Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 4

20 GRUDNIA
2

Оглавление

– Napij się – Klara postawiła na szklanym blacie stolika niemal pełną szklankę whisky. – To cię uspokoi.

– Nie chcę być spokojny!

Robert nerwowo splótł dłonie. Siedział w miękkim skórzanym fotelu, ale czuł się, jakby miażdżono go na usłanym gwoździami krześle tortur.

– Jeszcze nie minęła nawet doba.

– O dobę za długo.

– Może być tysiąc powodów. Może robi głupi dowcip, może chciała po prostu odpocząć, może…

Klara powstrzymała się przed stwierdzeniem, że jej bratowa być może po prostu uciekła z kochankiem. Nigdy jej nie lubiła, uważała, że małżeństwem jedynie skrzywdzi jej ukochanego braciszka. Wiedziała też, że teraz nie powinna dodać ulubionego zwrotu wszystkich kobiet: „A nie mówiłam?”.

Robert Wolski odsunął od siebie szklankę z miodowozłotym płynem i gwałtownie wstał. Zachwiał się, podpierając o bok fotela. Minął siostrę i szybkim krokiem podszedł do okna. Mimo że na zewnątrz zapadła już ciemność, żaluzje wciąż były podniesione. Wnętrze pokoju odbijało się jednak w szybie i aby cokolwiek zobaczyć, musiał niemalże przyłożyć do niej nos. Dopiero po chwili rozróżnił ciemne zarysy rosnących w ogrodzie cyprysów, ostrą linię ogrodzenia i pustkę otwartej bramy. Na zewnątrz nie było jednak nikogo.

– Nigdy by tego nie zrobiła.

Głos mężczyzny wyrażał całkowitą pewność, nie zawierał nawet półtonu dopuszczającego możliwość pomyłki.

Klara podeszła do brata i złapała jego dłoń. Przez chwilę stali bez słowa, patrząc w stronę ogrodu.

– Wróci.

– Nawet kiedy się kłóciliśmy, nigdy nie rzuciliśmy sobie telefonem.

– Może coś ją zatrzymało, a bateria się rozładowała?

– Zatrzymało? Gdzie? – Pewność została zastąpiona przez irytację. – Nie ma jej w pracy, nie ma u żadnego znajomego, rozpłynęła się!

– Nie dzwonili też ani z policji, ani z żadnego szpitala.

– I to ma być pocieszenie?

Klara przyciągnęła brata do siebie. Kiedy z niechęcią się odwrócił, zobaczyła w jego oczach pustkę. Odkąd dorośli, nigdy nie widziała, żeby płakał, a teraz nieupilnowane łzy zostawiły skrzące ścieżki na nieogolonych policzkach. Straciła już wszystkie pomysły na to, żeby dodać mu sił. Każdy, który przychodził jej teraz do głowy, brzmiał albo banalnie, albo zupełnie nieprawdopodobnie. Westchnęła.

– Nic nie poradzimy – odezwała się po chwili. – Musimy czekać, a ty powinieneś odpocząć. Od wczoraj nie spałeś.

– Odpocznę, kiedy Marta wróci do domu i położy się ze mną do łóżka.

– Nie bądź dziecinnie uparty.

Wolski gwałtownie odsunął ją od siebie i przemaszerował przez pokój do szklanego stolika. Bezceremonialnie wychylił całą zawartość szklanki i odwrócił się w stronę siostry.

– Jeżeli masz być pretensjonalna – wycedził, zaciskając palce na grubym szkle – powinnaś już pójść. Rozumiesz?

– Robert… Po prostu się martwię. O Martę, ale też o ciebie.

Klara rozłożyła z rezygnacją dłonie. Po chwili nerwowym ruchem założyła za uszy krótkie blond włosy. Była kruchą trzydziestosześciolatką, z lekko zadartym nosem, pogodnymi niebieskimi oczami i zarysem małych piersi pod rozciągniętym oliwkowym swetrem. Wolski od lat starał się polepszyć ich długo oziębłe relacje. W tym momencie nie panował jednak nad emocjami.

– Przed chwilą chciałaś, żebym się napił – wymamrotał, ledwie otwierając usta – teraz zachowujesz się, jakbym był gówniarzem pod twoją opieką. Starasz się mnie pocieszyć, a w rzeczywistości tylko mnie wkurwiasz tym pustym gadaniem.

Przerwał mu piskliwy dźwięk dzwonka domofonu. Mężczyzna przez chwilę zastygł w bezruchu, wreszcie przypominając dzikie zwierzę, rzucił się w stronę korytarza. Ślizgając się na terakocie, dopadł do słuchawki i wyszarpał ją z widełek.

– Słucham! – wrzasnął.

Odpowiedziała mu cisza. Umieszczenie domofonu w miejscu, z którego nie było widać podwórza, zawsze uważał za skrajną głupotę. Od pewnego czasu planował zainstalowanie na bramie kamery, ale Marta traktowała to jako fanaberię, na którą szkoda pieniędzy.

– Słucham! – krzyknął jeszcze raz.

Tym razem czekał na odpowiedź jedynie ułamek sekundy. Bezwiednie wypuścił słuchawkę, pozwalając jej opaść na skręconym kablu, i popędził w stronę drzwi. Zamki były otwarte. Nie zwracając uwagi na to, że jest boso, wybiegł na zewnątrz i skierował się ku bramie. Nie czuł, że jego stopy brną w lodowatej rosie, a po chwili kaleczą się o ostre kamienie podjazdu. W sprinterskim tempie dopadł do skraju ogrodzenia i wybiegł na ulicę.

Głośno dysząc, rozejrzał się po rozświetlonej przez pojedyncze latarnie okolicy. W oddali dostrzegł reflektory oddalającego się samochodu, poza tym dzielnica była całkowicie pusta. Mieszkańcy większości pobliskich domów zapewne już spali, a jedyną oznaką istniejącego życia było regularne szczekanie okolicznych psów.

Robert Wolski sztywnym krokiem przeszedł wzdłuż chodnika. Starał się przeniknąć wzrokiem ciemność pobliskiego parku, lecz poza drżeniem pojedynczych liści nie dostrzegł najdrobniejszego ruchu.

Zrezygnowany zawrócił w stronę bramy. Dopiero wtedy jego spojrzenie przykuła jasna płaszczyzna przedmiotu wystającego ze skrzynki na listy. Podszedł do niej i uzmysłowił sobie, że musi to być skraj dużej koperty tkwiącej w środku. Nie mogła zostać wysłana pocztą. Znajomy listonosz na bieżąco informował go o każdej przesyłce i upewniał się, że Robert będzie mógł ją odebrać. Praktycznie nigdy niczego nie zostawiał w skrzynce, poza ulotkami reklamowymi.

Wolski przez chwilę nie mógł się zdecydować, co robić. Jeżeli w kopercie był list od porywaczy, może powinien najpierw zawiadomić policję? Tylko kto mógł chcieć porwać Martę? Na pewno nie dla okupu. Poza tym gdyby to był list na przykład z ZUS-u wrzucony przez pocztowca na zastępstwie, zbłaźniłby się. Nie było rady. Nie było też czasu do stracenia.

Ostrożnie wyjął kopertę, rozerwał ją i drżącymi palcami wyszarpał złożoną na pół kartkę papieru. Rozłożył ją, szukając światła pobliskiej latarni.

Zadrżał na widok szeregu wyciętych z gazet i równo wklejonych liter. Przez chwilę nie mógł się na nich skupić, a jego mózg analizował je jako chaotyczny zapis obrazków.

Z otumanienia wyrwał go odgłos kroków idącej podjazdem Klary. Obrócił się, dopuszczając do kartki więcej światła, i przebiegł po niej wzrokiem. Treść nie pozostawiała żadnych wątpliwości:

Proszę mi wybaczyć. Tak bardzo jak Pan chcę, żeby przy mnie została.

Podpisano: X XXX.

Grzech

Подняться наверх