Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 12
21 GRUDNIA
5
ОглавлениеDeryło obudził się w środku nocy. Był zlany potem, a resztki sennego koszmaru kipiały gdzieś w podświadomości. Ostrożnie, żeby nie obudzić Ewy, zwlókł się z łóżka i poszedł do kuchni. Nie zapalając światła, nalał do szklanki wody. Nie chciało mu się spać. Raz rozbudzony, potrafił godzinami kręcić się w pościeli, licząc minuty do świtu. Nie pomagały mu wtedy ani tabletki nasenne, ani techniki uspokajania oddechu. Przerobił to zbyt wiele razy, aby być nadal naiwnym. Jedyną skuteczną metodą było zajęcie się czymś i odczekanie, aż senność powróci z własnej woli. Czasem nie powracała aż do rana. Dopadała go dopiero w pracy, zmuszając do reanimacji organizmu za pomocą zastrzyków z kofeiny.
Ze szklanką wody przeszedł do gabinetu. Zamknął drzwi i zapalił światło. Przez chwilę stał przy zajmującej całą ścianę biblioteczce i lustrował grzbiety książek. Były ich tysiące. Zabytkowe encyklopedie, eleganckie wydania dzieł rzymskich klasyków, trochę filozofii, a obok nich współczesne poradniki dla śledczych i opasłe tomy słowników. Kiedyś chciał się nauczyć każdego języka obcego, z jakim się zetknął. Angielski, francuski, włoski, arabski, nawet węgierski… Skończyło się na znajomości podstawowych pojęć i zwrotów. Marzenia o zostaniu poliglotą odłożył na emeryturę.
W końcu, bez żadnej książki, usiadł przy biurku. W jednej z przegródek składował kartki giętkiego, chropawego papieru. Były rozmaitych kolorów i wielkości. Wyciągnął czerwoną i gilotyną uciął jej brzeg, tak aby stanowiła idealny kwadrat. Złożył ją kilkoma wprawnymi ruchami.
Kiedy był dzieckiem, ojciec opowiedział mu o Sadako Sasaki, Japonce, która przeżyła wybuch bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. W jej przypadku eksplozja była tylko początkiem historii. W wieku kilkunastu lat u dziewczynki zdiagnozowano białaczkę, a lekarze dawali jej co najwyżej rok życia. Pełnego cierpienia i wyrzeczeń. To w szpitalu usłyszała legendę mówiącą o tym, że po złożeniu tysiąca żurawi origami spełnia się jedno marzenie. Sadako marzyła o powrocie do normalnego życia. Całymi dniami tworzyła papierowe figurki, gorliwie wierząc w cudowne uzdrowienie. Zmarła kilka miesięcy później, mając upchniętych w szafce ponad sześćset żurawi. Opowieść nie miała ani szczęśliwego zakończenia, ani konkretnego morału. Deryło zastanawiał się, czy miała też jakikolwiek sens.
Mimo tego od wielu lat koił nerwy składaniem origami. Pamiętał, jak razem z bratem biegali za papierowymi samolocikami i puszczali na wodzie statki. Coś mistycznego było w obserwowaniu rozmakających kartek papieru, które tonęły niczym Titanic. Niepotrzebne im były góry lodowe. Przekrzykiwali się podekscytowani, jak daleko dopłyną ich papierowe łajby, po czym wodowali kolejne. Całymi godzinami.
Odkąd Roman zachorował, Deryło nigdy nie złożył już żadnego statku. Ich miejsce zajęły kolorowe żurawie, które chwilę po rozłożeniu skrzydeł lądowały w śmietniku. Nie chciał jak Sadako wypychać nimi szuflad i półek. Z czasem robienie origami stało się jego bezwarunkowym odruchem, tikiem wstrząsającym dłońmi w chwilach zamyślenia.
Uśmiechnął się, patrząc na czerwoną figurkę. Nacisnął tułów żurawia, tak że ten poruszył skrzydłami. Zupełnie jakby miał zaraz poderwać się do lotu.
Gwałtownie zmiął ptaka w papierową kulkę i go wyrzucił. Sięgnął po kolejną kartkę.
Przez cały czas zastanawiał się nad zachowaniem Roberta Wolskiego. Statystycznie rzecz biorąc, to właśnie on był głównym podejrzanym. Za niemal dziewięćdziesiąt procent przestępczych zniknięć kobiet odpowiadali ich partnerzy. Mężowie, konkubenci czy kochankowie. Ewentualnie ojcowie. W tym przypadku miał jednak kilka zaginionych i komplet pokręconych listów. Albo w Lublinie popularyzowała się nowa seksualna perwersja, albo miał do czynienia z seryjnym sprawcą. Porywaczem recydywistą. W końcu, co podkreślała Ewa, nie znaleziono jeszcze żadnego ciała.
Z drugiej strony w zachowaniu Wolskiego było coś niepokojącego. Wiele osób w sytuacjach stresowych reagowało nerwowo, ale jego nerwowość była nienaturalna. Zupełnie jakby miała na celu zamaskowanie prawdziwych emocji. Mógł się za tym kryć wypity alkohol, ale też znacznie więcej. Poza tym Deryło nie lubił pisarzy. Nigdy nie było wiadomo, co siedzi im w głowach, a umiejętność tworzenia upiornych historii musiała nosić znamiona choroby psychicznej. Wystarczyło wziąć takiego Jacka Unterwegera. Austriacki dziennikarz i reportażysta cieszył się opinią mistrza słowa, brylując w prasie na początku lat dziewięćdziesiątych. Zajmował się przede wszystkim sprawami tajemniczych morderstw popełnianych w Wiedniu i okolicach. Kiedy po miesiącach działań śledczy zrozumieli, że w swoich tekstach opisuje szczegóły, które mógł znać jedynie ich sprawca, wniosek był tylko jeden. Po krótkiej rozprawie Unterweger dostał dożywocie i powiesił się w celi.
Deryło nawet na torturach nie przyznałby, że jego niechęć mogła wynikać również z zazdrości. Sam, mimo dozy puryzmu językowego w mowie, miał odwieczne problemy z przelaniem myśli na papier. Nieważne, czy chodziło o napisanie raportu, czy przygotowanie wystąpienia na konferencję. Męczył się nad każdym zdaniem, nie mając pojęcia, jak można tworzyć niemal tysiącstronicowe historie.
Drgnął na odgłos otwierających się drzwi. Ewa weszła do gabinetu i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Znowu? – zapytała.
– Znowu – przytaknął.
Zacisnęła dłonie, rozmasowując mu kark.
– Ostatnio zdarza się to coraz częściej. Może powinieneś pójść do lekarza…
– Żebym dostał kolejne prochy, po których nie będę mógł funkcjonować?
– Żebyś mógł spać.
Nie odpowiedział, rozgniatając kolejnego żurawia. Tym razem nawet na niego nie spojrzał.
– Kiedyś zrobię ich tysiąc – mruknął po chwili bardziej do siebie niż do niej.
Ewa popatrzyła na niego, kręcąc z politowaniem głową.
– A skąd to niby będziesz wiedział, skoro je ciągle niszczysz?
– Po prostu – odparł, sięgając po niebieską kartkę. – Poczuję to.