz z tym impo­nu­ją­cym baga­żem, który po powro­cie do War­szawy, scho­wa­łem u sie­bie w garażu. W trak­cie trzy­dnio­wego pobytu Kir­szen­ste­inów w naszym miesz­ka­niu na Bagnie prze­cho­wy­wane koł­dry zaczęły się palić i trzeba było kupić nowe na ul. Próż­nej. Dopiero wtedy Kuba wraz z żoną i córką ponow­nie wyru­szyli na emi­gra­cję, kie­ru­jąc się bodajże do Kopen­hagi – wspo­mina Janusz, dla któ­rego gonie­nie pociągu samo­cho­dem to nie była pierw­szy­zna.

Kie­dyś przy­szło mu ści­gać skład odjeż­dża­jący z War­szawy Głów­nej do Zako­pa­nego i pościg ten rów­nież oka­zał się sku­teczny. Raj­do­wiec Sze­wiń­ski wpadł na metę równo z pocią­giem – tyle że już w… samym Zako­pa­nem.

Jeśli zaś przy­po­mi­nać emi­gra­cyjne losy Jakuba Kir­szen­ste­ina i jego dru­giej rodziny, to wypada przede wszyst­kim powie­dzieć, że ten genialny aku­styk roz­wa­żał też wyjazd do USA, ale druga żona wolała kraj bli­żej Pol­ski. Dla­tego wybrali Szwe­cję. Po osie­dle­niu się na stałe w Göteborgu cała trójka musiała się nauczyć szwedz­kiego, co doty­czyło zwłasz­cza Jakuba, któ­remu zapro­po­no­wano wykłady na tam­tej­szej poli­tech­nice.

Z drugą córką wybit­nego dźwię­kowca pozo­staje w dobrym kon­tak­cie młod­szy syn Ireny – Jarek. I to on dostał od niej zarówno wła­sno­ręcz­nie napi­sany życio­rys dziadka, jak i jego zawo­dowy „por­tret”.

Prześcignąć swój czas

Подняться наверх