Читать книгу Prześcignąć swój czas - Maciej Petruczenko - Страница 37
Kluczbork kluczem do związku z Januszem
Оглавление– Z Ireną poznałam się, będąc o dwa lata od niej starszą uczennicą Liceum Ogólnokształcącego im. Jarosława Dąbrowskiego – wspomina dawna koleżanka ze stadionu, a potem serdeczna przyjaciółka Elżbieta Cymerman-Jesień. – Razem trafiłyśmy do grupy Jana Kopyty, przy czym ja specjalizowałam się w skoku wzwyż, Irena zaś była od początku rewelacyjna w wielu konkurencjach, bo równie dobrze skakała wzwyż i w dal, jak i biegała sprinty. Skok wzwyż wykonywałyśmy jeszcze archaicznym stylem nożycowym i tu bardzo trudno było dorównać chudej, długonogiej Irenie, która ustanawiała rekord za rekordem, błyskawicznie zbliżając się do ścisłej czołówki krajowej. Już wtedy było widać, że to talent, jaki się trafia jeden na miliony adeptek lekkoatletyki. I z dzisiejszego punktu widzenia stwierdzam, że nikt lepszy się u nas po niej nie narodził. Mnie szybko nawalił kręgosłup i musiałam bardzo wcześnie zakończyć sportową karierę, ale pamiętam, że w 1963 roku skoczyłam wzwyż 146 cm, a o dwa lata młodsza Irena aż 159 cm.
Od strony czysto ludzkiej była niesłychanie sympatyczną osobowością, zawsze bardzo wesoła i wszystkim życzliwa. Nic dziwnego, że przyjaźniłyśmy się do końca jej życia, a z kolei mój przyszły mąż, czterystumetrowiec Polonii Andrzej Jesień należał do grona najbliższych kumpli Janusza Szewińskiego. Dlatego mocno mi utkwił w pamięci nasz pierwszy wspólny obóz treningowy – w Kluczborku, gdzie zaczęła się nawiązywać wyraźna nić sympatii pomiędzy Ireną i Januszem, aż wreszcie powstał z tego wspaniały związek na stałe.
Wiadomo, że istnieje coś takiego jak babska zazdrość albo zawiść i jako sportsmenka numer jeden Irena miała wielokrotnie okazję stać się obiektem tych negatywnych uczuć. Sama za to nigdy w życiu na nikogo złego słowa nie powiedziała. Zawsze była wszystkim przyjazna i pomocna. Po prostu serce na dłoni. Tak samo zresztą jak Janusz. W latach 70., gdy jeszcze ja i Andrzej nie mieliśmy własnego samochodu, Szewińscy nie wahali się nam pożyczyć swojego malucha, żebyśmy mogli pojechać na Mazury.
Chociaż wciąż podróżującej po świecie Irenie trudno było znaleźć wolną chwilę, bardzo dobrze spisywała się jako pani domu, również od strony gastronomicznej, a jej popisową potrawą był karp po żydowsku. Poza tym – jak każdy dobry człowiek – bardzo kochała zwierzęta. Psy i koty w jej domu były traktowane jak członkowie rodziny. Na koniec powiem zaś coś bardzo zaskakującego. Otóż w małżeństwie Szewińskich było tak, że Irena wprost uwielbiała tańczyć, a Janusz – przeciwnie. I proszę sobie wyobrazić, że któregoś roku na Sylwestra to dobrane małżeństwo wygrało w warszawskiej restauracji Sofia konkurs tańca! Janusz sam do dzisiaj nie może w ten sukces uwierzyć, mając jednak świadomość, że o wygranej przesądziła raczej rozpoznawalność jego żony, a nie pospólne umiejętności taneczne – wyjaśnia ze śmiechem pani Elżbieta, której syn Paweł jest mężem rekordzistki Polski w biegu na 400 metrów przez płotki Anny Olichwierczuk, która występuje też pod nazwiskiem Jesień.
A po blisko sześćdziesięciu latach dawnej kumpelce Ireny przypomina się, że przyszła mistrzyni olimpijska nie miała łatwo z koleżankami, które na owym obozie w Kluczborku dawały jej zły przykład, paląc cichaczem papierosy, a nawet rozpijając modne wśród ówczesnej młodzieży tanie wino „patykiem pisane”.