Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 17
21 GRUDNIA
10
ОглавлениеKomisarz Deryło przemierzał korytarz zakładu medycyny szybkim, nerwowym krokiem. Nakazał Robertowi Wolskiemu przyjechać niedługo później, dając sobie czas na rozmowę z patomorfologiem. Jak zwykle doktor Gawiński odwalił swoją robotę w błyskawicznym tempie. Nie było w niej jednak nigdy bezmyślnego pośpiechu mogącego spowodować błędy lub przeoczenia. Był świetnym fachowcem i porządnym człowiekiem. Komisarz naprawdę go lubił. Raz za fachowość, dwa za bezkonfliktowość, trzy za cięty język.
Korytarz był pomalowany obskurną zieloną farbą, której barwa dawała niechybny znak, że prosektorium jest niedaleko. Nawet w drżącym świetle jarzeniówek z daleka widać było jej pęknięcia i zacieki. Wokół czuć było środkami czyszczącymi i stęchlizną. Gabinet Gawińskiego, oznakowany maleńkim szyldem, znajdował się na samym końcu. Komisarz zapukał w drzwi, które niegdyś były zapewne białe, a obecnie przybrały barwę szarożółtą. Nie czekając na pozwolenie, pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
Lekarz siedział przy małym drewnianym biurku i pochylał się nad książką. Przytrzymywał ją lewą dłonią, w prawej miał odpalonego papierosa, a przed sobą jeszcze kubek z parującym napojem i popielniczkę. Dopiero kiedy Deryło chrząknął, oderwał się od lektury i wymierzył w niego bystre spojrzenie powiększonych przez okulary oczek. Miał sześćdziesiąt kilka lat, chudą, szczurzą twarz i był idealnie łysy. – Jak zawsze na czas!
Za każdym razem witał w ten sposób komisarza, choć nigdy nie umawiali się na konkretną godzinę. Wymienili uścisk dłoni nad biurkiem.
– Proszę, siadaj.
Deryło przyciągnął spod ściany krzesło i ciężko na nim spoczął. Rozpiął kurtkę i zatarł skostniałe z zimna dłonie.
– Ciasteczko? – Lekarz postawił na blacie napoczęte opakowanie Delicji.
– Dziękuję. Nie mam ochoty na słodkie.
– I słusznie. Więcej zostanie dla mnie. Kawy, herbaty? Tego mam pod dostatkiem.
– Nie, nie. – Komisarz niecierpliwie poruszył się na krześle. – Nie traćmy czasu, nie mam ochoty na ględzenie.
Patomorfolog przybrał pozę skoncentrowanego chomika, dopalił papierosa i pedantycznie zgasił go o rant popielniczki. Smród dymu przez chwilę się nasilił.
– Będę mówił tylko o tym, co sam ustaliłem. Bez prognozowania wyników próbek i bez innych bajek.
– Tylko tego oczekuję. I daruj sobie nomenklaturę z wykładów akademickich.
– Szła dzieweczka do laseczka – zanucił lekarz.
Deryło popatrzył na niego z poirytowaniem, ale się nie odezwał. Gawiński poprawił okulary i oparł się łokciami o blat biurka.
– Wiek trzydzieści lat, plus minus dwa. Czas zgonu będę znał najwcześniej po południu. Brak patologicznych śladów na organach wewnętrznych. Przynajmniej takich, o których warto by wspominać. Ogólnie zdrowizna. Nacięcia na piersiach, które zapewne widziałeś, to tak naprawdę ślady rozdartej skóry. Musiała mieć je przebite czymś ostrym, a następnie w wyniku nadmiernego napięcia powłok rozerwały się.
– Zaraz, zaraz. – Komisarz przymknął oczy, przypominając sobie wygląd zwłok. – Sugerujesz, że była zawieszona na jakichś linkach przebitych przez jej cycki, a potem się z nich zerwała?
– Niczego nie sugeruję. Ustalanie, czy występowała w filmie porno, to twoja rola.
– Ale mniej więcej tak to mogło wyglądać?
– Nie fascynują mnie takie perwersje, ale być może. Jeżeli w ogóle mam coś sugerować, to to, że użyto takich samych metalowych linek jak ta, którą miała związane ręce.
– A ten skalp?
– Mówisz o powłoce skórnej wyciętej z chirurgiczną precyzją znad mostka? Oskalpować można jedynie czyjąś głowę.
– Czy kiedy to się stało – komisarz otworzył oczy i zbywając uwagę lekarza, popatrzył gdzieś ponad nim – była jeszcze żywa?
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Chociaż niektóre wnioski może zaburzać fakt, że po śmierci jej ciało czymś starannie zdezynfekowano. Nie wiem czym, ale to musiał być jakiś związek…
Deryło zrobił krzywą minę. Nie podobało mu się to, co słyszał.
– Czyli moi ludzie od mikrośladów są w dupie? – zapytał krótko.
– Nie wiem, gdzie są, ale mogą mieć mało roboty.
– Ubranie nie było mokre, nie czułem od niego żadnego zapachu chemicznego.
– To jest właśnie ciekawe, że spodnie, skarpetki i buty musiały zostać zdjęte, a później nałożone ponownie. Być może jakieś ślady znajdziecie właśnie na nich. Trzymam wszystko na dole, żeby przekazać twoim ludziom. Zanim zapytasz, z góry mówię, że nie wiem, jakie cholerstwo ta kobieta miała na dłoniach, ale to coś robiło za klej. Oprócz tego, że związano jej nadgarstki drutem i połamano palce, żeby mogła mieć splecione dłonie, to jeszcze je zaklejono. Komuś cholernie zależało, żeby była właśnie w tej modlitewnej pozycji.
Komisarz miał chwilowo dość kolejnych informacji. Gestem uciął rozmowę i wstał z krzesła. Podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Gabinet znajdował się na tak zwanym poziomie zerowym, więc zobaczył jedynie ujścia szpitalnych wentylatorów i nogi przechodzącej chodnikiem kobiety. W lecie widok byłby nieco przyjemniejszy.
– Zaczynam się wypalać – stwierdził beznamiętnie. – Zaczynam mieć serdecznie dość tej roboty. A w chwili, kiedy myślę na poważnie o emeryturze, takie coś.
– Mogłeś już dawno odejść.
– Nie chciałem. Wiesz, że ciągle miałem nadzieję na lepszą kasę. Poza tym jeszcze niedawno najgorszym, co się działo, był trup w alkoholowej melinie, na którym zasypiał z nożem w ręku jego kumpel od kieliszka. A teraz w ciągu ostatnich tygodni mam tu Sajgon.
Patolog wstał i podszedł do komisarza. Stanął obok niego i również popatrzył na zwieńczenie wentylatora. Właściwie nigdy mu się nie przyglądał.
– Wiesz, dlaczego na drzwiach gabinetu mam taką małą plakietkę? – spytał, zdrapując z szyby zaciek farby.
– Nie mam pojęcia. Ale oświeć mnie.
– Żeby jak najmniej osób zawracało mi głowę. Z każdych dziesięciu niech choćby jedna ją przeoczy i dzięki temu mam więcej spokoju.
– Jakby waliły do ciebie tłumy. Nie wiem, czy pamiętasz, ale twoi pacjenci są w znacznej większości martwi.
– Dlatego jem Delicje, a nie popijam Chateau Arnauld z Haut-Medoc. I z moich kieszeni nie wypadają koperty.
– A ja co, mam przestać odbierać telefony? Przestać chodzić do roboty? A może odpruć pagony i zgrywać na starość szeregowego krawężnika? – Deryło odwrócił się od okna i wrócił na krzesło. – Dobra, ostatnie pytanie i zabieram zabawki.
Zawsze zostawiał je sobie na koniec. Gawiński przez lata poznał jego obsesję i umyślnie nie dawał wcześniej żadnych wskazówek. Omijał temat i odgrywał szopkę.
– Przyczyna zgonu?
Dwa słowa były tym rytualnym pytaniem.