Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 16
21 GRUDNIA
9
ОглавлениеOpowiedział o całym wieczorze. O tym, że od szesnastej niemalże bez przerwy pisał, że kiedy pisze, nie znosi się rozpraszać, że miał wenę i nie zwracał na nic uwagi. Nie byli pokłóceni. Marta może była lekko poirytowana tym, że nie ma dla niej czasu, ale rozumiała to. Zajmowała się swoimi sprawami, oglądała telewizję, czytała książkę, a później rozmawiała z kimś przez telefon. Pamiętał to całkiem dobrze, bo nic tak jak odgłos rozmów nie wybijało go z rytmu pisania.
Deryło zaznaczył w notesie, żeby sprawdzić, z kim Marta Wolska odbyła swoją być może ostatnią rozmowę.
– Rozumiem, że później wszystko potoczyło się tak, jak już pan zeznawał?
– Dziękuję za wyrozumiałość i niepytanie mnie o to po raz setny.
Komisarz zbył tę uwagę machnięciem dłoni.
– Czy pańska żona miała jakichś znajomych, u których mogłaby przenocować?
Bezmyślnie użył formy przeszłej, ale na szczęście Wolski nie zwrócił na to uwagi.
– Jej rodzice mieszkają w Lubartowie…
– Rodzinę już sprawdzamy, miałem na myśli przyjaciół albo znajomych.
– Obdzwoniłem każdego z nich. Proszę mi wierzyć, komisarzu, dzwoniłem do nich w środku nocy i wypytywałem o Martę. Kiedy nie odbierali, dzwoniłem raz za razem, aż wreszcie podnieśli słuchawkę, żeby mnie opieprzyć i powiedzieć, że jest czwarta czy piąta nad ranem.
– Mimo wszystko poproszę o ich dane.
Wolski podał kilka nazwisk i adresów, które pamiętał.
– Nikt więcej?
– To i tak za wiele. Marta nigdy by mnie nie opuściła.
Komisarz popatrzył na niego tak, jak się patrzy na dziecko opowiadające o kosmosie. Wolski mówił jednak z pełnym przekonaniem. Pomimo zdenerwowania był całkowicie pewny siebie. Kolejne pytanie musiał mu zadać ostrożnie, żeby nie wywołać oburzenia. Musiał je postawić w najbardziej delikatny sposób, a przede wszystkim pamiętać o zachowaniu czasu teraźniejszego.
– Długo jesteście małżeństwem?
– W maju będzie dziewięć lat. Spotykamy się od osiemnastu.
– I układa się wam cały czas dobrze?
– Jak to w małżeństwie. Czasem się kłócimy, ale nigdy nie doszło do większej awantury. Nigdy nie byliśmy na siebie źli dłużej niż kilka godzin. A to i tak siedząc obok siebie w salonie i zajmując się swoimi sprawami.
Wolski chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego gardło się zacisnęło. Wydał z siebie rozpaczliwy, żałosny charkot.
Posterunkowa Nowak podała mu paczkę chusteczek. Wyciągnęła przy tym rękę, zupełnie jakby karykaturując nazistowskie pozdrowienie. Deryło tymczasem odwrócił się w stronę kierownicy i zabębnił o nią palcami. Ledwo minęła dziesiąta, a on miał wrażenie, jakby był na nogach od kilku dni. Do tego nic nie wskazywało, że będzie lepiej.
Robert Wolski wysmarkał nos i otarł oczy. Z wszystkich sił zebrał się do kupy i starał się ponownie nie rozkleić.
– Marta jest wspaniałą osobą. – Mówienie pozwalało nie myśleć. – Nigdy nikomu nie zrobiłaby krzywdy, nigdy nikomu nie podpadła, ona się nawet nie potrafi kłócić. Po kilku ostrzejszych słowach zaraz się uspokaja i choćby nie ponosiła winy, zaraz przeprasza. To taka osoba… – Wolski pociągnął nosem. – Jak już pan pewnie zauważył, nie mamy zbyt wielu znajomych, ale wszyscy to porządni ludzie. Obracamy się w zupełnie normalnym, ułożonym towarzystwie… Marta w tym doskonale się sprawdza. Lubi kontakt z ludźmi. Ja jestem aspołeczny. Ta cała otoczka utrzymywania kontaktów to zawracanie głowy. Ale ona to lubiła. Dlatego dość regularnie organizowaliśmy przyjęcia, tematyczne wieczorki, imieniny, urodziny… Nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć ją porwać. Jakim trzeba być pieprzonym psychopatą? Gdybym siedział jeszcze na worku pieniędzy i podcierał sobie nimi tyłek, to widziałbym motyw. Ale nie, kiedy dostaję od popieprzonego wariata popieprzony list, z którego treści nic nie wynika.
Robert Wolski poczuł na sobie spojrzenie obojga policjantów. Przestał mówić, zmiął w dłoniach chusteczkę i zacisnął pięści.
– Przepraszam za ten monolog – mruknął, opanowując drżenie głosu. – Przyrzekam, że jeśli wy go nie znajdziecie, sam dorwę skurwysyna.
Tego posterunkowa Nowak nie zaprotokołowała.