Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 6

20 GRUDNIA
4

Оглавление

Komisarz Deryło był człowiekiem potężnej postury, z wielką głową, zwieńczoną ściętymi na kilka milimetrów włosami, i wyjątkowo wybuchowym charakterem. Od samego początku bluzgał na policjantów, którzy z nim przyjechali, wygrażając niebu i piekłu, że zawraca się mu dupę. Jeszcze siarczyściej zaklął, kiedy dowiedział się, że na komisariacie już przed kilkunastoma godzinami przyjęto zawiadomienie o zaginięciu Marty Wolskiej. Oczywiście nikt go o tym nie powiadomił, a raport póki co utkwił w odmętach biurokracji.

– Utrzymuje pan, że wyszła z domu wczoraj, po dwudziestej drugiej? – zapytał znużonym tonem.

– Mówiłem już o tym trzy razy – odfuknął zirytowany Wolski.

– I dalej tak pan twierdzi?

– A co się, do cholery, zmieniło?

– Nie choleruj mi pan, składając zeznania!

Wolski z irytacją rąbnął otwartą dłonią w szklany blat stołu. Stojąca na nim szklanka brzęknęła, ale się nie przewróciła.

– Zaginęła moja żona – odezwał się zrezygnowanym tonem. – Zgłaszam się na policję i najpierw zostaję zbyty, a później pan zachowuje się, jakbym był głównym podejrzanym.

– Mąż zawsze jest głównym podejrzanym – przerwał mu komisarz.

– I sam do siebie napisałem jakiś chory list?

– Tego się dowiemy.

– Gdybym nie wiedział, że to gówno warte, napisałbym na pana skargę.

– Może pan pisać, kiedy odpowie na moje pytania.

Komisarz wskazał na pustą szklankę.

– Pił pan?

– Tak. Ale nie znajdziecie w tym resztek cyjanku. Wypiłem niedawno whisky.

– Jedną?

– Jedną.

– Butelkę?

– Chyba pan oszalał. Jedną szklaneczkę.

– A wczoraj?

– Nic. Przez całą noc wydzwaniałem po wszystkich znajomych, plątałem się po okolicy i starałem się dowiedzieć, co z moją żoną.

– Powiedział pan, że żona wyszła z domu po dwudziestej drugiej. – Komisarz poprawił mankiety koszuli. – Zeznał pan, że poszła pobiegać. Zawsze wychodziła o tej porze?

Wolski nie mógł pogodzić się z prawdą. Wyrzuty sumienia zaciskały się na jego gardle, ale niechęć do komisarza nakazywała powstrzymać słabość.

– Jeżeli zapyta mnie pan o to jeszcze pięćdziesiąt razy, odpowiedź nadal będzie ta sama – mruknął, spoglądając na małe oczka osadzone w pucołowatej gębie policjanta. – Biegamy razem co dwa, trzy dni. Potem wracamy, bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Wczoraj Marta wyszła pobiegać sama, bo musiałem dokończyć robotę.

– Robotę?

– Dobrze pan wie, że jestem pisarzem. Chciałem dokończyć rozdział.

– I pozwolił pan żonie wyjść w środku nocy?

– Byłem przekonany, że da sobie spokój.

– A kiedy wyszła, nie próbował jej pan zawrócić?

Wolski otarł twarz dłońmi, jakby miało to zmyć z niej zmęczenie. W przeciwnym kącie pomieszczenia drugi policjant przesłuchiwał jego siostrę. Mówiła spokojnie, zastanawiając się nad odpowiedziami, ale nie mógł dosłyszeć jej słów.

– Nie próbował pan?

Powtórzone pytanie uświadomiło mu, że musi na nie odpowiedzieć. Nieważne, jak bardzo był na siebie wściekły i jak bardzo chciałby, żeby była kłamstwem.

– Nie. Biegaliśmy zawsze tą samą drogą, środkiem dzielnicy. Poza tym to bezpieczna okolica…

– Jak widać, nie tak bardzo.

Ironiczne słowa komisarza rozbudziły w Wolskim zwierzęcą wściekłość. Zerwał się z fotela, jednym susem doskoczył do policjanta i chwycił go za klapę marynarki. Ten podniósł się, w ogóle niezaskoczony.

– Nie chce pan… – mruknął.

Policjant przesłuchujący Klarę odwrócił się w ich stronę. Wolski z obrzydzeniem puścił komisarza, wymieniając z nim wściekłe, pełne nienawiści spojrzenie. Miał ochotę zdzielić go z całej siły, a potem rozwalić mu łeb o szklaną taflę stolika.

W tym momencie do pokoju wszedł trzeci policjant. Bezpardonowo w ubłoconych buciorach przeszedł po lśniącej terakocie i głośno sapnął, co miało zastąpić słowa przywitania.

– Panie komisarzu, psy złapały ślad.

Komisarz przeniósł spojrzenie z Wolskiego, poprawił marynarkę i szybkim krokiem ruszył w stronę przedpokoju.

– Niedługo dokończymy tę pogadankę – rzucił, nie odwracając głowy.

Grzech

Подняться наверх